LUDZKIE DZIECI. Historia o nawróceniu i nadziei
Śmierć Julian
…to jeden z tych jakże rzadkich momentów, gdy w kinie zaciskamy palce na oparciu i klniemy w duchu, chcąc odwrócić wydarzenia dziejące się na ekranie.
Cytując klubowego kolegę Karola – “posunięcie to jest genialne”. Pomijając nawet fakt, iż spora część widzów kojarzyła premierę nowego filmu Cuaróna z Julianne Moore, trzeba przyznać, że jest to pierwsza (choć nie ostatnia, oczywiście) scena, którą nazwać można przysłowiowym “kopem”.
Myśl: “wygrzebie się”. A po chwili: “przecież wszystkie sceny z nią, które były w zwiastunach, już miały miejsce”.
To postać, która pojawia się tak naprawdę na 10 minut, ale natychmiast intryguje widza… a przynajmniej mnie zaintrygowała. Mądrością, charyzmą i powagą. W jakiś sposób Julian staje się personifikacją buntu przeciwko chorobie zjadającej świat (chociaż ciemne strony rebelii poznamy dopiero za chwilę…). To od Julian słyszymy po raz pierwszy o “pewnej dziewczynie”. Dobitniej i bardzo boleśnie podkreśla to króciutka scena, gdy na farmie Tomasza (nawiasem mówiąc, miło spotkać znowu naszego Argentyńczyka Jacka Komana…) Fishes oglądają wiadomości BBC informujące o śmierci “lidera terrorystów”. Powraca w pamięci świetne ujęcie, gdy już po śmierci bohaterki, jeszcze w samochodzie, twarz Julian znajduje się do połowy kadru, i prawie nie widać krwi, jakby kobieta wciąż żyła. Złudzenia – przykra rzecz.
Ale właśnie o tym są Ludzkie dzieci – o ludziach, którzy stracili wiarę w lepsze jutro, ale potem pozwolili sobie ją wywalczyć, mimo że wszystko wskazywało na to, iż nadzieja przepadła już jak kamień w wodę.
Jasper
…jako jedyny ma do świata dystans, co jednakże nie oznacza obojętności.
Oto on: indywidualność w szarym świecie policji oraz imigrantów. Jako jedyny się uśmiecha, nie poddaje cierpieniu (patrz: Janice), komentuje wydarzenia wokoło, ale wciąż znajduje coś, dla czego warto żyć. To postać, która wnosi do historii trochę świeżego powiewu, szczyptę lekkości, humoru. W umierającym świecie jest jeszcze miejsce na dowcip o bocianie. Ludzie oswoili się z myślą o bezpłodności, z tym, że Jasper nie należy do ludzi, którzy po ujrzeniu pierwszego od 18 lat dziecka zdolni by byli strzelać (patrz: finał przed ostrzeliwanym blokiem, płacz dziecka wśród żołnierzy).
Jasper umiera godnie, ale nie dla samej śmierci jako takiej. Ponosi ofiarę, ale nie jest to ofiara dla samej ofiary, ale dla przyjaciela. W czasach, gdy modne jest rzucanie słów na wiatr i robienie z siebie męczennika, Cuarón pokazuje, czym jest prawdziwa ofiara. A Jasper umiera z uśmiechem na ustach. Umiera, ale szczęśliwy, gdyż żył pełnią życia, gdyż nie umiera na próżno, umiera wierząc, ze dla ludzkości jest jeszcze SZANSA.
Poród
…jako sekwencja, która mogłaby być napakowana Wielkimi Słowami.
Okazuje się jednak całkiem zwyczajna. Zwyczajna i niezwykła jednocześnie. Pełna emocji, chociaż… to “tylko” poród. Powinna być rzeczą zupełnie naturalną, piękną, ale naturalną, a jest – ewenementem. Co to za świat, gdy to, co zgodne z naturą, staje się wydarzeniem na skalę światową? Kiedy podanie ręki drugiemu człowiekowi będzie wywoływało u ludzi dreszcze? A może już wywołuje?
Kee rodzi na brudnym materacu, w rozpadającym się domu. Nie ma tu nikogo poza nią i Theo; gdzieś poza tym pokoikiem, w którym dochodzi do cudu, trwa wojna.