Czy jednak może być coś bardziej pobudzającego wyobraźnię i/lub siłę od mknącego lasem Daniela Day-Lewisa z rozwianymi włosami, muszkietem u boku i muzyką duetu Trevor Jones-Randy Edelman? Chyba nie. Dlatego bardzo chętnie powróciłem sobie do mającego już ćwierć wieku na karku (!!!) Ostatniego Mohikanina, w którym zawiera się cała moc i urok starej, dobrej muzyki filmowej. A odświeżyłem go sobie za sprawą premiery soundtracku na… płycie winylowej. Wytwórnia Real Gone wydała go na początku miesiąca w limitowanej edycji tysiąca egzemplarzy (na chwilę obecną jeszcze dostępnych), zatem jeśli ktoś zbiera ten format i jeszcze nie ma tej – było, nie było kultowej – pozycji w swoich zbiorach, to jest to ten moment, w którym absolutnie warto nadrobić brak.
Wznowienia staroci mają się zresztą wciąż nad wyraz dobrze, mimo, że już od dobrej dekady zwiastuje się śmierć formatu CD. Kolekcjonerzy mogą jedynie zacierać rączki. W lutym Quartet Records wydało rozszerzone nagrania muzyki Howarda Shore’a do thrillera Milczenie owiec i Georges’a Delerue do wojennego Plutonu. Zwłaszcza ta druga pozycja, przez lata traktowana nieco po macoszemu, budzi duże emocje. I tak, znajdziemy na niej oczywiście przejmujące Adagio for Strings – nawet w dwóch wersjach – ale też i sporo premierowych utworów. Tu również oba wydania mają limit tysiąca sztuk.
Z kolei do trzech tysięcy egzemplarzy ma limit czteropłytowa edycja muzyki do uniwersum Buffy. La-La Land Records za cenę 60 dolarów oferuje ponad 100 kompozycji różnych twórców – w tym wspomnianego już Burwella – którzy przez lata pisali zarówno do filmu, jak i serialu. A wszystko, rzecz jasna, opatrzone estetyczną grafiką, książeczką i autografami. Nie mniejszą gratką wyciągniętą z archiwum jest Piękna i Bestia z 1991 roku. Nagrodzona dwoma Oscarami, bogata kompozycja Alana Menkena ukazała się jako część Disneyowskiej The Legacy Collection, w ramach której zaprezentowano pełny materiał napisany do filmu wraz z przyległościami. To już czternasty tytuł odświeżony pod tym szyldem, tradycyjnie opatrzony całkowicie nową, odręczną, chwytającą za serce grafiką.
Ale powróćmy do nowości, bo ten krótki miesiąc był, wbrew pozorom, dość obfity w niebanalne nuty. Za takie z pewnością uznać można te od Dominika Scherrera i Natashy Khan (znanej na co dzień jako Bat for Lashes), napisanych na potrzeby serialu Requiem. Nie jest to muzyka łatwa – wręcz przeciwnie, mimo zaledwie 38 minut czasu trwania, potrafi wystawić cierpliwość na próbę, bo dominują w niej nie zawsze przyjemne brzmienia eksperymentalne. Wysoki artyzm tej ścieżki idzie w parze z jej wysoce mistyczną, tajemniczą naturą, jaka bije już od samych, wywodzących się z okultyzmu nazw poszczególnych utworów (Xpaxn, Lavavoth, Omsia…). Nie jest to jednak sztuka dla sztuki i pomimo niewygodnego materiału to jedna z bardziej satysfakcjonujących partytur, z jakimi się ostatnio zetknąłem, w której zdecydowanie „coś siedzi”.
W kategorii projektów mocno niezależnych wspomnę jeszcze o dwóch równie niebanalnych pozycjach – 42 Grams Nicka Takénobu Ogawy oraz Save Her, from Dreams autorstwa… Ziyi Zhang. Tak, też się zdziwiłem, że ta filigranowa aktorka z Chin zdecydowała się na taki krok w karierze, ale należy pamiętać, iż zaczynała jako tancerka, a jej mężem jest muzyk rockowy. Jakby nie było, w obu tych przypadkach mamy do czynienia z mocno anonimowymi u swoich filmowych podstaw pracami (by nie rzec wprost: zupełną niszą), bardzo łatwymi do przegapienia w zalewie dalece atrakcyjniejszych pozycji. Lecz jakże ekscytującymi w odkrywaniu ich niuansów. Dość napisać, że Ogawa gra między innymi na bambusie, a Ziyi tonie w różnorakich pasażach przesterowanych, elektronicznych dźwięków. Słowem: hipsterka, ale taka na propsie.
Ostatnia, lecz nie mniej ważna jest Marvelowska Czarna Pantera pod batutą Ludwiga Göranssona. Po znakomitej rewitalizacji uniwersum Rocky’ego w postaci Creeda Szwed doskonale i z pompą wszedł do świata Wakandy. I zrobił to logicznym połączeniem afrykańskich instrumentów ludowych oraz tamtejszych brzmień wymieszanych ze współczesną, bombastyczną akcją i elektroniką. Nie wiem co prawda, kto wpadł na pomysł wydania pełnej, półtoragodzinnej ilustracji, ale czas ten – o dziwo! – generalnie nie nudzi, nie męczy. To muzyka z werwą, sporymi pokładami mocy i rozmachem godnym rasowego blockbustera, a niektóre jej fragmenty to prawdziwe perełki aranżacyjnych pomysłów.
Oczywiście w ramach promocji filmu wydano również oddzielny, wypełniony samymi piosenkami album, lecz to już typowy zbiór hip-hopowych szlagierów prawiących o „dziwkach, dragach i czarnuchach”, skierowany głównie do koneserów takich klimatów.
https://soundcloud.com/user-838903461/filmscore-fantastic-presents-black-panther-the-suite
No i wsio! Słyszym się w marcu – oby nie okazał się taki, jak w przysłowiu.
korekta: Kornelia Farynowska