NAJLEPSZE i NAJGORSZE odcinki CZARNEGO LUSTRA/BLACK MIRROR
Nie pamiętam serialu, o którego znajomość byłbym tak bardzo „męczony”, jak w przypadku Czarnego lustra. „Bo wszyscy oglądają”, „bo rewolucja”, „bo ważne”, „bo aktualne”, „bo naprawdę super”. W końcu więc nadrobiłem, czego nie żałuję, a powyższym tezom mogę jedynie przyklasnąć. To serial unikalny, bo w atrakcyjny sposób i za pomocą fantastycznej otoczki dotykający technologicznego lęku – ot, swoisty spadkobierca Strefy mroku, The Outer Limits i Niesamowitych historii. I, tak jak one, nie będący niestety bytem idealnym, mający swoje słabe punkty. Poniżej dwa spojrzenia na Black Mirror w formie subiektywno-obiektywnie nie dbającej o poglądy innych i bez szczególnej kolejności odcinków. Crack!
Górna półka
(przy założeniu, że żaden odcinek nie osiąga prawdziwego dna)
Białe święta (White Christmas; odcinek specjalny sezonu 2.)
To nie ostatni raz, kiedy serial ten oferuje kilka historii w jednym odcinku (Czarne muzeum podobało mi się jednak nieco mniej). Trzeba przyznać, że tutaj perfekcyjnie spięto ze sobą wszystkie wątki, tworząc rzecz naprawdę intrygującą, daleką od banału. Fabułę odpowiednio rozwinięto do formy pełnego metrażu, nie przesadzając jednocześnie z długością – dzięki temu historia ma miejsce, aby się rozwinąć i zaangażować, ale też nie pozwala na choćby chwilę nudy. Realizacja, casting i, przede wszystkim, clou serii, czyli technologia, osiągają tutaj swoiste optimum, a całość nie pozostawia wątpliwości, że obcujemy z czymś naprawdę… specjalnym.
Cała prawda o Tobie (The Entire History of You; odcinek 3., sezon 1.)
Znowu znakomicie dobrana obsada i świetny wątek elektronicznych cudów (bliskiej) przyszłości. Kto wie, czy nie jest to przy tym najbardziej wiarygodne wykorzystanie zdobyczy techniki w całym Czarnym lustrze? Zatracanie się w niej głównego bohatera i jego obsesja w dociekaniu tego, co jest prawdziwe, a co stanowi tylko jego interpretację rzeczywistości, osiąga tu iście Hitchcockowski wymiar gry z widzem. Bardzo gorzki i zarazem jakże prawdziwy odcinek, w mocno naturalistyczny sposób traktujący otaczającą nas, względnie czającą się tuż za rogiem technikę.
Na łeb, na szyję (Nosedive; odcinek 1., sezon 3.)
Cudownie cyniczne spojrzenie na współczesną kulturę i system wartości – w tym wypadku będący już częścią naszej rzeczywistości (pozdrawiamy Chiny!). Bo czyż to nie na tym właśnie polegają w dużej mierze wszelkie portale społecznościowe, jak i w sumie cała internetowa interakcja? Lajki, gwiazdki, procenty, wykopy, poziom świeżości filmów, a nawet fikcyjne bitcoiny – wszystko to świadczyć ma o znaczeniu jednostki, jak i w ogóle sensie jej istnienia. Bryce Dallas Howard gra tu właśnie uzależnioną od średniej punktów istotę i jako wizualizacja takich maniakalnych osób jest po prostu świetna. A sama historia – choć zabrakło jej jakiegoś zamknięcia pod względem relacji z bratem – tak wspaniale słodko-gorzka. Daję kilka kciuków w górę. I ciasteczko.
Krokodyl (Crocodile; odcinek 3., sezon 4.)
Podobne wpisy
Blade Runner z prawdziwego zdarzenia. Powolne dociekanie prawdy za pomocą przesłuchań z użyciem przypominającego archaiczny telewizor urządzenia oraz bezpośredni dostęp do wspomnień to wypisz wymaluj Dickowska wizja przeniesiona na nieco bliższy nam grunt. Powolność narracji oraz posępność wypranego z żywych kolorów świata przedstawionego dodatkowo podbijają klimat podobny do tego z filmu Scotta. Surowa forma, apatyczni bohaterowie oraz bezustanne zimno bijące z kadrów (całość nakręcono w Islandii) to kolejne atuty tego odcinka, w finale perfidnie zresztą kpiącego z karmy. Nie jest to może rzecz dla każdego, ale pochłania niczym tytułowe zwierzę. I powoduje gęsią skórkę.
ex aequo:
USS Callister (odcinek 1., sezon 4.) / Arkangel (odcinek 2., sezon 4.)
Choć stylistycznie mocno od siebie odmienne, to w obu przypadkach mamy do czynienia z motywem kontroli absolutnej. W odcinku pierwszym wszystko wzięte jest w nawias Star Trekowego hołdu i stanowi wizualną perłę, która w takim samym stopniu bawi, co przejmuje (znakomity epizod Jimmiego Simpsona) i w końcu także przeraża. Co prawda rozwiązanie problemu budzi u mnie pewne wątpliwości natury technicznej, a sam fakt, iż tak naprawdę nie mamy tu do czynienia z pełnoprawnymi ludźmi, trochę obniża dramaturgię, ale reszta to czyste złoto, będące znakomitą ironią środowiska komputerowych nerdów. Nic, tylko oglądać!
Drugi odcinek tego samego sezonu to prosta, wręcz banalna historyjka o nadopiekuńczej matce. Stojąca za kamerą Jodie Foster wyciągnęła z niej jednak maksimum emocji. Duża w tym zasługa tego, że – podobnie jak w przypadku Całej prawdy o Tobie – niemal każdy zna podobne sytuacje z autopsji. Tu zostały one dodatkowo podkręcone za pomocą (jeszcze) fantastyczno-naukowych gadżetów. Można co prawda nieco żałować, iż w całej tej opowieści zabrakło pewnego kontrastu w postaci trzeciego, męskiego członka rodziny, ale ostatecznie fabuła broni się i bez tego. Pod względem intrygi oraz stylu narracji nie jest to może rzecz najwyższych lotów, lecz zamiast skupiać się na wymuszonych twistach robi dokładnie to, co powinna – kopie tam, gdzie boli i wbija szpilę w drażniący problem.