search
REKLAMA
Zestawienie

Już 25 lat MICHAEL BAY ratuje świat. Filmografia MISTRZA DESTRUKCJI na równi pochyłej

Rafał Donica

7 kwietnia 2020

REKLAMA

PEARL HARBOR (2001) 6/10

Bay idzie na wojnę, czyli reżyser po raz pierwszy w wydaniu poważniejszym. Fabuła jego kolejnego filmu osadzona została w samym środku tragicznych dla narodu USA wydarzeń, czyli w momencie niespodziewanego ataku japońskiej floty powietrznej na port w Pearl Harbor. Po sukcesie Armageddonu Michael Bay był już na ustach wszystkich, choć nie zawsze opinie nie zawsze były pochlebne. Co ważniejsze, oznaczało to, że widzowie jego filmy po prostu – jako prostą, widowiskową rozrywkę – lubią. Na kolejny film Mistrza Destrukcji przeznaczono ponownie 140 milionów dolarów. Mimo kupy kasy do dyspozycji dla Baya to wciąż ludzie, bohaterowie jego filmów byli najważniejsi, a wydarzenia w tle, nawet tak istotne dla historii USA jak atak na Pearl Harbor, pozostawały tylko tłem dla ludzkich dramatów, miłości i trudnych wyborów. Michael Bay wykorzystuje oczywiście te okoliczności do wystawienia wielkiego spektaklu destrukcji i zniszczenia, mocno podlanego patosem i owiniętego amerykańską flagą.

Jak w każdym jego filmie, kamera gania jak szalona, śledząc pociski ryjące beton, powietrzne pojedynki i tonące okręty. W kadrze nie zabrakło oczywiście mnóstwa eksplozji. Niezapomnianym ujęciem-wizytówką filmu pozostaje do dziś spektakularna pogoń kamery za bombą lotniczą zrzuconą przez japoński myśliwiec Zero – od momentu jej zrzucenia aż do uderzenia w pokład amerykańskiego okrętu. Można kręcić nosem na fakt, że cały atak na Pearl Harbor nakręcony został z towarzyszeniem współczesnej floty, co odjęło filmowi spójności historycznej, ale dodało zdjęciom i akcji dużej dozy realizmu, bo w większości widzieliśmy prawdziwe wybuchy zainscenizowane wśród prawdziwych okrętów. Pod względem rozmachu i jakości widowiska (mowa oczywiście o części batalistycznej filmu) Pearl Harbor do dziś pozostaje wzorem nie do pobicia. Nawet Roland Emmerich, który też słynie z ekranowego rozmachu i wielkich budżetów, swoim Midway z 2019 roku – w dużej mierze zrobionym na green screenie – nie dorównał widowiskowością starszemu o niemal dwie dekady filmowi Baya.

Niestety, towarzysząca świetnej batalistyce historia przyjaźni dwóch pilotów uwikłanych w miłosny trójkąt wprowadza do trwającego 180 minut filmu dłużyzny i zwyczajnie przynudza. Humor, tradycyjnie już u Baya, bywa nieco ciężki, choć motyw z korkiem od szampana walącym Afflecka w i tak już rozwalony nos, jest całkiem zabawny. Film, który zgodnie z tytułem za punkt kulminacyjny powinien przyjąć atak na Pearl Harbor, nie kończy się na tych wydarzeniach. Wbrew logice tworzenia scenariuszy ledwie zakończona akcja rusza po chwili od nowa, ale już z mniejszym impetem i rozmachem, bo chodzi o bombardowanie japońskich miast. Gdy oglądałem film w kinie i po ataku na Pearl Harbor myślałem, że to koniec filmu, poczułem się nagle, jakbym dostał dodatkowe minuty akcji w gratisie – coś jak 2 litry soku w cenie 1,5 litra! Nie wnikałem nawet, dlaczego piloci myśliwców, nasi bohaterowie Ben Affleck i Josh Hartnett, nagle stali się doświadczonymi pilotami bombowców, w dodatku mającymi do ogarnięcia trudną sztukę skróconego startu z lotniskowca. Bardziej drażniła mnie koślawa próba zamknięcia historii miłosnego trójkąta, która miała miejsce po bombardowaniu i schwytaniu naszych bohaterów przez wrogie wojska. Mdława, zalatująca telenowelą końcówka z górnolotnymi deklaracjami przed umierającym przyjacielem pasowała do tonacji filmu wojennego o epickim rozmachu jak ten korek od szampana do nosa Bena Afflecka.

Patrząc jednak na to, co w kolejnych filmach będzie Michael Bay wyprawiał ze swoimi postaciami, jak głupie dialogi będzie wkładał im w usta i jak niedorzeczne rzeczy będzie kazał im robić, patetyczny finał Pearl Harbor jawi się dziś jako coś wbrew pozorom poważnego, przemyślanego i wcale nie tak kiczowatego, jakim było postrzegane w dniu premiery. Film, na którego planie zebrała się całkiem niezła stawka aktorska (Ben Affleck, Josh Hartnett, Kate Beckinsale, Alec Baldwin, Jon Voight, Michael Shannon, Cuba Gooding Jr.), zdobył cztery nominacje do Oscara: za najlepszą piosenkę (There You’ll Be), najlepszy dźwięk, najlepsze efekty specjalne i najlepszy montaż dźwięku. Przegrał odpowiednio z: Potworami i spółką (If I Didn’t Have You), Helikopterem w ogniu i Władcą Pierścieni: Drużyną Pierścienia, statuetkę zdobywając jedynie za najlepszy montaż dźwięku. Do dziś pozostaje ona zresztą jedynym (!) Oscarem zdobytym przez film Michaela Baya. Pomimo ogólnie rzecz biorąc dużego sukcesu w kinach widzowie i krytycy kręcili nosami na dłużyzny, patos i tanią dramę między bohaterami, a film z zarobkiem 450 milionów dolarów był mimo wszystko krokiem w tył w zestawieniu ze 100 milionami więcej zarobionymi trzy lata wcześniej przez Armageddon. Pearl Harbor otrzymał sześć nominacji do Złotych Malin, w kategoriach: najgorszy film, najgorszt aktor – Ben Affleck, najgorszy reżyser, najgorszy scenariusz, najgorsza ekranowa para – Ben Affleck lub Josh Hartnett i Kate Beckinsale oraz najgorszy remake lub sequel.

Trwający trzy godziny Pearl Harbor pozostaje najdłuższym filmem w karierze Michaela Baya.
– Samoloty Curtiss P-40 pilotowane przez Danny’ego i Rafe’a to autentyczne egzemplarze z II wojny światowej, wypożyczone z Muzeum Lotnictwa w Idaho.
Pearl Harbor trafił do Księgi Rekordów Guinnessa jako film z największą liczbą eksplozji.

BAD BOYS 2 (2003) 5/10

Po umiarkowanym jak na skalę widowiska, czas trwania i oczekiwania finansowe sukcesie Pearl Harbor Michael Bay postanowił nieco odpocząć i zagrać pewną kartą, powracając do sprawdzonej marki. Mimo znacznie mniejszej skali produkcji – bo trudno porównywać ze sobą plan filmowy filmu wojennego o epickim rozmachu z sequelem sensacyjniaka o dwóch wygadanych gliniarzach – Bad Boys 2 mogło pochwalić się budżetem w kwocie aż 130 milionów, czyli zaledwie 10 milionów mniejszym od Pearl Harbor. Jak na kontynuację przystało, wszystkiego było więcej: akcji (przez którą rozumiem eksplozje, pościgi, strzelaniny, iskry oczywiście), humoru, do ekipy dołączyła siostra Marcusa, a sam film przy czasie trwania 147 (!) minut był dłuższy od pierwszej części o prawie pół godziny. Taka długość w przypadku komediowego kina akcji sprawdziła się niestety średnio, a sceny akcji mimo rozmachu zwyczajnie przynudzały (szczególnie drugi pościg samochodowy i finałowa strzelanina). Michael Bay, lubiący zaskakiwać niecodzienną pracą kamery, jej ruchem i kątami widzenia, w Bad Boys 2 zaprezentował dość widowiskowy 360-stopniowy lot kamery przez dziury w ścianach, wokół Willa Smitha wymieniającego ogień z bandytami. Ten sam patent wykorzysta później w Sztandze i cashu.

W Bad Boys 2, podobnie jak w Twierdzy i późniejszych filmach reżysera, podczas dynamicznych pościgów użyto wąskiego kadrowania i zbliżeń na twarze bohaterów, aby podkreślić, że w tle wszystko zdaje się dziać szybciej i energiczniej – to kolejna charakterystyczna cecha stylu Michaela Baya. W Bad Boys 2 widać już pierwsze symptomy tego, co za kilka lat zacznie w produkcjach reżysera razić coraz bardziej, aż w końcu doprowadzi sprawnego rzemieślnika i jego widzów do takich kuriozów i filmowych abominacji jak Transformers: Ostatni rycerz czy 6 Underground. O czym mowa? O coraz większym oddawaniu się bezmyślnej akcji przy jednoczesnym odpuszczaniu sobie samych postaci i tworzeniu z nich herosów przerzucanych z jednej eksplozji do drugiej w imię zasady: mocniej, więcej, głośniej, nieważne, że przy okazji coraz bardziej głupio. Humor w Bad Boys 2 już nazbyt często bywa żenujący (m.in. cały motyw psychologicznego woosah, szczury uprawiające seks), a grzebanie w zwłokach w poszukiwaniu narkotyków (przy jednoczesnej próbie uczynienia tej sceny zabawną) oraz rzucanie zwłok pod koła samochodu i przejeżdżanie po nich (tam chłopaki nawet jakieś one-linery rzucać próbowali) pokazują, że Bay skręca z humorem i brutalnością nie w tę uliczkę, co trzeba.

Co dziwne, w dniu premiery Bad Boys 2 mi się podobało; śmieszył mnie wątek Marcusa po ecstasy i radował pościg za lawetą oraz spadające z naczepy samochody. Film oglądany dzisiaj… No cóż, całą finałową akcję przewijałem, bo aż nadto wyraźnie przypominała już swoją konstrukcją, “dramaturgią” i rozwlekłością bezemocjonalne naparzanki robotów z Transformers 2 i kolejnych (do jedynki nic nie mam, o czym za chwilę). No i nie wiem, co musiałem brać w 2003 roku, że bawiły mnie wygłupy Marcusa level gimbaza; byłem chyba po prostu młody, głupi jeszcze, i jak młody pelikan łykałem takie grubo ciosane żarty. Bad Boys 2 zebrało chłodne recenzje od krytyków i został umiarkowanie przyjęty przez widzów, a Michael Bay zaliczył pierwsze poważne potknięcie box-office’owe – przy budżecie 130 milionów dolarów do kinowych kas wpłynęły zaledwie 273 miliony. Film pewnie jakoś wyszedł na swoje albo przynajmniej zwrócił koszty produkcji, ale Mistrz Destrukcji przyzwyczajony był do czegoś zupełnie innego – do sukcesów, a nie wychodzenia na zero.

W 2019 roku zreanimowano markę, kręcąc część trzecią (w niezmienionej obsadzie), jednak Michael Bay nie miał już żadnego udziału w powstaniu Bad Boys For Life w reżyserii Edila El Arbiego i Bilalla Fallaha. Reżyser, który, jak by nie patrzeć, jest filmowym ojcem postaci Marcusa i Mike’a, otrzymał w części trzeciej małe cameo. Trzecia część serii, po której wszyscy spodziewali się niestrawnego, odgrzewanego po 16 latach kotleta, okazała się, sądząc po ocenach widzów i recenzjach krytyków… najlepszą (!) odsłoną całej trylogii, co jest chyba ewenementem w historii kina (i co zapewne nie ucieszyło Michaela Baya).

– W dodatkach na DVD możemy zobaczyć ujęcie z planu, na którym Martin Lawrence, otwierając drzwi cholernie drogiego, wypożyczonego od prywatnego właściciela Ferrari, uderza nimi o uliczny hydrant. W 2019 roku ten “wypadek przy pracy” z planu Bad Boys 2 przekuto w zabawną scenę w Bad Boys For Life.
Bad Boys 2 to pierwszy film z kategorią R w karierze reżysera.

WYSPA (2005) 6/10

Na planie kolejnego filmu tradycyjnie już zameldowało się mnóstwo znanych aktorów z wyższej półki. Główne role zagrali Ewan McGregor i Scarlett Johansson. Drugi plan zagospodarowali m.in. Sean Bean, Steve Buscemi, Djimon Hounsou oraz nieodżałowany Michael Clarke Duncan. Michael Bay podobnie jak w Pearl Harbor próbuje pokazać inne, poważniejsze oblicze, tematyką filmu zmuszając do myślenia i refleksji, rezygnując przy tym z kloacznego humoru oraz akcji goniącej akcję. Ekspozycja Wyspy, oparta na dialogu i zapoznawaniu widzów ze światem przedstawionym, zajmuje blisko jedną trzecią czasu ekranowego. Nie ma pościgów, nie ma strzelanin, wybuchów, iskier… Można przecierać oczy, zastanawiając się, czy trafiliśmy na właściwą salę kinową. Dopiero po ucieczce głównych bohaterów-klonów z zamkniętego ośrodka dostajemy porządny pościg i wiemy już, że to stary poczciwy Bay, choć w niegłupim wydaniu.

Reżyser trzyma wszystko w ryzach: niczego nie jest za dużo, nie jest za głośno ani bezmyślnie. Fabuła rozkręca się małymi kroczkami, przez co długo wyczekiwany pościg, w którym ciężkie, masywne osie od pociągów masakrują auta służb ścigających Scarlett Johanson i Ewana McGregora, przyprawia nam szczery uśmiech radochy na twarzy. Równie dobrze ogląda się dalszą ucieczkę bohaterów na policyjnym latającym ścigaczu. Słowem: jest dobrze! Niestety, po świetnej ekspozycji i kapitalnym pościgu Wyspa w trzecim akcie wyraźnie łapie zadyszkę, zwalnia i nie oferuje już zbyt wiele ani w kwestii scen akcji, ani dialogów, ani dramaturgii. W efekcie powstał film, choć udany, to trochę dla nikogo; fani Baya czekający na pretekstową fabułę i nastawieni na ekranową rozwałkę byli zawiedzeni, musząc przez trzy czwarte filmu wysłuchiwać jakichś dylematów na temat produkowania klonów bogatych ludzi na części zamienne, a na otarcie łez dostając zaledwie jedną dużą sekwencję akcji. Warto wspomnieć, że niezłą ścieżkę dźwiękową do Wyspy skomponował Steve Jablonsky, od tej pory niemal nadworny kompozytor Michaela Baya.

Z kolei widzowie szukający w kinie ambitniejszych treści, widząc na plakacie Wyspy nazwisko Baya, wybierali raczej inne seanse, żeby nie wkopać się w bezmyślne widowisko wypełnione kiepskim humorem i niekończącymi się wybuchami, do których reżyser zdążył już widzów przyzwyczaić. Reasumując, widzowie i krytycy przeszli obok Wyspy raczej obojętnie, wzruszając ramionami, a Michael Bay odnotował pierwszą w swojej karierze klapę finansową w pełnym znaczeniu tego słowa; przy budżecie 126 milionów widzowie zostawili w kinowych kasach zaledwie 162. miliony Był to prawdopodobnie punkt zwrotny w karierze reżysera, który postanowił na dobre wrócić do prostego kina rozrywkowego i tego, dzięki czemu widzowie (wołając: “Shut up and take my money!”) sięgali po portfele, czyli do siania ekranowego zniszczenia. Już dwa lata później rozpęta się blockbusterowo-transformerowe szaleństwo!

–  Michael Bay jechał autostradą za ciężarówką wiozącą koła do pociągu i myśląc, jak niebezpiecznie to wygląda, wpadł na pomysł stworzenia sceny pościgowej z udziałem pociągowych osi spadających na drogę.
– Kilka ujęć z pościgu zostanie sześć lat później wykorzystanych w Transformers 3, gdzie ciężkie osie zostaną cyfrowo zastąpione miażdżącymi samochody Decepticonami.
Wyspa jest pierwszym filmem Michaela Baya, którego nie wyprodukował Jerry Bruckheimer. Zastąpił go Steven Spielberg, który będzie też producentem filmów z serii Transformers.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA