Publicystyka filmowa
Najbardziej PRZEGIĘTE sceny WALKI w filmach
Na szczycie jest oczywiście machanie rękami Tommy’ego Wiseau w „The Room”.
Na szczycie jest oczywiście machanie rękami Tommy’ego Wiseau w The Room, która to produkcja jest źródłem wszelkich najbardziej śmiesznych, przekręconych, abstrakcyjnych i najgorszych scen. Walki Tommy’ego nie ma jednak w tym zestawieniu, bo jak długo można użyczać mu miejsca kosztem innych zjawiskowych scen. Nośnikami najbardziej przegiętych walk są więc filmy klasy B, a nawet Z, jak i blockbusterowe produkcje, tytuły kultowe i całkiem zapomniane. Każdemu może się zdarzyć, jednak pewnych sytuacji we wspomnianych tu produkcjach nie da się odzobaczyć. Zostają na długo w pamięci, często powodując ciarki niesmaku i zażenowania.
Neo vs. armia klonów Smitha, „Matrix: Reaktywacja”, 2003, reż. siostry Wachowskie
Scena znana i służąca za przykład czegoś zupełnie innego niż tytułowe przegięcie. Zwykle podaje się ją przy okazji mówienia o marnych efektów specjalnych, bo podczas skomplikowanych układów choreograficznych – a zwłaszcza skoków – Neo wygląda jak słabo wyrenderowana postać z gier komputerowych z początku XXI wieku. Przegięte w tej scenie jest natomiast coś innego, owe skoki i wygibasy Neo w połączeniu z ilością rzucających się na niego agentów Smithów.
Starcie Johna Millera z Donem Niam, „Niepokonani”, 1993, reż. Godfrey Ho
Najpierw przeciwnicy szczerzą się do siebie. Trwa to zadziwiająco długo, jakby każdy z nich chciał drugiego przestraszyć. Gdy to zawodzi, zaczynają wymachiwać rękami. Wkrótce potem rozpoczynają zadawanie ciosów. Przyjmują ich dziesiątki, a nadal stoją. Don Niam jest trochę na przegranej pozycji, a gdy pojawia się Cynthia Rothrock, to już w ogóle staje się workiem treningowym, którym można rzucać. I to jest jednocześnie najbardziej przegięte i najbardziej śmieszne.
Finałowe starcie Singa z Bestią, „Kung Fu Szał”, 2004, reż. Stephen Chow
Na przegięciu ta walka polega. Jest efektownie, efekciarsko, a nawet śmiesznie. Zapada w pamięć deptanie po stopach – z których zostaje dosłownie miazga, jakby ktoś włożył pod prasę kawałek metalowego płaskownika – albo latanie w powietrzu, ale nie tak dramatycznie podane jak np. w Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku, ale bardziej pastiszowo, wręcz niezdarnie. Na tym właśnie polega doskonałość tej sceny – na dramatycznej walce, ale równocześnie komedii, wyśmiewaniu walki.
Bitwa o Ziemię, „Avengers: Endgame”, 2019, reż. Anthony Russo, Joe Russo
Generalnie zarzutów co do tej części miałem sporo i wielokrotnie o nich pisałem, chociaż cała seria Avengers wciągnęła mnie jak przedszkolaka. Używam tego określenia celowo, trochę prześmiewczo, trochę zaczepnie. A po co? Może niektórzy się domyślą. To jednak, że się wciągnąłem i nieco przy tych filmach odmłodniałem, wcale nie oznacza, że będę akceptował patetycznie przegiętą, staromodną bitwę, gdzie dwie armie stają naprzeciwko siebie i zaczynają się okładać laserami, mieczami, supermocami, a nawet inwektywami. Ta staromodność jest właśnie przegięciem.
Walka Austina Powersa z Mini-Mojem, „Austin Powers i Złoty Członek”, 2002, reż. Jay Roach
W założeniu ma być to starcie przegięte, w którym Austin Powers będzie robił z Mini-Mojem rzeczy brutalne, a widzowi będą się kojarzyły one z krzywdzeniem malutkiego dziecka. Z dzisiejszego punktu widzenia, kiedy się nareszcie dużo mówi o przemocy wobec dzieci, nawiązania w Austinie Powersie mogą wydać się już co najmniej nie na miejscu, dlatego tę walkę można uznać za przegiętą.
Borat i Azamat nadzy, „Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej”, 2006, reż. Larry Charles
Przegięte, nie oznacza w tym przypadku, że ta scena jest zła. Ona jest obsceniczna, kontrowersyjna, dla niektórych widzów będzie może ohydna, ale nie zła. Zrobiona jest świetnie, przegięcie jest tu zaś zależne od indywidualnej percepcji widza. Dla mnie przegięta nie jest, ale zdaję sobie sprawę, że dla wielu widzów będzie. Można w niej zobaczyć np. dwóch panów, Borata i Azamata, nagich, w pozycji 69. Borat jest w parterze, a Azamat krzyczy do niego, dociskając jego głowę do łóżka – Najedz się gówna! Częstuj się moim odbytem! Sami więc rozumiecie, że widzowie mogą tę scenę odebrać jako „przegiętą”.
Machanie mieczem i łamanie karków, „Samurai Cop”, 1991, reż. Amir Shervan
Prawdziwy rodzynek w dzisiejszym zestawieniu. Warto przyjrzeć się, co Matt Hannon i kultowy Robert Z’Dar wyprawiają z japońskimi mieczami, nim się na siebie rzucą. Mało tego, ich wyrazy twarzy są wyjątkowo przegięte i kultowe. Potem następuje właściwe starcie. Trzeba je obejrzeć, żeby zrozumieć, na czym polega ta walka. Przez chwilę wydaje się nawet, że Robert Z’Dar ma pogruchotany kark, ale jakoś cudownie nadal się rusza. Wlecze swoje ciało po ziemi, a Hannon stoi nad nim i wypowiada patetyczną kwestię.
Laboratorium i potwory, „Historia Ricky’ego”, 1991, reż. Ngai Choi Lam
Pamiętam, że kiedyś chyba pisałem o jednej scenie z tego filmu, w której następuje duszenie wyciągniętymi jelitami z przeciwnika. Jeśli coś przekręciłem, to mnie poprawcie. Teraz czas na kulminacyjną potyczkę z czymś w rodzaju napompowanego sterydami przeciwnika. Jedyna w swoim rodzaju przygoda filmowa, kiedy oblepiony śluzem potwór podnosi Ricky’ego za szyję i rzuca nim o ścianę. Polecam gorąco.
Romantyczna walka w slipach, „Karate po polsku”, 1982, reż. Wojciech Wójcik
Kręcona przy bardzo słabym oświetleniu, właściwie bez postprodukcji niespotykanej w tamtych czasach w naszym kinie. Jest ona jednak częścią niezwykle klimatycznego filmu, do którego uwielbiam wracać. Poprzedza ją jeszcze dziwniejsza scena erotyczna z udziałem Doroty Kamińskiej. Potem widzimy już tylko, jak Edward Żentara skacze na brzegu wody, powalając chaotycznie kolejnych przeciwników. Z karate nie ma to nic wspólnego, przynajmniej tak to jest sfilmowane, ale to przecież „karate po polsku”.
Bez nóg też się da, „Mr. No legs”, 1979, reż. Ricou Browning
To kolejna z tych scen, których nie da się odzobaczyć. Nie mam nic do aktorów grających w kinie akcji, którzy nie mają nóg, lecz wykorzystanie ich w tego typu tanich produkcjach jest pożywką dla memów. Film był tak zły całościowo, że ocaliła go paradoksalnie tylko kreacja Lou, którego zagrał weteran wojny w Korei Ted Vollrath. Trzeba docenić jego tytaniczny wręcz wysiłek po amputacji, dzięki któremu stał się mistrzem sztuk walki. W filmie jednak to mistrzostwo zostało przekute w parodię, a scena walki w dość nudnym tytule Mr. No legs jest uznawana za jedną z najgorszych w historii kina.
