search
REKLAMA
Ranking

NAJCIEKAWSZE wersje REŻYSERSKIE – TOP 11 DIR CUT

Dzięki ponownemu “zajrzeniu” do swoich filmów i wprowadzeniu przeróbek, reżyserzy dokonują małego cudu dając światu obraz ciekawszy, niekiedy ze zmienionym zakończeniem i sensem.

Rafał Donica

29 października 2022

REKLAMA

Taika Waititi, twórca m.in. najlepszego filmu MCU Thor: Ragnarok, czy znakomitego Jojo Rabit, powiedział jakiś czas temu, że reżyserskie wersje to nic dobrego, do bani, i że choć materiału ma pod dostatkiem, nie zrobi nigdy wersji reżyserskiej Thora: Miłości i gromu, bo film ma aktualnie mocną strukturę, którą mogłyby zepsuć dodatkowe sceny. Bodaj od czasu podstawówki, kiedy to szkolny łobuz kazał mi oddać kanapkę, a ja nie chciałem mu oddać kanapki, tak bardzo się z kimś nie zgadzałem! Szanuję Waititiego za to, że dał nam świetne filmy pełne humoru na najwyższym poziomie, ale bądźmy szczerzy… nic nie dałoby rady jeszcze bardziej popsuć Thora: Miłości i gromu. To m.in. przez ten tytuł mam dość kina superbohaterskiego.

Częściowo się jednak z Waititim… zgodzę, bo reżyserskie wersje filmów to faktycznie czasami nic szczególnie dobrego, ot ciekawostka lub zwykły skok na dodatkową kasę. Bo albo dodano za dużo, przeszarżowano z pewnymi wątkami i wypaczono pierwotny sens filmu (Leon, Amadeusz), albo dzieło przemontowano cholera wie po co (Sin City), lub dodane sceny rozwlekały metraż jak muchę w smole (Tańczący z wilkami, Avatar) często nie wnosząc do fabuły niczego sensownie ją rozbudowującego (Lśnienie, Tombstone, Zabójcza broń). A w przypadku takiego RoboCopa Verhoevena dostaliśmy jedynie rozbudowaną scenę egzekucji Alexa Murphy’ego, i Eda-209 dłużej robiącego tatar z tego kolesia w siedzibie OCP. Niektóre wersje reżyserskie / znacznie rozszerzone powstają nie z fanaberii reżysera, lecz, jak to było w przypadku świetnych dir cutów Drużyny pierścienia, Dwóch wież i Powrotu króla, z konieczności, gdyż kinowe filmy po prostu nie mogły być dłuższe; bądźmy poważni, widzowie nie wytrzymaliby 3,5 – 4 godzin bez siku. Ale bywa, i o takich przypadkach będziemy tu mówić, że dzięki ponownemu zajrzeniu do filmu i dokonaniu kilku przeróbek – tu dodać tam ująć – reżyserzy dokonują małego cudu (Ty nie George’u Lucasie!) dając światu obraz ciekawszy, spójniejszy,  częstokroć lepszy od oryginału, a niekiedy nawet zmieniający jego zakończenie i/lub ogólny wydźwięk.

Przed Wami 11 najciekawszych przykładów na to, że Taice Waititi’emu, głoszącemu, że WSZYSTKIE Dir Cuty są do bani, chwilowo odjechał peron. Poniższe zestawienie to, co ciekawe, zmontowany od nowa, skompilowany materiał z archiwum film.org.pl i prowadzonego przeze mnie ongiś działu DIR CUT, takie… wersje reżyserskie starych tekstów! Autorem opisu Terminatora 2 jest Adrian Szczypiński, natomiast Obcy: Decydujące starcie i Obcy^3 są autorstwa Adama Łudzenia – dziękuję kolegom za możliwość ich wykorzystania. Reszta opisów jest mojego autorstwa, nazywam się Rafał Donica i zapraszam do lektury.

11. Obcy^3, reż. David Fincher, 1992

Wersja rozszerzona, poza niezliczoną ilością zmian, poprawek, cięć oraz dodanych nowych scen i ujęć, niesie ze sobą istotną zmianę – rodziciela potwora! Tutaj Obcy wychodzi z wołu; psa w Alien 3 – Special Edition (bo tak reżyser nazwał swoją wersję reżyserską) nie uświadczymy nawet przez sekundę. Inną mega ciekawą zmianą jest więzień Golic odgrywający tym razem niezwykle istotną rolę w fabule  – m.in. przychodzi pod wielkie drzwi za którymi uwięziony jest Obcy, i podrzyna gardło więźniowi pilnującemu pomieszczenie. Następnie szalony Golic otwiera drzwi i wypuszcza potwora na wolność,  a sam oczywiście zostaje przez Obcego zabity. To i cały ciąg zdarzeń z Golicem w roli głównej, naprawia spory błąd braku spójności w wersji producenckiej – tam ostatni raz widzieliśmy Golica w izolatce podczas ataku Obcego na Clemensa, a potem gdzieś zniknął; zupełnie nie było wiadomo co się z nim stało. Teraz widać, jak ważną był postacią. W wersji reżyserskiej inaczej przedstawiono też kwestię Bishopa II. W edycji kinowej nie do końca było wiadomo, czy jest to człowiek czy android (czerwona krew mogła być jedynie zabiegiem mającym na celu zmylenie Ripley). W wersji rozszerzonej reżyser wyraźnie daje do zrozumienia, że Bishop II jest człowiekiem, co widać w scenie, gdy ten ranny patrząc na zakrwawioną rękę mówi przejmującym głosem: “Nie jestem androidem…” W wersji rozszerzonej Ripley dłużej zastanawia się przed skokiem do pieca, a gdy w końcu skacze… Obcy NIE wychodzi z jej klatki piersiowej! Moim skromnym zdaniem to jedyna zmiana w wersji reżyserskiej zdecydowanie na gorsze. O niebo lepsza i bardziej tragiczna była znana z wersji kinowej wersja z nowonarodzoną Alien Queen rozrywającą klatkę piersiową głównej protagonistki. Szkoda, że nie doświadczamy tej sceny w edycji rozszerzonej. Poza tym mam wrażenie, że cały skok Ripley do pieca w Special Edition jest źle i zbyt pobieżnie zmontowany – co szczególnie słychać po skróconej muzyce w tle, jakże genialnej w wersji producenckiej.

Alien 3 – Special Edition jest wersją niesamowicie rozbudowaną. Z pewnością jest dla fanów sagi równie wielkim wydarzeniem, jak ukazanie się kilka lat wcześniej wersji reżyserskiej Aliens (opis znajdziecie kilka akapitów niżej). Aż trudno w to uwierzyć, ale nowa wersja Obcego 3 jest filmem lepszym, jeszcze bardziej genialnym niż świetna wersja producencka. Niesamowicie się cieszę i nie ukrywam zadowolenia z faktu, iż tak znakomicie rozbudowano drugi (po Aliens) najlepszy film jaki w życiu widziałem. Wszelkie zmiany wyszły jak najbardziej na plus, jedynie końcówka w starszej wersji była zdecydowanie lepsza i efektowniejsza. Zamiana rodziciela z psa na wołu – tu powiedziałbym, obydwie wersje są doskonałe, preferowanie bardziej którejś z nich to już kwestia gustu. Z kolei usunięcie przez reżysera w wersji kinowej, a przywróconych w reżyserskiej, wielu scen modlitw więźniów i “mszy” odprawianych przez Dillona, mogło się wiązać z tym, iż twórcy nie chcieli robić z trzeciej części Obcego filmu zbyt, hmm… religijnego. Z biegiem czasu ten wątek jednak w ogóle nie razi. Podsumowując – inni reżyserzy powinni uczyć się od Davida Finchera, jak powinno się tworzyć wersje rozszerzone!

10. E.T., reż. Steven Spielberg, 1982

W dwudziestą rocznicę powstania filmu E.T., Spielberg postanowił wypuścić na światło dzienne wersję reżyserską z dodanymi scenami, których wcześniej nikt nie widział. Twórca Szczęk chcąc dodatkowo (pod wpływem wydarzeń z 11 września) pozbawić swój familijny film jakiejkolwiek dawki przemocy, postanowił w jednej ze scen usunąć za pomocą efektów komputerowych shotguny z rąk agentów, a w ich miejsce wsadzić im w dłonie krótkofalówki. Pozostałe zmiany w filmie to m.in. duża nowa sekwencja w łazience, gdzie E.T. zapoznaje się z wagą, pastą do zębów i innymi rzeczami znalezionymi na półkach. Przed lustrem Elliott porównuje swój wzrost do wzrostu E.T., a następnie otwiera puszkę Pepsi, która zgazowana zbyt mocno oblewa naszych bohaterów. Po chwili dzwoni telefon, Elliott odbiera i rozmawia z mamą. E.T. ładuje się do wanny, a Elliott walczy z psem w drzwiach i tłumaczy mamie, że “musi zwymiotować”. W końcu symuluje wymioty i wylewa Pepsi wprost na słuchawkę. Biegnie do łazienki i widząc E.T. pod wodą wyciąga go myśląc, że ten się topi. Nic bardziej mylnego: E.T. delikatnie odsuwa Elliotta i z wyraźnym zadowoleniem wraca pod wodę.

Dzięki wersji reżyserskiej film po prostu zyskał. Dodana sekwencja “łazienkowa” jest bardzo sympatyczna i nie gryzie się ze starym materiałem, choć sam E.T. jest w niej komputerową animacją(!), a nie gumową lalką – jak w “starej” części filmu. Bardzo sprawnie domontowano też sceny z prologu, czyli E.T. biegnącego za pojazdem kosmicznym, czy idącego w stronę miasta. Poprawiono także masę innych rzeczy, wcześniej niedopracowanych, jak nieruchoma peleryna Elliotta, choć ten  przecież unosił się w powietrzu w słynnej scenie na tle księżyca. Teraz peleryna zachowuje się tak, jak na wietrze powinna. Także E.T. uciekający przed agentami nie jest już tylko “czerwonym światełkiem ciągniętym na wózku”, tylko widać jak przedziera się i skacze wśród zarośli. Poprawiono także wygląd statku kosmicznego, który w wersji reżyserskiej wygląda o niebo ładniej niż w oryginale. Jedynym zgrzytem wydaje się być jedynie wspomniane “zabranie” broni z rąk agentów, co nieco osłabia dramaturgię. Pomijając jednak to jedno niezbyt trafione posunięcie Spielberga, wersja reżyserska E.T. to kawał dobrej roboty, który nie przynosząc ujmy nieśmiertelnemu oryginałowi, wnosi do niego powiew świeżości i daje klasykowi drugą młodość.

9. Wielki błękit, reż. Luc Besson, 1994

Wielki błękit to życiowe role Jeana Reno i Jeana-Marca Barra, który urodził się by zagrać zagubionego w realnym świecie Jacquesa. Dzięki nim ta opowieść o wielkiej przyjaźni, rywalizacji i miłości do oceanu, wody, nurkowania bezdechowego, wreszcie dążenia do całkowitej wolności, nabrała symboliki podróży w świat marzeń, ucieczki do lepszego, wypełnionego ciszą i spokojem świata, gdzie można dotknąć nieznanego. Na równi z aktorami, na niezwykłość filmu zapracowały przepiękne zdjęcia i hipnotyczna muzyka Erica Serry. Bądźmy szczerzy, ten film nie ma słabych punktów, i  jest jednym z tych obrazów, które żyją własnym niezwykłym życiem, w zamkniętej cudownej filmowej rzeczywistości. Napawające optymizmem dzieło Luca Bessona to zdecydowanie jeden z najwspanialszych filmów jakie kiedykolwiek widziałem i zawsze z największą ochotą do niego powracam, tym bardziej ucieszyła mnie wiadomość, że ukazał się także w wersji rozszerzonej, dłuższej od wersji powszechnie znanej aż o 50 minut!

Rozbudowano w niej wątki miłosne zarówno Jacquesa i Johany, jak i Enzo i Bonity. Z wersji rozszerzonej dowiemy się też, że Jacques jest znacznie dalej od zwykłego świata, niż nam się zdawało. Ukazano także jeszcze większe przywiązanie Jacquesa do Enzo i niezwykłą nić przyjaźni ich łączącą. Na szczególne uznanie zasługuje humorystyczna sekwencja w kapsule, gdy bohaterowie dają się  poznać jako pewni swojej fizycznej sprawności, nieco aroganccy (szczególnie Enzo oczywiście) twardziele, którzy nic sobie nie robią z głębokości 140 metrów, rozrabiając ile się da – długo nie zapomnę motywu z helem i alkoholem pitym z palca. Warto też nadmienić, że w scenach dodanych usłyszymy wiele nowych utworów Erica Serry – moim faworytem jest fragment ilustrujący przybycie Enzo i Jacquesa na platformę wiertniczą. Reasumując, wersja rozszerzona Wielkiego błękitu jest jeszcze ciekawsza i po prostu lepsza od pierwotnie zmontowanej wersji 119-to minutowej. Film w takiej postaci podoba mi się znacznie bardziej, choć zdawało się, że niemożliwym jest poprawienie takiego skończonego arcydzieła X muzy.

8. Obcy: Decydujące starcie, reż. James Cameron, 1986

Młodsi czytelnicy film.org.pl mogą tego nie pamiętać, ale gdy w 1998 roku, czyli w zamierzchłych czasach raczkującego u nas internetu, stacja TVN wyemitowała – jako pierwsza w Polsce – wersję reżyserską Aliens, dla fanów filmu Camerona było to niemałe zaskoczenie. Sam nie mogłem się nadziwić ileż to rewelacyjnych rzeczy zostało dodanych, jakże byłem podekscytowany oglądając kolejne dodane sceny, sycąc oczy nieznanym, a pochodzącym przecież z najlepszego dla mnie filmu wszechczasów. Między innymi był to dodany wątek zmarłej córki Ripley i posiedzenie komisji, gdzie pozbawiono Ripley licencji na czas nieokreślony i zalecono… okresowe badania psychiatryczne. Ale prawdziwą gratką było ukazanie kolonii Hadleys Hope w czasie normalnego dnia pracy, jeszcze przed uderzeniem Obcych. Widzimy spacerujących po korytarzach kolonistów, ich dzieci bawiące się w chowanego (Newt była w tym najlepsza), pracujące komputery oraz wszechobecne logo kompanii Weyland Yutani i hasło “Budujemy lepsze światy”. A teraz wisienka na torcie, albowiem gdy rozbija się prom zrzutowy, we wraku bohaterowie znajdują broń i amunicję, ale przede wszystkim “automatycznych wartowników” – czyli cztery działka bojowe o dużej sile rażenia.

Po scenie kłótni Ripley i Burke’a jest dodana scena pierwszej akcji działek bojowych przeciwko atakowi Obcych. Strzelające roboty A i B pokazywane są na przemian z ujęciami ekranu komputera, gdzie widzimy szybko spadający wskaźnik amunicji. W końcu amunicja się kończy, słychać jak Obcy uderzają i próbują wywarzyć ciśnieniowe drzwi, które wcześniej zamykał Hudson. Po tym, jak Bishop zaczyna się czołgać w rurze, w kompleksie rozlega się alarm – to kolejny atak Obcych, tym razem w innym korytarzu, gdzie intensywnie pracują działka C i D. Amunicja spada w zastraszającym tempie. Gdy wydaje się, że to już koniec, Obcy przestają atakować. Tylko w jednym działku zostaje 10 sztuk amunicji. Dziwne, że Cameron nie zamieścił tych, jakby nie patrzeć, efektownych i na pewno pracochłonnych scen akcji, w pierwotnej wersji kinowej swojego filmu. Ostatnia dodana scena w rozszerzonej wersji, to krótki dialog między Ripley a Hicksem, z którego dowiadujemy się, że postać grana przez Michaela Biehna ma na imię Dwayne.

7. Wodny świat, reż. Kevin Reynolds, 1995

Niczym grom z jasnego nieba spadła na mnie informacja, że Wodny świat posiada wersję reżyserską. Została ona względem wersji kinowej wydłużona o ponad 40 minut (trwając blisko 3 godziny) i wydana w wersji 2,35:1 (przycięto obraz  z góry i z dołu), podczas gdy wersja kinowa trwała 135 minut i miała aspekt 16:9; więcej o aspektach obrazu w tekście Czy format obrazu ma znaczenie). Zastanawiałem się co można było dodać do filmu, który i tak krytykowany był m.in. za dłużyzny i przegadanie. Niestety, większość dodanych scen to fabularnie zbędne ścinki, które trafiły do kosza w montażowni, by zdynamizować akcję wersji kinowej. Dużo z nich ukazuje do znudzenia twardy charakter, szorstkie obycie i samolubność Marinera, który po raz n-ty odmawia czegoś Helen i Enoli, znęca się nad nimi psychicznie lub wystawia do wiatru – to wszystko zostało już aż nazbyt wyraźnie zarysowane w wersji, którą znaliśmy. Warto jednak zapoznać się z dir cutem Wodnego świata, bo kilka dodanych scen jest naprawdę wporzo i konkret, kilka wyjaśnia pewne niewyjaśnione fakty z wersji kinowej, kilka zostało (sic!) ocenzurowanych, a na końcu filmu czekają dwie naprawdę fajne niespodzianki.

Na Suchym lądzie dodano ujęcie Marinera chwiejącego się na nogach i łapiącego się za gardło, czym dobitnie pokazano zły wpływ stałego gruntu na jego ciało. Dodano także ujęcie Helen obejmującej drzewo, a także pożegnanie Marinera z Gregorem i przywódcą ludzi. Ten pierwszy daje Marinerowi ziemię na handel, zaś drugi wyposażenie łodzi. Dodano także rozmowę z Helen (w wersji kinowej żegnali się bez słów). Helen pyta Marinera czego ma zamiar szukać na wodzie, a ten odpowiada jej, że może być więcej takich jak on, a jeśli spotka ludzi, opowie im o Suchym lądzie i nieugiętej kobiecie, która go odkryła. No i rzecz najważniejsza, dodano dialog między Helen a Marinerem, w którym kobieta… nadaje Marinerowi imię: To imię ze starej historii o dzielnym wojowniku wracającym z bitwy. Po prostu podniósł żagle i woda go poprowadziła. Przez następne 10 lat dryfował po oceanach nie znając drogi do domu, do czasu gdy w końcu bogowie zlitowali się nad nim i wezwali ciepły wiatr, który zaprowadził go do rodziny, której nigdy więcej nie zostawił. Na imię miał Ulysses. – To dobre imię... odpowiada jej kiedyś Mariner, a teraz Ulysses. Helen i Enola stojące na szczycie wyspy i żegnające odpływającego Ulyssesa odkrywają przysypaną ziemią płytę pamiątkową z napisem… a zresztą, sami sobie przeczytajcie.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA