Najbardziej NIEDOCENIONE i ZAPOMNIANE sitcomy z lat 90.
Bardziej niedocenione i zapomniane w Polsce niż na świecie, chociaż w światowej historii kina i telewizji powinny być ocenione wyżej i przez większe grono publiczności. Lata 90. są coraz dalej na linii czasu, więc pokolenie, które fascynowało się sitcomami w tamtym okresie, o wiele mniej z nich pamięta, zajęte przygotowywaniem się do nadciągającej emerytury z niejasną stawką od ZUS-u. Czasem nawet już nie pamięta, że takie seriale były, bo w telewizji raczej pojawiają się sporadycznie. Nie do końca więc chodzi tu o wysokość ocen na podanych dwóch portalach, ale właśnie o ilość reakcji. Najwięcej w tym zestawieniu osiągnęli Pan Złota Rączka lub Home Improvement oraz Trzecia planeta od Słońca. Ponad 45 000 i 53 000 głosów to jednak niezbyt zawrotne liczby w porównaniu z ponad dwoma milionami Gry o tron, czy milionem sitcomu Przyjaciele. To jednak tylko matematyka, a wybrane 10 produkcji warte są uwagi i wciąż po latach potrafią rozśmieszyć nawet młodsze pokolenia.
„Spin City”, 1996–2002, 1633 oceny na FW, 29 404 głosy na IMDb
Michael J. Fox zagrał wiele ról w swojej karierze, które są dobre, lecz tak naprawdę znany jest tylko z jednej – Marty’ego McFlya. To bardzo dla niego niesprawiedliwe jako artysty. Spin City jest produkcją, która nabiera dzisiaj nowego znaczenia, kiedy dowiadujemy się, że na planie miał trudności z ręką z powodu choroby Parkinsona, dlatego czasem ją ukrywał. Patrzymy na serial też inaczej, gdy oglądamy wywiad z nim, w którym mówi, że jest ciężko, każdy dzień jest trudniejszy niż poprzedni. Nie czeka go żadna sława, radość z niej, tylko powolna śmierć, a nas czekanie na to, aż jego legenda aktorska fizycznie zgaśnie. Spin City zasługuje na znacznie więcej niż przereklamowani Przyjaciele.
Podobne:
„Skrzydła”, 1990–1997, 9516 ocen na FW, 13 559 głosów na IMDb
Lata 90. to był ten czas, kiedy zacząłem oglądać filmy i seriale z trochę głębszą, bardziej abstrakcyjną refleksją, bo między 80. a 90. rokiem tak naprawdę dopiero człowiek uczył się myśleć pojęciowo. Nauka i odkrywanie tajemnic życia nigdy jednak się nie kończą. Takim odkryciem i niemałym zdziwieniem jest uświadomienie sobie, jaki jest stan znajomości tego serialu wśród dzisiejszych widzów i krytyków. Na FW zaledwie 4 oceny krytyków, mniej niż 10 000 głosów. Skrzydła już nikogo nie kręcą. Na tzw. Zachodzie nie lepiej. A przyznaję: sądziłem, że był to jeden z popularniejszych sitcomów nadawanych w telewizji. Najwidoczniej tak nie było, bo nic z tej domniemanej legendy nie zostało. A przecież Lowell był taki memiczny. Hackett w sumie również.
„Bliźniaczki”, 1998–1999, 86 ocen na FW, 2114 głosów na IMDb
Serial znany również pod tytułem Two of a Kind. Określenie „znany” w tym przypadku trudno określić jakkolwiek sensownym. W produkcji grają bliźniaczki Olsen, więc już samo to powinno być odpowiednią zachętą dla rodziców, zwłaszcza rodziców córek. Jeśli jeszcze pamiętacie czasy stacji RTL7, czyli początki telewizji kablowej, to może gdzieś natknęliście się na tę produkcję. Nie jest ona w żadnym wypadku efekciarska ani efektowna. Jest to sitcom bardzo obyczajowy, może dla niektórych nudny, a problemy w nim pokazywane życiowe bez zadęcia.
„Trzecia planeta od Słońca”, 1996–2001, 16 138 ocen na FW, 53 760 głosów na IMDb
W sitcomach nazbyt często jest tak, że gdyby nie było śmiechu z puszki, mało kto by się naprawdę zaśmiał. Trzecia planeta od Słońca jest zupełnie inna. Tutaj nie potrzeba namawiania widzów do szczerzenia zębów, bo perypetie kosmitów udających Ziemian są naprawdę śmieszne. Żarty z obyczajowości mądrze rozegrane, a przy tym swoim sensem nieidące w przysłowiowe powietrze. Znakomita obsada zachęca, zwłaszcza że aktorów tych znamy z innych, naprawdę ważnych dla kina, filmów pełnometrażowych. Trzecia planeta od Słońca może nie jest tytułem skrzywdzonym ocenami, jednak niewątpliwie zbyt mało docenionym samym zainteresowaniem widzów. Oceny są marginalne, natomiast najważniejsza jest sława, temat do rozmów, wspomnień, memów, przykładów itp.
„Ja się zastrzelę”, 1997–2003, 3940 ocen na FW, 20 895 głosów na IMDb
Polski tytuł kompletnie nie oddaje sensu fabuły. Angielski jest trochę lepszy – Just Shoot Me!, jednak twórcy się i tak nie postarali. Wielbiciele Davida Spade’a powinni być jednak wniebowzięci, bo daje on z siebie wszystko, co potrafi w pełnometrażowych komediach. Czasem można jeszcze obejrzeć serial gdzieś w telewizji, jednak przechodzi on raczej bez szerszego echa. Krytycy niezbyt się nim interesują. Małe ma szanse na stanie się tytułem kultowym, a powinien się nim stać.