LUDZKIE DZIECI. Czy to jeszcze science fiction?
Tekst z archiwum Film.org.pl
Właśnie zmarł Diego Richardo. Miał 18 lat. Wszyscy z przerażeniem patrzą w ekrany telewizorów i komputerów. Imię chłopaka nie schodzi z ust. Nikt nie ukrywa żalu i bezradności – nikt nie ukrywa łez. Tylko Theo nie wydaje się być tym wstrząśnięty. Kiedy stracił nadzieję? Po rozstaniu z żoną, zanim to wszystko się zaczęło, czy dopiero po? Czy to było wtedy, gdy nagle lekarze z niepokojem stwierdzili, że rodzi się coraz mniej dzieci, a coraz częściej dochodzi do poronień? Powoli, “po cichu”, niespodziewanie i w najbardziej nieoczekiwanym momencie, ludzie utracili najważniejszy dar od Boga – dzieci.
Opustoszały przedszkola i parki, place zabaw wypełniła głucha pustka. Coś tak oczywistego jak dziecięcy śmiech nagle stało się niedostępne dla ludzkich uszu. Właśnie wtedy, w tym tak brutalnie osamotnionym świecie dorosłych; w panice, w bezmyślnej szamotaninie i nieporadności; zrodził się chaos, a w chaosie – koniec. Ludzkość umiera. A odejście Diego – najmłodszego człowieka na świecie, tylko to przypieczętowało. W tym świecie końca, Theo stara się funkcjonować w miarę normalnie i wychodzi mu to nawet nieźle – godzi się z rzeczywistością i nie szuka złudnych nadziei. Nie przeszkadza mu, że rząd coraz brutalniej traktuje emigrantów, a buntownicy są coraz śmielsi w aktach terroru. Do czasu, kiedy spotyka się z byłą żoną – Julian – aktywną działaczką ruchu oporu. Zostaje przez nią poproszony o przetransportowanie młodej emigrantki – Kee, poza obręb Londynu. Niechętnie podejmuje się zadania. Wkrótce jednak odkrywa, że Kee nie jest zwykłą dziewczyną – już wkrótce zostanie ona pierwszą od wielu lat matką. Theo postanawia pomóc dostać się jej do “Human Project” – organizacji budującej nowy, lepszy świat.
Alfonso Cuarón, zarówno swoim “I twoją matkę też”, jak i trzecią (i najlepszą) częścią przygód Harry’ego Pottera udowodnił, że ma swój własny, niepowtarzalny styl, oryginalność i świeżość, jakiej często bardzo brakuje młodym reżyserom. W opowieść o nastoletnim czarodzieju tchnął urok i czar, o jakim marzyły odsłony Columbusa; sprawił, że magiczny świat naprawdę ożył. Teraz jednak reżyser przechodzi prosto z pełnego przygód Hogwartu w ponury świat przyszłości. Przyszłości, która wydaje się być tak bliska, tak namacalna, że umieszczanie jej w granicach filmu science fiction należy uznawać za bardzo umowne.
Pomijając kilka futurystycznych gadżetów (i to nie tak efekciarskich jak np. w “Raporcie mniejszości”) oraz sam motyw bezpłodności rasy ludzkiej, nie ma tu nic, o czym nie słyszelibyśmy na co dzień – konflikty zbrojne, terroryzm, migracja ludności – krew, śmierć, nienawiść. Rzeczy te stały się dla nas tak oczywiste, tak normalne, że na większości ludzi nie robią już żadnego wrażenia. Ogarnia nas chłód i przerażająca obojętność. I to właśnie czuć z ekranu – surowe zdjęcia w ciemnej tonacji dystansują. Podobną rolę odgrywa też Theo – obojętny i zrezygnowany, nie wyróżnia się niczym w tym smutnym świecie. Ale z czasem, pod wpływem natłoku dramatycznych wydarzeń to się zmienia, tak samo jak nasz stosunek do tego, co dzieje się na ekranie. Ujęcia stają się dłuższe, kamera z ręki podąża za bohaterem krok w krok, co daje niezwykłe wrażenie, jakbyśmy uczestniczyli w podróży Theo i Kee. W historię powoli wkradają się emocje, jakich na samym początku nawet się nie spodziewaliśmy.
Znakomita jest tu postać Clive’a Owena – mimo że to na jego barkach leży los ludzkości, nie można nazwać go “bohaterem” w pełnym znaczeniu tego słowa – to tytuł zbyt wzniosły i ciężki. Theo to przeciętniak, który wbrew swojej woli nagle pojawia się w samym środku wydarzeń niezwykle ważnych. Gdy ma możliwość skorzystania z broni, bez wahania ją odrzuca – nie stara się być na siłę wielkim wybawcą świata. Co więcej, Cuarón nie ułatwia mu drogi do celu, stawiając przed nim przeszkody przytłaczające swoją normalnością i brakiem filmowych uproszczeń: kluczowe wydarzenia rozgrywają się w najmniej odpowiedniej chwili, a nieszczęścia spadają na bohaterów nagle i w sposób wyjątkowo brutalny – tak jak w życiu. Reżyser nie boi się też posunięć kontrowersyjnych i wyjątkowo mocnych, o czym widz może przekonać się praktycznie już na początku podróży, gdy bohaterowie jadą przez las. Realizm sytuacji i zachowań postaci jest niezwykły i wyjątkowo rzadko w filmach spotykany. Zachwyca też subtelność, z jaką reżyser wplata w swój film elementy czysto symboliczne, oraz kilka pomysłowych nawiązań.
Podobnie jak w “Więźniu Azkabanu”, tło stanowi integralny element obrazu. Na drugim planie zawsze coś się dzieje, a główni bohaterowie wtapiają się w ten dramatyczny krajobraz. Paradoksalnie, mimo wielkiej wagi ich zadania, nie wyróżniają się niczym spośród tłumu przerażonych, pełnych cierpienia twarzy. W urzeczywistnienie tej ponurej wizji znakomicie wpisuje się szczegółowa scenografia, uwierzytelniająca wydarzenia, oraz postaci – wystarczy spojrzeć tylko na dom Jaspera, żeby domyślić się, jaką jest osobą. Sama postać jest zresztą fenomenalna – Michael Caine stworzył kreację oryginalną i zabawną, całkowicie różną od jego wcześniejszych dokonań. Nie jest to już dystyngowany dżentelmen, ale uroczy, niezwykle inteligentny, cyniczny… hipis. Równie ciekawą metamorfozę względem wcześniejszej roli przechodzi Pam Ferris. Reżyser współpracował z nią wcześniej na planie “Harry’ego Pottera”, gdzie zagrała okropną ciotkę Marge. Miriam – opiekunka Kee, jest przeciwieństwem tamtej postaci i udowadnia wielostronność aktorki. Świetnie spisuje się Clare-Hope Ashitey jako Kee – młoda matka, przerażona i zupełnie zagubiona, nie do końca rozumiejąca co się dookoła niej dzieje. Za to rola Julianne Moore jest niezwykła pod wieloma względami i przełamuje kilka hollywoodzkich stereotypów…
Na Festiwalu Filmowym w Wenecji “Ludzkie dzieci” otrzymały nagrodę Golden Osella za zdjęcia. Ich autorem jest (nominowany do Oscara za “Podróż do Nowej Ziemi”) Emmanuel Lubezki, z którym Cuarón współpracował już wielokrotnie. To, co zaprezentował w tym filmie, to szczyt technicznej perfekcji – długie, piękne ujęcia (co przy tak spektakularnych scenach musiało wymagać wielkiej dyscypliny na planie), często kręcone z ręki; cudowna kolorystyka i konsekwencja w tworzeniu surowej wizji świata zachwycają od pierwszej chwili. Gdy do tego dodamy znakomity montaż, nie rzucające się w oczy efekty specjalne (wreszcie jakiś film przypomina, jaka jest ich rola!), otrzymujemy prawdziwą wizualną ucztę dla wytrawnego kinomana.
Największe brawa należą się jednak Cuarónowi, który tym filmem udowadnia, jak wielostronnie utalentowanym jest twórcą. Oprócz niesamowitej oprawy technicznej dokonuje tego, co nie wyszło Spielbergowi w “Wojnie światów”: tworzy niezwykle realną wizję, która stanowi zwartą i przemyślaną konstrukcję; nakreśla niezwykłe, pełnokrwiste postaci, nijak mające się do klisz gatunkowych. Jednak najważniejsze, że nie pozwolił, aby efekty specjalne i spektakularne wybuchy przytłumiły emocje. I ani razu nie popada w patos – nawet w scenie najbardziej ku temu skłonnej. W rękach innego reżysera byłaby nieznośnie ckliwa – u Cuaróna jest naprawdę przejmująca i pięknie podsumowuje cały film.
To niezwykła, piękna historia, która zostaje w pamięci jeszcze długo po seansie. Opowieść o tym, jak w czasach śmierci i nienawiści, nagle pojawia się nadzieja. Nadzieja, ale nie zbawienie (w końcu czymże mogą być narodziny tylko jednego dziecka?). I o walce o niewinność, która pośród wystrzałów z karabinów i krzyków umierających ludzi gdzieś się zatraciła. No i jest to wreszcie opowieść o dzieciach – to one nadają temu światu sens, to one dają nam radość i miłość. To one pozwalają nam wierzyć, że… będzie dobrze.
Tekst z archiwum film.org.pl.