Najbardziej PORUSZAJĄCE SCENY SAMOBÓJSTW

Terminator 2 : Dzień sądu (1991)
Jest co wspominać. Jestem przekonany, że do końcowej sceny wracają z sentymentalną łezką w oku nie tylko fani tego nieśmiertelnego przeboju. W pierwszej części hitu Jamesa Camerona cyborg pod postacią Arnolda Schwarzeneggera miał budzić grozę jako stalowy zabójca pozbawiony ludzkich uczuć. W „dwójce” T-800 powraca jako obrońca ludzkości, maszyna, która próbuje nauczyć się odruchów człowieka. Co więcej, dla Johna Connora staje się ojcowską figurą, co podkreśla Sarah Connor, dzieląc się słowami, że Terminator nigdy go nie zawiedzie, jest gotowy oddać życie za jej syna. Widza przekonuje to do tego stopnia, że śmierć cyborga w finale potrafi wzruszyć nawet największych twardzieli. Już sam moment pojedynku z T-1000, który zyskuje znaczącą przewagę i kilkakrotnie uderza prasą mechaniczną w czaszkę Arniego, wyzwala współczucie dla cybernetycznego sprzymierzeńca. Kiedy jednak antagonista zostaje w końcu powstrzymany i ginie w wielkiej kadzi, T-800 oznajmia, że sam musi się również poddać unicestwieniu. John Connor nie zgadza się na takie rozwiązanie. Pokochał swojego obrońcę jak ojca. Na nic zdają się prośby o zmianę decyzji, Terminator prosi Sarę, żeby opuściła go dźwigiem do basenu z płynnym ogniem. Gdy cyborg zanurza się w nim, Sarah jest pod wrażeniem, że maszyna o powłoce człowieka, która próbowała przed laty ją zabić, likwidując każdego na swojej drodze, poświęca się dla słusznej sprawy bardziej niż prawdziwy człowiek. Zresztą, oglądając te scenę, zapominamy nawet o tym, że Austriak gra robota. I ten kciuk wyciągnięty w górę jako symbol nadziei na lepszą przyszłość dla ludzkości. Czy po takim zakończeniu było konieczne i sensowne realizowanie dalszych części? Z całą pewnością NIE!
PS: Arnold Schwarzenegger, ekranowy heros nie do pokonania, poświęcił swoje życie w jeszcze jednym filmie – jakim?
Martyrs (2008)
Podobne wpisy
Film Pascala Laugiera składa się ze scen tortur i krwawej przemocy, z pozoru bezzasadnych. Dwie dziewczyny trafiają do pewnego domostwa – jedna z nich szuka zemsty, druga chce ją od niej odwieść. Zaczyna się krwawa jatka, postaci tną się nożami, wrzeszczą, ścigają się po pokojach i korytarzach mieszkania. Posoka leje się strumieniami, trup ściele się gęsto, a wokół panuje chaos. Prowadzi to do zmiany w scenariuszu, pojawia się nowy wątek związany z pierwszą częścią filmu. Dostrzegamy sens. Na miejsce masakry przybywa Mademoiselle kierująca sektą, której celem jest zadawanie maksymalnego cierpienia swoim ofiarom. Ma to przynieść odpowiedź na fundamentalne pytanie: co nas czeka po śmierci? Tylko osoba będąca w stanie transcendencji ma możliwość udzielenia odpowiedzi. Jej wspólnik doprowadza jedną z dziewczyn do takiego stanu. Przywódczyni sekty dowiaduje się prawdy objawionej, zwołuje posiedzenie, podczas którego ma oznajmić swoją wiedzę. Ku zaskoczeniu wszystkich, w momencie kiedy mamy poznać tajemnicę, kobieta… strzela sobie w usta z pistoletu. Jest to dość zagadkowe samobójstwo, jeśli porównamy je z dosłownymi (delikatnie mówiąc) sekwencjami, którymi film epatował niemal przez całą projekcję. Dlaczego ona to zrobiła? Czego się dowiedziała? Istnieje kilka hipotez. „Gdyby ludzie byli absolutnie pewni, że po śmierci czeka ich życie wieczne w niebie, w raju, gdzie szczęście niczym nie jest zakłócone, to każdy odbierałby sobie życie, żeby się tam dostać”. Może kierując się tą tezą, kobieta zastrzeliła się, nie zdradziwszy informacji, bo sama czym prędzej chciała się znaleźć w krainie wiecznej nirwany. Drugi wariant: po drugiej stronie niczego nie ma, jedynie absolutna nicość. Wszystkie wysiłki poszły na marne i oprawczyni nie mogła się z tym pogodzić. Jest jeszcze trzecia możliwość: po życiu jest piekło, czarna otchłań, nieskończona męka. Mademoiselle sama chciała tego doświadczyć i przy okazji wymierzyć sobie karę.
Siedem dusz (2008)
Dla jednych ckliwy melodramat o zadośćuczynieniu, polegający na wymuszonych, tanich sztuczkach i obolałej minie Willa Smitha, dla drugich wzruszający opis poświęcenia i odkupienia. Każdy ma swoją rację, jednak zakończenie tego filmu, szczególnie scena samobójstwa Bena Thomasa, należy do najbardziej oryginalnych, jeśli chodzi o tego typu momenty. Główny bohater właściwie cały czas planuje odebranie sobie życia po wypadku samochodowym, którego był sprawcą. On przeżył, jego rodzina zginęła wraz z innymi osobami – łącznie życie straciło siedem osób. Sensem dalszej egzystencji Thomasa staje się pomoc siedmiu osobom, które według jego opinii na to zasłużyły. Jedną z nich jest czekająca na pilny przeszczep serca Emily. Ben zakochuje się w niej z wzajemnością, jednak podobnie jak w przypadku Zostawić Las Vegas Figgisa, miłość nie okaże się dla bohatera wybawieniem. Postać Willa Smitha decyduje się targnąć na swoje życie, żeby ratować swoją ukochaną. Wzywa pogotowie i wchodzi do wypełnionej lodem wanny, w której pływa osa morska. Dzięki temu, że jego organy wewnętrzne pozostaną nieuszkodzone, Emily otrzyma zdrowe serce i będzie żyć. Brzmiałoby to jak typowy wyciskacz łez – złożenie siebie w ofierze dla miłości to wątek masowo wykorzystywany w filmach. Obrazie Muccino rzeczywiście zawiera takie elementy, ale charakter samobójstwa w połączeniu z retrospekcją wypadku samochodowego nadaje im zupełnie nowy wydźwięk.