Najbardziej frapujące PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI w znanych filmach vol. 2
Uwierz w ducha (1990), reż. Jerry Zucker
Podobne wpisy
Generalnie duchy w Uwierz w ducha nie posiadają umiejętności przesuwania przedmiotów i przenikają przez wszystkie powierzchnie, których próbują dotykać albo na które trafiają po drodze. Dopóki koleś z metra nie nauczy Sama, jak popychać przedmioty siłą woli, nasz bohater także przez wszystko przenika, czy też raczej wszystko przenika przez niego, whatever. Gdy nadjeżdża pielęgniarz pchający wózek, Sam przenika przez niego; to samo z zamkniętymi drzwiami, Sam przez nie przeskakuje. Film wyraźnie nam mówi, że jedyną materią, przez którą duch nie przenika, jest zawsze… podłoga, na której stoi, albowiem twórcy musieli przyjąć takie założenie, żeby martwi bohaterowie filmu mogli się po naszym świecie jakoś poruszać. Dlaczego zatem, skoro poza poziomem podłogi wszystko inne było dla duchów przenikliwe, Sam mógł bez problemu biegać po schodach, jeszcze zanim nauczył się popychać przedmioty? W dalszej części filmu swobodnie i bez większego wysiłku siedzi też na parapecie, opierając się o ścianę – czyli czuje materię całym ciałem, choć przecież nawet by przesunąć monetę, musi się bardzo mocno skoncentrować.
Obsesja (1976), reż. Brian De Palma
W retrospekcji widzimy, jak córka głównego bohatera (której wmówiono, że ojciec jej nie kochał i nie chciał zapłacić okupu) ciągnięta jest siłą na pokład samolotu pasażerskiego przez podejrzanego mężczyznę. Dziecko płacze i wyrywa się typowi, słowem – wygląda to jak klasyczne porwanie dziecka przez jakiegoś zwyrodnialca. Dlaczego zatem nie wzbudziło to podejrzeń stewardesy, która wpuściła ich na pokład samolotu, nie zainteresowawszy się, czemu zrozpaczone dziecko wyrywa się mężczyźnie?
Powrót do przyszłości 1, 2, 3, reż. Robert Zemeckis
Ostatnio internety zastanawiają się nad dziurą logiczną w Powrocie do przyszłości, że niby dlaczego rodzice Marty’ego w roku 1985 nie rozpoznają w nim Calvina Kleine’a, który zeswatał ich 30 lat wcześniej… Scenarzysta filmu zamknął usta drążącym temat, twierdząc (i słusznie), że przecież rodzice znali Calvina Kleina zaledwie przez kilka dni, nie mieli żadnego jego zdjęcia, więc czas zatarł wspomnienia i nie było podstaw, żeby we własnym synu kilkadziesiąt lat później doszukiwać się podobieństw do tajemniczego swata z młodości. Tymczasem ja chciałbym pogrzebać w innej dziurze logicznej w pierwszym Powrocie do przyszłości. Otóż Marty po powrocie do nowej rzeczywistości roku 1985 to Marty… wychowany w zupełnie NOWEJ/ODMIENIONEJ rodzinie, m.in. o innym statusie majątkowym (Biff czyści im samochody), zatem on także powinien mieć, jak jego rodzice i rodzeństwo, zupełnie inną osobowość i/lub inne wspomnienia.
Być może też w tej NOWEJ rzeczywistości, którą pomógł stworzyć, Marty wcale nie podążył krokami starej wersji siebie i np. nie poznał doktora Browna, a co za tym idzie, cała podróż w przeszłość nie mogłaby mieć miejsca… Oki, bo za chwilę trzeba tu będzie wstawić gifa z napisem „mózg rozjebany”… Jeśli jednak Wasze mózgi są jeszcze w całości, to dorzucę jeszcze jeden zgrzyt logiczny w kultowej części pierwszej. Otóż dlaczego w finale filmu doktorowi tak bardzo śpieszy się, by wraz z Martym i Jennifer przenieść się w przyszłość, by ratować dzieci naszego bohatera i jego lubej? Cała akcja jest dynamiczna i nie daje ani Marty’emu ani widzowi chwili na zastanowienie się nad jej sensem.
Gdy jednak weźmiemy to na chłodno, tak wiecie: Synek, to trzeba usiąść i pomyśleć na spokojnie, to dojdziemy do wniosku, że Doktor Brown nie pozwolił Marty’emu nawet pójść rano do WC po tym, jak chłopak wrócił właśnie do domu po pierwszej przygodzie i przespał się zaledwie kilka godzin. Nie dał chwili na ogarnięcie się w nowej rzeczywistości, nie pozwolił mu się przebrać czy zjeść obiadu, choć nie miało żadnego znaczenia, czy wystartują w przyszłość już teraz, przed śniadaniem, po śniadaniu, za pół godziny czy nawet za rok. Z dramaturgicznego punktu widzenia ten cały pośpiech miał oczywiście sens, bo stanowił kapitalne zakończenie części pierwszej i zaostrzenie apetytu na część drugą, ale z logicznego punktu widzenia była to – sorry, panowie scenarzyści – lekka niedoróbka. Reasumując, doktor mógł też zwyczajnie przestrzec Marty’ego i Jennifer, żeby w przyszłości skupili się bardziej na wychowaniu dzieci, bo inaczej popadną w tarapaty – zamiast po raz kolejny bawić się w ingerencje w rzeczywistość. Jeśli nie macie dość, to jeszcze powróćmy do Powrotu do przyszłości III.
Dlaczego zamiast spuścić paliwo z DeLoreana skitranego w kopalni i wlać je do zbiornika paliwa DeLoreana, którym przybył na Dziki Zachód Marty, bohaterowie woleli dokonać skomplikowanego napadu na pociąg? Z tego samego powodu co wyżej, czyli dramaturgii kneblującej usta logice. Reasumując, Powroty do przyszłości, jak każdy film o podróżach w czasie, są (a wręcz z założenia muszą być) pełne dziur logicznych i pytań bez odpowiedzi, gdzie na miejsce jednego wyjaśnionego zgrzytu pojawiają się dwa kolejne – i tak można bez końca rozmyślać i analizować, aż skończy się w kaftanie bezpieczeństwa ze strużką śliny cieknącą z ust, nie rozkminiwszy tak naprawdę niczego.
Zemsta (2017), reż. Coralie Fargeat
Dziewczyna spada w przepaść, gdzie nabija się plecami na całkiem gruby pień jakiegoś uschniętego drzewa. Jedyną możliwością ratunku jest albo złamanie wielkiego badyla, albo samodzielne zdjęcie się z niego, co nie wchodziło w grę. Ostatkiem sił dziewczyna podpala nasadę drzewa pod sobą i… po cięciu montażowym jest już wolna. Co zadziało się od momentu podłożenia ognia do uwolnienia się z pułapki – nie wiadomo. Jak to miało zadziałać? Ogień miał niby spalić pień drzewa na tyle, by ten się złamał, nie obejmując jednocześnie płomieniami ciała dziewczyny znajdującej się powyżej, nabitej na kij jak kiełbaska nad ogniskiem? Macie jakieś pomysły na wyjaśnienie tego cudu?
Terminator 2: Dzień sądu (1991), reż. James Cameron
T-1000 pomysłu Jamesa Camerona to najbardziej zabójczy i przerażający terminator, który już w roku 1991 zamknął kontynuatorom serii drogę do stworzenia czegoś bardziej pomysłowego w tej kwestii. Bo czy może istnieć coś bardziej złowrogiego niż niezniszczalny płynny metal, który może zamienić się we wszystko i zaskoczyć cię nawet podczas zabawy w deszczu, udając kałużę? Ale w tym całym genialnym pomyśle Camerona jest jedno pytanie bez odpowiedzi, mianowicie: jak T-1000 w ogóle działał? Odrzućmy na bok tłumaczenie: „to technologia przyszłości, bla bla bla…”, i spróbujmy logicznie pomyśleć, w jaki sposób mogła funkcjonować, jakby nie patrzeć, mokra plama. Gdzie jakakolwiek forma zasilania, gdzie sterowanie, jakaś forma chipu/pamięci, cokolwiek. Wiem, koty też są cieczą i jakoś działają, ale to nie tłumaczy działania T-1000.