Latający mózg i człowiek-piernik, czyli NAJGORSI ANTAGONIŚCI WSZECH CZASÓW
Sandman, Spider-Man 3 (2007)
Kiedy patrzę w oczy Thomasa Hadena Churcha, zwłaszcza w tej roli, powraca do mnie poszukujący sensu istnienia wzrok Lowella ze Skrzydeł. Motoryka ruchu również pozostała charakterystycznie zwolniona jak u ociężale myślącego bohatera serialu. A tu o dziwo Hadena Churcha obsadzono w roli antagonisty, i to bardzo potężnego. Od początku nie pasował mi do tej roli. Miałem więc nadzieję, że chociaż strona wizualna będzie stała na doskonałym poziomie i uzupełni nieco monotematyczną mimikę aktora. Niestety, chwila formowania się Sandmana z piasku wygląda jak animacja, która z powodzeniem mogłaby być częścią Shreka. Finalne starcie ze Spider-Manem na szczęście wygląda już lepiej, ale pozostaje z kolei historia, która stoi za Sandmanem. On wcale nie jest zły. Chce tylko zdobyć pieniądze, żeby wyleczyć swoją ukochaną córkę. Od najlepszego złoczyńcy oczekuję, że generowane przez niego zło nie będzie miało, jak by na to nie patrzeć, motywacji osobistej i to jak najbardziej pozytywnej. Najpotężniejszy antagonista musi traktować zło nie jak lek dla siebie lub kogoś, ale ogólnoświatową misję oraz jednocześnie niezobowiązującą, makabryczną zabawę. Flint Marko (Sandman) taki nie jest, zresztą na końcu filmu Spider-Man mu to uświadamia, dając jednocześnie ukojenie i wyzwolenie.
Wielki Elektronik, Pan Kleks w kosmosie (1988)
Podobne wpisy
Długo się zastanawiałem, kogo z naszych rodzimych i kultowych produkcji wybrać. Myślałem o jednym z antagonistów Wiedźmina, hrabim Falvicku (Maciej Kozłowski). Odświeżyłem sobie nawet film Marka Brodzkiego (scenę ze smokiem dyskretnie ominąłem, bo po co psuć sobie nastrój). Oglądając pojedynek Falvicka z Wiedźminem, uświadomiłem sobie jednak, że hrabia wcale nie jest taki naiwnie dramatyczny, jak mi się z początku wydawało. Kozłowski przynajmniej się aktorsko postarał, czego nie mogę powiedzieć o odtwórcy roli antagonisty, którego ostatecznie wybrałem, co jest dla mnie wielkim zdziwieniem ze względu na klasę aktora. Jest nim Henryk Bista w roli Wielkiego Elektronika w filmia Pan Kleks w kosmosie Krzysztofa Gradowskiego. Bistę kojarzę z wielkimi rolami, niekoniecznie pierwszoplanowymi, ale zawsze wyrazistymi i precyzyjnie odegranymi np. kamerdynera Frantza w Między ustami a brzegiem pucharu, sędziego Jaskóły w Piłkarskim pokerze, Pszoniaka w Balu na dworcu w Koluszkach. A tu przytrafiła mu się rola w filmie sci-fi, w której próbuje odegrać diabolicznego elektronika, nie wychodząc jednak poza zbyt teatralny szablon recytacji tekstu, jakby bał się, że będzie zbyt spontaniczny, by autentycznie odegrać genialnego i szalonego wynalazcę. Co jednak warto zauważyć, osadzono go w środowisku być może dla niego obcym. Te wszystkie błyszczące przyrządy, ekrany, kamery i dyskietki. Już z punktu widzenia tamtych czasów i rozwoju sztuki filmowej, wyglądało to tak, jakby ktoś bez zastanowienia zestawił ze sobą komputerowe śmieci i próbował za ich pomocą podbić galaktykę. A dzisiaj? Wielki Elektronik z twarzą wysmarowaną srebrnym makijażem kojarzy mi się niewątpliwie z dzieciństwem i czarno-białym telewizorem Neptun.
Jobe Smith, Kosiarz umysłów (1992)
W tytułowego Kosiarza wcielił się Jeff Fahey i trzeba przyznać, że w roli opóźnionego umysłowo ogrodnika świetnie sobie poradził. Problem jednak w tym, że im stawał się inteligentniejszy i im bardziej zaczynał żyć w rzeczywistości wirtualnej, tym mniej jego postać była wiarygodna. Aż do kulminacyjnej sceny rozgrywającej się w świecie grafiki komputerowej, kiedy ściera się z doktorem Angelo (Pierce Brosnan) i wygłasza dramatycznym głosem: Mam miliardy telefonów do wykonania!. Już wtedy nie ma kontroli nad materialnym światem. Jego ciało zamieniło się w proch, a istnienie przyjęło całkowicie wirtualną formę. Może z punktu widzenia stanu tekstur na początku lat 90. wizualna kreacja Kosiarza wydawała się szczytem techniki. Gdy jednak dzisiaj patrzę na jego sztucznie wykrzywiającą się twarz, widzę dla niego stałe miejsce pośród wyjątkowo nieudanych koncepcji na antagonistów pozytywnych bohaterów. W tym przypadku protagonista, czyli Pierce Brosnan, również nie ma jeszcze w sobie tego szyku i powagi, które nabył dopiero wcielając się w Jamesa Bonda. Może w zestawieniu najsłabszych protagonistów również znajdzie się dla niego miejsce.
Gor (Mózg), Mózg z planety Arous (1957)
Niewątpliwym królem zestawienia zostaje Mózg z planety Arous. W historii kina fantastycznego znana jest scena walki z wielkim mózgiem, który o dziwo daje się pokonać zwykłą siekierą. Walka jest zacięta, ale na szczęście udaje się zabić obcego przybysza dzięki pomocy innego mózgu z Arous, Vola, który pomaga ludziom. Zły Gor przejmuje kontrolę nad ciałem człowieka, a Vol zasiedla umysł psa. Brzmi abstrakcyjnie jak na dzisiejsze czasy, a jeszcze dziwniej wygląda. Warto jednak zobaczyć ten latający mózg ze świecącymi, na wpół przymkniętymi ślepiami, jak po działaniu środków uspokajających. Gor spełnia wszelkie kryteria bycia najgorszym (nie w sensie siły) antagonistą: stoi za nim nieskomplikowana, miałka historia, wypowiada niewiele mądrych kwestii, a styl jego filmowej prezentacji jest tak nieudolny, że może jedynie śmieszyć, a nie budować filmowe napięcie.