Młody i pobudzony, stary i ociężały? 5 NAJGORSZYCH RÓL TOMA HANKSA
Początkowo sądziłem, że z Hanksem będzie jak z tym przysłowiowym winem – im starsze, tym jest lepsze. Po dokładniejszym przyjrzeniu się jego filmografii stwierdzam, że niestety tak do końca nie jest. Czy coś to zmienia w mojej ogólnej ocenie Hanksa jako świetnego aktora? Bynajmniej. Przyznanie, że zdarzyło mu się grać w filmowych barachłach może być cenną konkluzją na temat aktorstwa w ogóle. Nie tyle chodzi tu o samego Hanksa, ile bardziej o przykład walki zdolnego człowieka z tym, czego wymaga od niego z jednej strony ambicjonalny rozwój aktorskich umiejętności wraz z mijającym czasem, a z drugiej wizja innych, jakie one mają być, żeby z gwiazdy wycisnąć jak najwięcej zysku. Czy więc Hanks wciąż świeci jasno?
1. Pep Streeback, Dziennik sierżanta Fridaya (1987), reż. Tom Mankiewicz
O ile w 1987 roku kariera Dana Aykroyda miała się jeszcze całkiem nieźle, to Hanksa można uznać za aktora dopiero szukającego swojej aktorskiej osobowości. Tym bardziej trzeba mu wybaczyć produkcję Toma Mankiewicza. Młody Tom Hanks zagrał w niej detektywa Pepa Streebecka, który w przeciwieństwie do swojego partnera, sierżanta Fridaya (Dan Aykroyd), niezbyt przepada za przestrzeganiem policyjnego regulaminu, co widać nawet w sposobie ubierania się Pepa, przynajmniej na początku. Ten przysłowiowy duet dobrego i złego gliny przypomina nieco inny, o dwa lata późniejszy, w filmie Tango i Cash. Zaledwie przypomina, bo w porównaniu z nijakim (nawet pod względem młodej urody) Hanksem w roli Pepa Kurt Russell w roli policyjnego dzikusa Gabriela Casha poradził sobie świetnie. Przede wszystkim w oczach widza stworzył postać, która ma osobowość, przez co się ją pamięta. Hanks natomiast odegrał marnie napisaną rolę, a przecież druga połowa lat 80. to taki wspaniały czas dla lekkich komedii sensacyjnych z bohaterami, którzy stali się ikonami popkultury i są nimi do dzisiaj. Duet Aykroyd/Hanks jakby nie mógł się zdecydować, na ile poważnie zagrać komediowe role w filmie, który zawiera w sobie wątki sensacyjne. Natomiast sam Tom Hanks, przy całej mojej sympatii, jaką go darzę, wydaje się rozkojarzony, spięty, mało zaangażowany oraz wyraźnie zagubiony w filmowej koncepcji, kim powinien na ekranie być – twardym policjantem z poczuciem humoru czy detektywem-ofermą. Gwoździem do trumny dla całego filmu jest Aykroyd w roli narratora, co nie polepsza statystyk naszego Hanksa. Ów narrator męcząco naparza głodne kawałki nie bardzo wiadomo o czym, a ciało Hanksa równie bezsensownie podryguje i gestykuluje. Całość wyjątkowo niestrawna.
2. Lawrence Bourne III, Ochotnicy (1985), reż. Nicholas Meyer
Czyżby jedynym naprawdę ciekawym wydarzeniem godnym zapamiętania dla Toma Hanksa w związku z rolą w Ochotnikach był romans z Ritą Wilson? Dla mnie jako odbiorcy filmu Nicholasa Meyera rzeczywiście tak jest. Przynajmniej moja skłonna do wyszukiwania plotek natura jest zaspokojona. Inaczej rzecz ma się niestety z rolą Hanksa. O dziwo jednak np. w porównaniu z Dziennikiem sierżanta Fridaya jest nieco lepiej. Pewnie dlatego, że sam film został sprawniej zrealizowany, zmontowany i oparty na mniej przegadanym scenariuszu, co od razu podwyższyło walory rozrywkowe całej produkcji. Jakości całokształtu postaci, w którą wcielił się Tom Hanks, niestety nie zmieniło. A jest to nieopierzony student z bogatego domu, który narobił sobie długów karcianych i żeby uciec przed agresywnymi wierzycielami, wstępuje do Korpusu Pokoju. Przychodzi mu więc zetknąć się z zupełnie innym, bardziej symbolicznym podejściem do życia. Chociaż z czasem okazuje się, że chęć zysku jest tak wszędobylska, że nawet dżungla nie może być od niej wolna. Co na to aktor Hanks? Na pewno stara się bardziej niż w Dzienniku… Najpierw jest nieco cwaniakowatym paniczykiem z dobrego domu, dla którego niewiele znaczy drugi człowiek. Później następuje zmiana, tzw. nawrócenie bohatera, przyprawione wieloma komicznymi sytuacjami. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że bez wrodzonego talentu aktorskiego Johna Candy’ego, a z samym tylko wysiłkiem Hanksa, nie byłyby one możliwe. Co nie tak zrobił nasz młody aktor? Zapomniał, że gra w FILMIE, a więc szerokiej przestrzeni z niebem, ziemią i lasami, i co najważniejsze, z niewidoczną publicznością. Jego świat przedstawiony niefortunnie zmieścił się zaś na teatralnym podeście. W filmie zbudował most, a spalił go przed widzem przez naburmuszoną recytację swoich filmowych kwestii, jakby za bardzo obawiał się, że nagle ktoś rzuci w niego zgniłym jajem.
3. Allen Bauer, Plusk (1984), reż. Ron Howard
Tom Hanks leżący twarzą w preclach, tyle że na trzeźwo. Naga syrena (Daryl Hannah) pokazana w sumie nago, ale z włosami przylepionymi do piersi i pośladków, żeby przypadkiem nikt sutka lub kreski nie zobaczył. No i oczywiście Statua Wolności i źli naukowcy chcący zajrzeć syrenie pod ogon. Z tak idiotycznie poprawnego politycznie widowiska nie może wyjść nic dobrego, a zwłaszcza sam Hanks nie jest w stanie obronić swojej roli w nim. Podobnie jak w przypadku Ochotników postać Allena Bauera charakterologicznie i aktorsko znika na tle Johna Candy’ego, który wcielił się w lekkodusznego brata głównego bohatera. Zestawienie tych dwóch aktorów w komediach nie wypada dla Hanksa pozytywnie. Candy obnaża teatralną sztywność Hanksa, której tak naprawdę aktor pozbył się dopiero w Forreście Gumpie. Co ciekawe, jego ukochana w filmie syrena, Daryl Hannah, również nie wypada naturalnie. Jej permanentne aktorskie zagubienie jakby udziela się Hanksowi, co tym bardziej odsuwa mnie jako widza od fabuły produkcji i pogarsza mój odbiór głównego bohatera. Kogo tak naprawdę miał za zadanie odegrać Hanks? Zakochanego w syrenie hurtownika. Wydaje się to wręcz banalne. Okazuje się jednak, że aktorska młodość może stać się poważną trudnością w odgrywaniu zwykłych ludzi właśnie, a nie superpotężnych postaci. Mam przemożne wrażenie, że Hanksowi w Plusku brakowało po prostu emocjonalnego doświadczenia, żeby mógł zagrać kontrowersyjnego człowieka, który odważył się na seksualny związek z istotą nienależącą do naszego gatunku.