Komedie ZMIAŻDŻONE przez krytyków, a UWIELBIANE przez widzów
W przypadku tych filmów wyraźnie widać, że publiczność miała o wiele mniejsze wymagania niż krytycy. Widzowie byli również o wiele bardziej tolerancyjni dla fabuł i mniej wrażliwi na sposób formułowania żartów. W niektórych przypadkach można wręcz posądzić krytyków o dulszczyznę i małomiasteczkowość albo nawet krytykancką megalomanię. Generalnie wyszło w tych przykładach na to, że krytycy są kulturowo, a może i mentalnie, bardzo spięci i po lekkich komediach spodziewają się wielkich artystycznie dzieł. Sytuacja ta jednak nie świadczy o świecie krytyków jako takim i nie należy wyciągać z niej ocennych i ogólnikowych wniosków. Czasem jest odwrotnie. To publiczność nie wiadomo czego oczekuje, zwłaszcza po adaptacjach i remake’ach. Czasem jest bardziej spięta niż krytycy i wręcz obrażalska. Nie ma tu jasnych, stałych podziałów. Jedno jest natomiast pewne – żadna z poniżej opisanych produkcji nie jest filmem wybitnym.
„Czerwona nota” (2021), reż. Rawson Marshall Thurber
Mam pewną hipotezę, skąd powstała ta dysproporcja między słabymi ocenami krytyków a zadziwiająco dobrymi publiczności. Chodzi o budżet wynoszący niebagatelne 200 milionów dolarów. Powstała jakaś dysproporcja między wyobrażeniem, co za te pieniądze można w kinie zrobić, a co zostało w filmie zrobione. Na dodatek gdzieś w świecie krytyków funkcjonuje opinia, że premiera streamingowa, a Czerwona nota taką jest, nie może aż tyle kosztować, i to taka ze stajni Netflixa. Mało tego, zagrali w niej aktorzy typowo blockbusterowi, więc ta bańka oczekiwań jeszcze bardziej w umysłach krytyków narosła, aż w końcu pękła po seansie.
„Billy Madison” (1995), reż. Tamra Davis
Komedie z niespodziewaną zmianą miejsca do życia głównego bohatera zwykle są udane. Nie zakładałem więc, że taki specjalista od ról komediowych jak Adam Sandler się w tej formule nie sprawdzi. Jako uczeń wykazał się nie lada talentem, żeby osiągnąć ten poziom aktorskiej abstrakcji. Widzowie zostali gremialnie przekonani, że Billy’ego Madisona cechuje dziecięca szczerość, chociaż jest dorosły, a jako właśnie dorosłego – urok typowego, komediowego niezdary. Krytycy jednak uznali to wszystko za niedojrzałe. Nieważne jednak. Rolą Billy’ego Madisona Adam Sandler pokonał ważną granicę w swoim aktorstwie.
„Jak stracić chłopaka w 10 dni” (2003), reż. Donald Petrie
Nie trzeba oglądać filmu, żeby wymyślić sposób, jak zrobić to w ciągu jednego dnia, a nie dziesięciu. Konwencja produkcji jest jednak związana z liczbą 10 i to trafiło do widzów. Do krytyków absolutnie nie. Próbując znaleźć tego przyczynę, wpadłem na pewien pomysł. U krytyków nałożyły się dwie przyczyny, które spowodowały niskie oceny – gatunek filmu to komedia romantyczna, co już samo w sobie powoduje niższe oceny. Poza tym bohaterką jest kobieta próbująca zniechęcić faceta, a to już może powodować zachowanie atawistyczne, zwłaszcza w naszej kulturze.
„Wieczny student” (2002), reż. Walt Becker
W filmie jest to, co najważniejsze – zgodność z rzeczywistością. Środowisko studentów takie jest, no chyba że jest to jakaś szkoła zakonna – chociaż nie, nie, pomyliłem się. W szkole zakonnej może być o wiele ostrzej, za to mniej śmiesznie, a wręcz kryminogennie. Wieczny student nie przypadł do gustu krytykom, bo to produkcja z długą brodą, niedbająca o konwenans, poprawność polityczną, o to, że ktoś się obrazi. Wieczny student jest bezkompromisowym filmem dla widzów z dystansem do rzeczywistości. Nie ma go jednak u krytyków, którzy stwierdzili, że nie przystoi profesjonalnym aktorom grać w takich produkcjach. Pamiętajmy jednak, że Ryan Reynolds się tym nie przejmuje, a w tej materii to on ma decydujący głos.
„Odlotowy duet” (1998), reż. Amy Heckerling, John Fortenberry
Chrisa Kattany pewnie nikt nie zna, ale Willa Ferrella już tak. Znają go całe rzesze miłośników komedii, zwłaszcza tych odjechanych, niegrzecznych, wzbudzających obrzydzenie i traktowanych jako produkcje wyjątkowo niemające nic wspólnego z wielkim, artystycznie wartościowym kinem. Tylko poślednia rozrywka dla najuboższym umysłowo. Takie podejście jest jednak mocno redukcyjne i nie ma nic wspólnego z realnymi możliwościami intelektualnymi widzów. Odlotowy duet może nawet wśród zestawionych tutaj produkcji jest najgorzej zrealizowaną komedią, lecz nie zasługuje na krytykanckie miano głęboko nieśmiesznego filmu.
„Koktajl” (1988), reż. Roger Donaldson
Jako jednemu z wcześniejszych filmów dzisiejszej gwiazdy, jaką jest Tom Cruise, można wybaczyć Koktajlowi pewne niedociągnięcia oraz lekkość tematyki. Dzisiejsza pozycja Cuise’a oraz styl filmów, w których występuje, jednak odzwyczaiła krytyków od lekkości produkcji, w których kiedyś grał. Czyżby nie mogli oni zaakceptować Cuise’a komediowego? Może faktycznie aktor ten nie ma talentu rozśmieszania widzów, lecz zwiewność i bezkompromisowość Koktajlu tworzona była nie tylko przez niego, ale i Bryana Browna. Niedojrzały, bezsensowny, po prostu głupi, bez głębszego sensu, pokazujący płytkie życie – to opinie krytyków. Szkoda, że nikt z nich nie zauważył aktorskiego rzemiosła, świetnej relacji zawodowej między bohaterami oraz prezentacji, jak główna postać się zmienia, chociaż przecież według krytyków gra w płytkim filmie traktującym o płytkich problemach. A gdyby w tej roli Tom Cruise strzelał i skakał po dachach, a tylko w nocy dla zabawy przyrządzał drinki, może opinie krytyków byłyby lepsze? Na szczęście widzowie stwierdzili, że tak źle nie jest, a film jest niezobowiązująco zabawny, a nawet miejscami refleksyjny, nie będąc sztucznie superbohaterski, jak to Cruise potrafi.
„Kraina Snów” (2022), reż. Francis Lawrence
W tym przypadku może chodziło krytykom o to, że w takim filmie pojawił się Jason Momoa, a on przypisany jest do większych ról dramatycznych, a przynajmniej nie komedii familijnych. Jednym z zarzutów było to, że Kraina Snów wcale nie daje widzom magicznego biletu do świata Morfeusza. Oceniali jednak dorośli, a to może być poważne zafałszowanie odbioru. Wizualnie produkcja jest zrobiona „na bogato”. Treściowo młodsi widzowie odbiorą ją jako przyjazną, ciepłą i pobudzającą wyobraźnię. Wątpię, czy ktokolwiek z nich mógłby narzekać na Jasona Momoę w roli Flipa, osobliwego satyra z wachlarzem humorów na każdą okazję. Rokokowy styl filmu może niekiedy wzbudzać skołowanie dorosłych widzów. Może tak było z krytykami? To jednak odpowiedź na estetykę komiksu, jakże awangardową i wciąż zadziwiającą, chociaż komiks ma 100 lat. Dzieci będą się na tym filmie dobrze bawić – sprawdziłem.
„Bracia przyrodni” (2008), reż. Adam McKay
Krytycy zapewne zwrócili uwagę na nieprzystający do dorosłych ludzi poziom żartu, często przekraczający granicę dobrego smaku. I to wzbudziło największe kontrowersje, lecz nie u widzów. Niech koronnym przykładem tej niepoprawności będzie scena po napisach. Opowiada ona o zemście za nękanie na dzieciach z lokalnego podwórka – złych dzieciach, niewychowanych dzieciach, okrutnych dzieciach, nadmieniam więc to, żeby nikomu nie było przykro, że to dzieci i że są tak przez głównych bohaterów traktowane. Zemsty dokonują Brennan i Dale, czyli przyrodni bracia, a jest ona również okrutna. Z zewnątrz wygląda jak uliczna bijatyka z elementami surrealistycznego karate. Cel jednak zostaje osiągnięty – zapłata.
„Tomcio Grubasek” (1995), reż. Peter Segal
Widzowie pokochali tę fabułę łączącą komedię z kinem drogi. Krytycy jednak pomstowaliby niemiłosiernie, gdyby usłyszeli to określenie filmu. Głównym ich problemem była interpretacja komediowości – podobno jej wykonanie sprawiało wrażenie długiego, pojedynczego żartu, który był tak rozciągnięty, wypełniony gagami, że stawał się nudny. Nie przeszkodziło to jednak widzom pokochać tego filmu właśnie za żart, za obrzydliwy niekiedy stosunek bohaterów do świata i do siebie, będący odbiciem nas zapracowujących się, żeby osiągnąć minimalną krajową albo uratować za nią jakieś nic nieznaczące dla bogaczy marzenie. Widzowie pokochali niesamowitą kreację komediową nieżyjącego już Chrisa Farleya i jego chemię z Davidem Spadem. Film przeszedł do historii jako jeden z najważniejszych momentów w tragicznie skróconej karierze Farleya.
„Brzydka prawda” (2009), reż. Robert Luketic
Krytykom w tym przypadku chodziło o stosunek kobiet i mężczyzn do siebie, a może bardziej mężczyzn do kobiet. Dopatrzyli się znikomej wartości wychowawczej w tym filmie, która polegała na podtrzymywaniu stereotypów płciowych i pogłębiania podziałów między kobietami a mężczyznami. Widzowie byli jednak radykalnie przeciwnego zdania. Nie dopatrzyli się tam jakichś obraźliwych treści w stosunku do żadnej płci. Fakt, że tak naprawdę oboje bohaterowie byli trochę szowinistami, lecz ich emocje i zachowania zostały zaprezentowane widzowi z humorem, a nawet krytycznie. Nie ma więc o co się obrażać. Krytycy jednak się obrazili. Stwierdzili także, że połączenie romantycznej historii z brodatą komedią nie wychodzi. Jak widać, trzymają się niesłychanie konserwatywnych założeń.