MAD MEN. Prawda jest dziwniejsza niż fikcja
Mad Men, obsypana nagrodami produkcja AMC o nowojorskiej agencji reklamowej, powoli zbliża się do końca; wyświetlany w dwóch częściach siódmy sezon będzie ostatnim. To, co od prawie ośmiu lat zapewnia temu serialowi licznych fanów, to przede wszystkim wzbudzająca nostalgię estetyka lat 60., w których osadzona jest jego akcja. Jednak prócz tego mamy inteligentny scenariusz, wyborne aktorstwo i świetnie odtworzone realia historyczne. Mad Men może z początku otumanić nas tytoniowym dymem i oparami whisky, ale szybko zauważamy, że w tej przebogatej retro-formie czai się wnikliwa diagnoza nowoczesnego społeczeństwa.
American dream dla wybranych
Pierwsze odcinki Mad Men są jak spełnienie mrocznych, hedonistyczno-reakcjonistycznych fantazji. Mówią nam: możesz palić dwie paczki papierosów dziennie, bez przerwy raczyć się mocnymi alkoholami, jeść steki, zdradzać żonę i wcale nie musisz liczyć się z konsekwencjami. Mało tego, możesz ignorować prawa kobiet, czarnych, homoseksualistów, bo nikogo one tak naprawdę nie obchodzą. Pod warunkiem, że jesteś białym mężczyzną, możesz właściwie wszystko – nawet wymazać swoją przeszłość i przybrać sztuczną tożsamość (czego przykładem jest Don Draper, główny bohater produkcji). Jednak podobnie jak kampanie reklamowe serialowej agencji Sterling Cooper, także życie bohaterów Mad Men to słodkie kłamstwo. Matthew Weiner, twórca serii, nie daje nam się w nim zanurzyć na długo. Z kolejnymi odcinkami obserwujemy coraz więcej rys na tym pięknym obrazku i przypominamy sobie, że, żyjąc pół wieku później, od początku znamy największy „spoiler” serialu: ta iluzja nie będzie trwała wiecznie.
Man with a plan
Don Draper (Jon Hamm), choć przez niektórych uznawany za typowego antybohatera, jest w zamyśle twórcy serialu everymanem, reprezentującym amerykańskie społeczeństwo. Zdaje się on dowodzić popularnej w Stanach idei, że każdy może stworzyć siebie od nowa; że ważne jest nie pochodzenie, a determinacja we wspinaniu się po drabinie społecznej. Jest on swego rodzaju uosobieniem USA, młodego kraju, niemalże zupełnie pozbawionego własnych tradycji, który nieobarczony ciężarem historii wyrósł na światową potęgę. Don osiągnął swój sukces w podobny sposób, jednak odrzucając swoje korzenie stał się on jednocześnie ich więźniem; duchy przeszłości nie przestają go nawiedzać, sprawiając, że nigdy nie może on osiągnąć wewnętrznego spokoju. Analogicznie, w Ameryce coraz bardziej widoczny jest spowodowany brakiem silnych fundamentów kryzys tożsamości, a ignorowane od lat problemy wypływają na powierzchnię i stają się coraz bardziej palące. Weiner nawiązuje do tego w swoim serialu i komentuje: “Rockefeller, Bill Clinton, Sam Walton czy Lee Iacocca, ludzie, którzy weszli na szczyt amerykańskiego społeczeństwa, wywodzili się z biednych środowisk i każdy z nich milczał na temat swojego dzieciństwa, albo nie mówił o nim prawdy. Oni stworzyli siebie na nowo. A to wiąże się z pewnym psychicznym kosztem”. I właśnie ten dotkliwy koszt ponosi na naszych oczach główny bohater Mad Men.
Podobne wpisy
Don osiągnął sukces finansowy, ma wysoką pozycję w świecie reklamy, przyciąga piękne kobiety. Jest utalentowany i inteligentny, przystojny, wzbudza szacunek. Z łatwością osiąga to, czego chce i ma obsesję na punkcie swojej niezależności; będąc w związku, nie może powstrzymać się od licznych zdrad, a w pracy działa na własnych warunkach, często zupełnie lekceważąc resztę zespołu. Wszystko to uchodzi mu na sucho (przynajmniej do czasu). Szybko jednak staje się jasne, że na pozór bezwstydny Don ciągle boryka się z poczuciem winy. Zamiast przepracować traumy ze swojej przeszłości, zdecydował się zupełnie wymazać je ze swojego życiorysu. W głębi duszy jest przez to ogromnie samotny, niezdolny do stworzenia zdrowych relacji, przekonany, że nie jest wart miłości. Gdy jakikolwiek z jego związków zaczyna się robić poważniejszy, ucina go, w obawie przed demaskacją. Najbardziej otwiera się za to w przypadkowych momentach, przed obcymi ludźmi. „Miłość to najgorszy sposób, by do ciebie dotrzeć” mówi mu w szóstym sezonie Betty i właśnie ta przenikliwa myśl idealnie opisuje pełną paradoksów naturę Dona.
Ciekawą opozycję dla Drapera stanowi Ted Chaough, poboczny bohater, który dowodzi, że nawet w bezkompromisowym środowisku nowojorskiej branży reklamowej można zachować pewne zasady i przyzwoitość. Zwykle obojętny wobec innych Don nie może znieść tej bezinteresownej wielkoduszności, która boleśnie kontrastuje z jego własną wątpliwą moralnością, i w odpowiedzi robi wszystko, by zniszczyć Teda. „A kto robi coś takiego, jak nie ktoś, kto nienawidzi samego siebie?” – pyta retorycznie Weiner w jednym z wywiadów.
Zdaje się, że przelotnymi romansami i alkoholem Don stara się zagłuszyć swój lęk przed śmiercią. Perspektywa umierania jest znacznie mniej niepokojąca, gdy wiemy, że nasze życie miało rzeczywisty cel; że coś po sobie zostawiamy. Tymczasem Draper nie ma tego psychicznego komfortu; podświadomie zdaje on sobie sprawę z faktu, że wszystko, co osiągnął, zbudowane jest na kłamstwie. I choć zawodowo analizuje pragnienia innych, nie potrafi określić ani zaspokoić własnych. W pewnym momencie uświadamia sobie jednak, że jedną z nielicznych prawdziwych wartości w jego życiu jest relacja z córką, Sally (Kiernan Shipka). Gdy w finale szóstego sezonu pokazuje jej i Bobby’emu swój rodzinny dom i wymienia z nią spojrzenia jasne jest, że między tą dwójką istnieje niewypowiedziana więź. Postać Sally, dziecka (niezdeklarowanego) alkoholika i ograniczonej gospodyni domowej, w miarę dorastania interesująco ewoluuje. Zapytany o psychiczne konsekwencje jej wychowania Weiner stwierdza: „wydaje mi się, że ludzie oczekują, że Sally się zbuntuje i zrobi coś szalonego. Nie powiem, co dokładnie się stanie, ale najstarsze dzieci, szczególnie córki, z rodzicami takimi jak Don i Betty (a właściwie szczególnie z alkoholikami takimi jak Don), to perfekcjoniści. To nie jest najlepszy materiał na przestępcę. To materiał na senatora”.