KRÓLESTWO. Europejskie “Twin Peaks” od Larsa von Triera
Chyba każdy, kto choć trochę interesuje się popkulturą, słyszał o Twin Peaks – legendarnym i pod wieloma względami przełomowym dla telewizyjnych fabuł serialu Davida Lyncha. Ale zapewne mniej osób wie, że w latach 90. powstał swoisty europejski odpowiednik tej produkcji, przygotowany przez nie byle kogo, bo Larsa von Triera. Duńskie Królestwo wiele łączy z dziełem Lyncha, jednak nie jest to w żadnym wypadku koniunkturalna kopia. Osiem odcinków powstałych w dwóch miniseriach w latach 1994–1997 to nietypowa, ale niezwykle interesująca propozycja, nie tylko dla wielbicieli twórczości reżysera Przełamując fale.
Akcja Królestwa rozgrywa się we wzniesionym na mokradłach kopenhaskim szpitalu, od którego nazwy (Rigshospitalet – Szpital Królewski) pochodzi tytuł filmu. W surowej scenerii placówki rozgrywa się praktycznie cała akcja serialu, skoncentrowana wokół kilku przeplatających się głównych wątków, których większość można uznać za z założenia klasyczne motywy historii „medycznych”. Mamy więc oskarżenie o błąd w sztuce, motyw czarnego rynku leków, skomplikowane romanse i obyczajowe przekładańce, a także obsesje ambitnych lekarzy. Napędzającym motywem całości jest jednak historia jednej z pacjentek, pani Drusse, która próbuje rozwikłać zagadkę dziecięcego płaczu słyszanego w szpitalnej windzie. W tym wątku ujawnia się sedno koncepcji von Triera na ten serial – równie niespodziewane, jak i nieuniknione zderzenie racjonalnej rzeczywistości ze światem duchów i zjawiskami paranormalnymi.
Dlatego też poprowadzenie pozornie realistycznych historii lekarzy i personelu szpitalnego dalekie jest od konwencjonalności. Niejako wywołana przez panią Drusse (otwarcie zresztą deklarującą swoją profesję medium) groza przebija obyczajową ramę i prowadzi poszczególne wątki w niespodziewane rejony groteski i absurdu. Von Trier bardzo oszczędnie dozuje spotykanie się świata rozumu z czyhającymi w zakamarkach szpitala duchami, robi to jednak niezwykle wyraziście, oddziałując bardzo mocno na percepcję widza. Choć zło przyjmuje w Królestwie widzialną formę, to jest głównie obecne pod postacią przenikającego każdą scenę niepokoju, niemal namacalnej groźby uwolnienia niebezpieczeństwa czającego się tuż pod powłoką normalności. W serialowym szpitalu każda scena może potencjalnie stać się areną paranormalnych zdarzeń, a każda postać może paść ofiarą demonów – zarówno tych skrywanych przez kręte, puste korytarze, jak i tych wewnętrznych. W zimnej, złowrogiej scenerii szpitala, zbudowanego na miejscu dawniej przesiąkniętym ludowymi wierzeniami i światem legend (co podkreśla obecny w każdym odcinku prolog), von Trier kontrastuje chłodną racjonalność cywilizacji opartej na oświeceniowej nauce z mrokiem natury człowieka.
Podobne wpisy
Efektem jest faktycznie przerażający mariaż dramatu obyczajowego i horroru, usypiający czujność realistyczną fakturą, a równocześnie niepokojący aurą nieustannego zagrożenia przez coś nienazwanego. Tutaj dostrzec można podobieństwo Królestwa do Twin Peaks – podobnie jak Lynch, von Trier wykorzystał motywy i strukturę telenoweli, przełamując je elementami fantastycznymi. Takie mieszanie porządków, podobnie jak w amerykańskim serialu, prowadzi u Duńczyka do powstania specyficznej, surrealistyczno-demonicznej aury dziwaczności świata i absurdalności zachowań ludzi. Obydwu reżyserów różni przede wszystkim kontekst, z którego wyprowadzają swoje opowieści – u von Triera punktem wyjścia nie jest idylliczna americana, ale bardziej surowa, dramatycznie napięta europejska tradycja historii obyczajowych i realizmu. Choć pierwsze odcinki Królestwa wyemitowano rok przed proklamowaniem Dogmy 95, sposób sfilmowania serialu wyraźnie łączy się z proponowanymi przez von Triera i pozostałych twórców manifestu postulatami surowości i powrotu do ideałów cinéma-vérité. Równocześnie widać tu filmową kreatywność twórcy Antychrysta, który taką formę wykorzystuje do przełamania realistycznego sposobu odbioru i uwypuklenia kontrastów, na których zasadza się cała opowieść.