search
REKLAMA
Ranking

KOLEJNOŚĆ DOWOLNA. Nie zawsze trzeba zaczynać od początku

Szymon Pewiński

6 września 2017

REKLAMA

Rocky 4

Znów pojawia się tu Sylvester Stallone. I znów walczy o amerykańskie wartości. I to z całym ZSRR! To właśnie walka z nafaszerowanym sterydami Ivanem Drago była pierwszą, którą dane mi było podziwiać w wykonaniu Rocky’ego Balboa. I do dziś uważam ją z najlepszą w historii całego cyklu. Jasne, część pierwsza Rocky’ego zgarnęła Oscara za najlepszy film (dziś wymieniany jako jedną z pomyłek wszech czasów, bo obraz wygrał z Taksówkarzem, Wszystkimi ludźmi prezydenta, Siecią i By nie pełzać na kolanach) i całkiem nieźle się go ogląda. Tylko że – podobnie jak w przypadku pierwszej części Rambo – mam z nią pewien problem. Oglądałem go za późno i nie przemawia do mnie walka Rocky’ego z samym sobą.

W części czwartej od razu wiemy, kto ten pojedynek wygra, bo Rocky pragnący zemsty i obarczający się za śmierć Apollo Creeda, nie dość, że żyje i trenuje w zgodzie z naturą (inaczej niż jego nafaszerowany sterydami przeciwnik), to jeszcze wyskakuje na ring w spodenkach w amerykańską flagę. “Czerwoni” po prostu nie mają szans. Mając może sześć-siedem lat, nie mogłem czuć do nich jakiejkolwiek sympatii. A tymczasem Rocky, wypowiadając słowa “każdy może się zmienić, nawet wy”, udowodnił mi, że pokój na świecie jest możliwy, również dzięki sportowi i walce dwóch gladiatorów. Po tej scenie już nic nie było takie samo. To nie Lech Wałęsa czy Jan Paweł II, a właśnie Rocky Balboa obalił komunizm i zniósł podziały między ludźmi! Amen.

Armia ciemności

To dowód, że o sile sequela stanowi pomysł na całkowitą lub przynajmniej częściową zmianę konwencji, bo trylogię Sama Raimiego widziałem w zupełnie pokręconej kolejności. Najpierw jako dziesięciolatek obejrzałem Armię ciemności. Bawiłem się doskonale i co jakiś czas wracałem do niej z ogromną radochą. Po jakimś czasie trafiłem na Martwe zło. Młodsze o sześć lat Martwe zło 2 – stanowiące swego rodzaju remake – nadrobiłem dopiero pięć lub sześć lat temu.

Dlaczego cieszę się, że poznałem Asha jako dzielnego rycerza, uwodzącego niewiasty i walczącego z armią trupów? Ano dlatego, że dzięki temu dane mi było odkrywać ten cykl dwukrotnie: po raz pierwszy jako świetną, czarną komedię, która – mimo upływu lat – bawi mnie do dziś (Martwe zło 2 znalazło się nawet w naszym rankingu najlepszych komedii lat 80.), i po raz drugi jako rzeczywiście przerażający horror. Co prawda we wstępie Armii ciemności dowiadujemy się o wydarzeniach poprzedzających podróż w czasie głównego bohatera, ale słyszeć opowieść Asha, a potem obejrzeć Martwe zło, to już inna para kaloszy. Wersja z 1981 roku wraz ze słynną sceną z drzewem gwałcącym jedną z bohaterek do dziś robi niesamowite wrażenie. Martwe zło 2 realizacyjnie może i jest lepsze od swojego poprzednika, stanowiąc przy okazji fabularną całość z Armią ciemności, ale nie potrafi i nie chce przerażać tak, jak robił to debiut Sama Raimiego. Jeśli więc lubicie dawkować sobie strach, sięgnijcie najpierw po Armię ciemności. Jeśli stwierdzicie, że zabawa jest przednia i chcecie nieco bardziej się wystraszyć – włączcie sobie Martwe zło 2. A jeśli i to ono was nie przerazi, nie zostanie nic innego, jak sięgnąć po część pierwszą.

Jak widać, w historii kina znajdziemy co najmniej kilka przykładów dowodzących tezy, że nie zawsze trzeba znać wcześniejsze losy bohaterów, by z jednej strony seans sequela okazał się więcej niż udany, a – poprzedzony nim – seans części pierwszej też zapadł w pamięć. A że chyba nikt nie lubi czuć się osamotniony w swoich poglądach i doświadczeniach, więc liczę, że również wy na swoich filmowych listach znajdzie się kilka takich tytułów. I nie mówię tu o kinie dla dorosłych 😉

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA