search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

Nie tylko John Wayne, czyli IKONY WESTERNU

Jacek Lubiński

13 stycznia 2020

REKLAMA

Roy Rogers

„Zawsze wolałem raczej Roya Rogersa” – mówi John McClane, latając po budynku Nakatomi, gdzie przez większość czasu używa przydomku „Roy”. Już choćby to odniesienie pokazuje wysoką pozycję Rogersa w amerykańskim folklorze. Co ciekawe, faktycznie był to pseudonim urodzonego w Cincinnati Leonarda Franklina Slyea, który do historii przeszedł jako Król Zachodu bądź Król Kowboi. Nie rywalizował jednak z noszącym wcześniej podobne miano Tomem Mixem. Prędzej z Gene’em Autrym, w którego filmach stawiał zresztą pierwsze kroki, a następnie niejako kultywował tradycję śpiewającego kowboja, również nie rozstając się z gitarą, nadanymi mu przez studio personaliami oraz wierzchowcem – tym razem o imieniu Trigger (ang. cyngiel), do którego dołączył też wierny pies, Bullet (ang. kula).

Przyszedł na świat w 1911 roku, po matce dziedzicząc krew plemienia Czoktaw. Ponieważ w rodzinie się nie przelewało, Leonard szybko rzucił szkołę i zaczął imać się różnych zawodów. Był naturalnie uzdolniony – potrafił jodłować i grać na gitarze oraz, oczywiście, jeździć konno. W latach 30. dołączył do grupy muzycznej, z którą nagrał nieśmiertelny przebój Tumbling Tumbleweeds, potem trafił do radia. W filmie zadebiutował w 1935 roku, a główna rola przyszła trzy lata później wraz z Under Western Stars. Pojawił się także u boku Johna Wayne’a w klasycznym Czarnym oddziale (1940), a później także m.in. w The Far Frontier z Claytonem Moore’em (1948). Przepustką do sławy była wygrana w konkursie Republic Pictures na nową wersję bohatera, który z Autry’ego uczynił gwiazdę. Royowi również to się udało i bez problemu zyskał status najpopularniejszego i najbardziej kasowego aktora westernów lat 40. i 50. Sławą przebił nawet poprzednika, w czym z pewnością pomógł mu fakt, że, w przeciwieństwie do konkurencji, większość jego filmów z tego okresu była kolorowa, podobnie jak noszone przez niego charakterystyczne, cekinowe koszule. Oprócz zwierząt często miał też obok siebie uroczą Dale Evans, która i poza ekranem została jego życiową partnerką. Wspólnie nagrali hit Happy Trails, do którego McClane w Szklanej pułapce również się odnosi. Sam Rogers wydał z kolei cztery płyty pełne szlagierów muzyki country.

Nie licząc wielu gościnnych ról – na przykład w jednym z odcinków serialu Wonder Woman – zagrał łącznie w nieco ponad 100 filmach, z których tym ostatnim był nakręcony po 16 latach nieobecności na dużym ekranie Macintosh i T.J. (1975). Do tego dochodzą też liczne występy radiowe i jego własny, telewizyjny program The Roy Rogers Show (1951–57), który po latach przerodził się w The Roy Rogers and Dale Evans Show (1962). Poza tym Rogers doczekał się wszystkich tych rzeczy, których każdej szanującej się gwieździe potrzeba: firmy produkcyjnej, biografii, własnego muzeum, komiksów wydawanych pod jego marką, noweli opartych o filmowe przygody oraz figurek i zabawek z jego podobizną. A nawet sieci lokali Roy Rogers Restaurants, z którymi jednak, poza imieniem, miał niewiele wspólnego. W najlepszych latach Rogersa pod względem marketingowym wyprzedzał jedynie Walt Disney.

W wolnych chwilach aktor pielęgnował swojego konia wyścigowego i umiejętności lotnicze oraz chętnie angażował się w działalność charytatywną. Jak na prawdziwego kowboja przystało sprzeciwiał się zaostrzeniu prawa do posiadania broni; a jako człowiek głęboko religijny był niechętny ekranowej nagości. I choć sam był trzykrotnie żonaty i miał aż tuzin dzieci, to część z nich pochodziła z adopcji, a Rogers przez całe życie uchodził za wzór cnót wszelakich i nigdy nie towarzyszyła mu aura skandalu. Zmarł na serce w 1998 roku. Na ceremonii rozdania Oscarów dorastający w młodości obok farmy Rogersa Val Kilmer złożył Royowi hołd, wychodząc na scenę wraz z koniem podobnym do Triggera. Wcześniej o aktorze śpiewał m.in. Elton John i inni wykonawcy, a o odwołania do jego osoby bezustannie pojawiają się w filmach i kulturze, w której Rogers od dawna ma swoje należne miejsce.

Randolph Scott

Wysoki, postawny i przystojny, a do tego charyzmatyczny gentleman – taki był George Randolph Scott, który w latach 40. i 50. XX wieku stanowił ciekawą alternatywę dla Wayne’a i spółki. Uznawany za uosobienie prawdziwego kowboja, był swoistym Kapitanem Ameryką, także w prawdziwym życiu. Skromny, prawy, dbający o własną prywatność, religijny i stateczny mężczyzna, który chętnie pomagał innym. Miał za sobą służbę na froncie I wojny światowej, gdzie nabył wprawy z bronią oraz końmi. I zapewne wziąłby udział w kolejnej, gdyby nie uraz pleców, którego doznał, grając zawodowo w futbol amerykański, z którym wiązał swą przyszłość.

Urodził się u schyłku dziewiętnastego stulecia w Orange County, w stanie Wirginia. Był jednym z szóstki dzieci rodziny o szkockich korzeniach, ale miał to szczęście, że jego matka pochodziła z zamożnego rodu. Mimo to porzucił koledż na rzecz pracy księgowego. Szybko jednak zainteresował się aktorstwem i postanowił spróbować swoich sił w Los Angeles. Z idealnym wyglądem oraz ciepłym, budzącym respekt głosem nie musiał długo szukać. I choć jego pierwszą, niewielką rólkę w komedii Sharp Shooters załatwił mu po znajomości sam Howard Hughes, to wystarczyło za sprawdzian umiejętności. Wkrótce Scott zaczął pojawiać się na planach filmów Cecila B. De Mille’a i Johna Forda, w przerwach ucząc Gary’ego Coopera… poprawnej wymowy dialogów. W 1931 roku otrzymał angaż do głównej roli, a pochodzący z kolejnego roku Heritage of the Desert, gdzie pojawia się z wąsikiem, pozwolił mu na dobre zadomowić się w westernie, co przypieczętował kreacją Hawkeyea w Ostatnim Mohikaninie (1936).

I choć pracując dla wszystkich najważniejszych wytwórni, grywał nie tylko w westernach czy kinie wojennym, współdzieląc ekran z takimi sławami jak Mae West, Shirley Temple, Marlena Dietrich, Errol Flynn, Humphrey Bogart, James Garner czy Angie Dickinson, to właśnie ten gatunek stał się jego domem, w którym święcił największe sukcesy. Był przymierzany do roli Ashleya Wilkesa w adaptacji Przeminęło z wiatrem, ale ostatecznie zagrał „tylko” Wyatta Earpa we Frontier Marshal oraz ścigał Henry’ego Fondę w Jessem Jamesie (1939). Potem były m.in. Złoto dla Południa (1940) i Western Union Fritza Langa (1941). Swój wizerunek na dobre wypracował w Miasteczku Abilene (1946), gdzie jako odważny stróż prawa oczyszcza tytułowe miejsce z szumowin.

Lata 50. okazały się dla Scotta najbardziej syte. Poniekąd dzięki modzie na filmy 3-D (The Stranger Wore a Gun; 1953), ale głównie z uwagi na krótką, acz niezwykle owocną kolaborację z Buddem Boetticherem. Razem nakręcili siedem filmów – począwszy od Siedmiu ludzi do zabicia aż do Porwanej przez Komanczów – które z miejsca stały się klasykami tańszej, ale bynajmniej nie gorszej jakościowo odmiany westernu. Wkrótce potem zakończył karierę występem u Sama Peckinpaha w Strzałach o zmierzchu (1962) – wyważonej historii o przemijaniu Dzikiego Zachodu, gdzie towarzyszył mu, również wybierający się na emeryturę, Joel McCrea. Łącznie Scott pojawił się w ponad stu filmach, z których część sam wyprodukował. W siodle często można go było zobaczyć na pięknym rumaku imieniem Stardust. Nie pojawiał się natomiast w ogóle na małym ekranie – jego jedyna telewizyjna przygoda gospodarza programu Randolph Scott’s Theater of the West nie doczekała się emisji choćby pilota.

Nigdy tak naprawdę nie stał się gwiazdą pierwszej wielkości, lawirując pomiędzy solidnym drugim planem u boku sław i honorowymi postaciami szlachetnych herosów w niskobudżetowych produkcjach, które nie miały szans powalczyć o najważniejsze nagrody, aczkolwiek przyniosły mu ponoć fortunę wartą sto milionów dolarów. I zaskarbiły sobie serca kinomanów na tyle, że o aktorze pisał swego czasu Thomas Pynchon, a w parodii gatunku – Płonących siodłach – tłum wręcz skandował jego imię, które przewinęło się także w kilku piosenkach, na czele z przebojem Statler Brothers, którzy pytali wprost Whatever Happened to Randolph Scott? (Co się stało z Randolphem Scottem?). To również na nim drużyna Oakland Raiders oparła swoje „pirackie” logo. Prywatnie był przyjacielem Freda Astaire’a i Cary’ego Granta, z którym przez lata dzielił nawet domek w Malibu, co podsyciło plotki o homoerotycznym związku między nimi. Scott był jednak dwukrotnie szczęśliwym mężem i miał dwójkę adoptowanych dzieci. Zmarł w 1987 roku, stając się cichym bohaterem, lecz ważną figurą na amerykańskiej prerii.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA