LUDZKIE DZIECI. Historia o nawróceniu i nadziei
Walka
…w świecie bez wartości. Świecie okrucieństwa i paradoksów (“rząd rozsyła środki pomagające w samobójstwie, a zabrania palenia trawy”, zauważa Jasper).
Ale nie dajmy się zwieść pozorom. “Opozycja” w filmie Cuaróna nie jest grupką męczenników. Luke i Fishes wahają się. Dążą po trupach do celu – z tym, że napędzająca ich idea gdzieś się już zgubiła, zmieniła w przerażającą spiralę przemocy. A oni… nawet tego nie zauważyli. Myślą o JUTRZE, a nie POJUTRZE. Chcieliby dziecko Kee ukazać jako symbol, a nie ludzką, czującą istotę. Wystawić “na widok” jak maleńkiego Simbę w Królu lwie. Wywalczyć za pomocą niewinnego dziecka coś, co zostało przekreślone przez ich własne czyny – chociażby zdradę Julian. Posłużyć się CUDEM, by osiągnąć… no właśnie, co? Czyż nie są oni lustrzanym odbiciem tych, których zabijają? Można im współczuć.
Cytując Jaspera – Theo i Julian spotkali się dzięki wierze w COŚ. A Luke i jego kompani zapomnieli, na czym to COŚ polega.
Kontrasty
…to jeszcze jeden szczegół: Cuarón kilka razy bardzo mocno zestawia sceny szczęścia i tragedii. Na chwilę przed swoją śmiercią Julian siada twarzą do Theo, następuje sekwencja z piłką przekazywaną z ust do ust, krótki moment niemal-pocałunku. A potem – uderzenie.
Druga taka sytuacja ma miejsce, gdy tuż przed końcową walką Kee leży z dzieckiem na łóżku, a kobiety (w tym Marichka) bawią “jeszcze-nie-Dylan”. Kee mówi wtedy: “one kochają moją córeczkę”. A za chwilę mamy łoskot, wybuchy, ucieczkę, znowu krzyki i trupy.
Powołując się jednak na słowa Jakuzziego – czy nie jest to kontra Cuaróna przeciwko tandecie zalewającej kino? Może to i detal – ale, podobnie jak osławiony “chłyt marketyngowy”, DZIAŁA. Bo ja cały czas myślę o Julian przechylającej się przez siedzenie. I o uśmiechu Kee.
Finał
…jest idealnie wchodzącym na swoje miejsce klockiem, który podsumowuje całość, nadając historii wręcz biblijny charakter.
Logika zdarzeń wyklucza od początku happy-end, ale od kiedy zdrowy rozsądek stanowi barierę dla Hollywood? Gdyby Cuarón chciał, Theo mógłby odpłynąć “Tomorrow”, zapomnieć o ranach, popłakać się, zacząć dziękować wszystkim świętym, że oto Ludzkość się odrodziła. Aby zaspokoić jednak apetyty żądnych krwi fanów Ciemności i Szarości, Alfonso musiałby w finałowej scenie ukatrupić bohaterów na modłę Bonnie i Clyde’a.
To wszystko byłoby możliwe, gdyby nie jedna sprawa – obie propozycje były z góry skazane na porażkę. Film nie wytrzymałby konfrontacji słodkości – lub też odwrotnie, beznadziei – z wydźwiękiem pozostałej części historii. Mówiąc krótko, jedno z nich byłoby zwyczajnie głupie, a drugie – tanie, efekciarskie.
Cuarón prezentuje najlepszy typ zakończenia – zakończenie otwarte. Theo wypełnił swoją misję, dobiegł do mety. Zrobił to, co do niego należało. I mimo bólu – był na łódce szczęśliwy, mimo że z chęcią towarzyszyłby Kee dalej, by chronić ją i wspierać.
Podobne wpisy
Czy świat Ludzkich dzieci (nasz świat?) jest już przegrany? Czy zdążył podpisać na siebie wyrok śmierci? Pewnie i tak, ale mała Dylan nie pozwala nam zapomnieć, że może być inaczej. W tym momencie nie liczy się już przyczyna utraty zdolności prokreacji przez ludzi; nieważne, czy to Bóg, czy natura, pyły czy prochy. Mała łódeczka podryguje na kanale. Oto Nadzieja.
“Ale Bóg, pamiętając o Noem, o wszystkich istotach żywych i o wszystkich zwierzętach, które były z nim na arce, sprawił, że powiał wiatr nad całą ziemią i wody zaczęły opadać.”
(Rdz., 8, 1)
Powyższy tekst jest modyfikacją maila, który wysłałam na listserver KMF-u kilka godzin po seansie Ludzkich dzieci. Tym samym nie ręczę, że nie ma tu błędów i przeoczeń; artykuł powstał po jednorazowym obejrzeniu filmu i jest raczej zapisem odczuć i refleksji, niż analizą.
Tekst z archiwum film.org.pl (19.11.2006).