10 NAJPIĘKNIEJSZYCH filmów Rogera Deakinsa. Jak SFILMOWAĆ ANDROIDA i dostać za to OSCARA
Skyfall (2012), reż. Sam Mendes
Podobne wpisy
Film zarobił ponad miliard dolarów. Warto o tym wiedzieć. Absolutnie nie chcę udowadniać, że to przez zdjęcia Deakinsa, chociaż gdyby się dało, pewnie bym tak zrobił. Generalnie jednak większość filmów o przygodach Jamesa Bonda akurat pod tym względem trzyma poprawny poziom, czasem z mniejszą lub większą dozą artyzmu, ale to szczegóły dla wrażliwych estetycznie widzów. W przypadku Skyfall tego artyzmu i pomysłowości wizualnej jest więcej niż mniej. Zaczyna się już na początku, kiedy Bond wchodzi w głębię ostrości kamery i zatrzymuje się tuż przed nią z pogrążoną w półmroku twarzą i właśnie wtedy pojawia się na niej punktowe światło ukazujące tylko jedno oko agenta. Im dalej biegnie film, tym więcej pojawia się niesamowitych estetycznie smaczków, np. scena walki rozgrywająca się na tle wielkich ekranów, po których pływają meduzy. Walczące ze sobą postaci sfilmowane są w technice sylwetkowej, a więc dostrzec można jedynie ich czarne kontury, co jeszcze bardziej pogłębia napięcie. Wreszcie rozgrywający się w Szkocji finał Skyfall, niemal jak powrót do dzieciństwa całej serii filmów o Bondzie jeżdżącym Astonem Martinem DB5, zachwyca ujęciami. Najpierw szkockie krajobrazy, skrywająca tajemnicę mgła (rozwiązana dopiero w Spectre) i osamotniony dom, gdzie wszystko się nareszcie rozstrzygnie. Same z siebie to już symbole dodatkowo nakręcone przez Deakinsa symbolicznie, dlatego zarazem mogą stanowić uwzniośloną kinematograficznie forpocztę piekła, w myśl zasady, że głęboki spokój zapowiada trzęsienie ziemi, na które nikt nie jest przygotowany – nawet sam Bond. I to piekło nastaje. Finałowa walka nakręcona jest tak, że głównymi punktami oświetleniowymi są reflektory na helikopterach wrogów i trawiący szkocką posiadłość ogień – obydwa te źródła są dramatyczne, potęgują suspens, mimo że on już dawno się przecież rozwinął. Cały bondowski świat się rozpada, jakby dosłownie upadało samo niebo.
Skazani na Shawshank (1994), reż. Frank Darabont
Do historii kina przeszła już scena, kiedy Tim Robbins rozpościera w deszczu ręce i krzyczy z radości. Kamera filmuje go najpierw z przodu, w żabiej perspektywie, by następnie przenieść się gdzieś nad jego głowę i uchwycić ten jedyny w swoim rodzaju ładunek emocjonalny, który wybucha w głowie człowieka niewinnie osadzonego w ciężkim więzieniu przez tyle lat, gdy już poczuje wolność. Oczywiście, nie tylko dla tej znanej z okładek i plakatów sceny warto nieco głębiej wniknąć w stronę wizualną produkcji. Skazani na Shawshank zawierają mnóstwo dialogów. Tak właściwie to mocno przegadany film, chociaż dialogi i narrator wcale nie nudzą, wręcz przeciwnie. Roger Deakins i do nich podszedł specyficznie i w pewnym sensie naturalistycznie. Bardzo duża część rozmów między postaciami filmowana jest z pozycji widza, to znaczy jedna postać mówi do drugiej, a widzowi wydaje się, że wygłasza monolog bezpośrednio do niego (m.in. centralne ustawianie bohaterów w kadrze), ponieważ w obiektywie kamery nie widać adwersarza. Daje to specyficzny odbiór narracji filmowej i pomaga odbiorcy utożsamić się z postaciami, chociaż niektóre ujęcia mogą fanom szybkiej akcji i jednoczesnej obecności wielu elementów na ekranie wydać się nieco przeciągnięte. Niemniej Deakins często korzysta z takiego ustawienia kamer w stosunku do aktorów, a poza tym lubi sam je prowadzić, także trzymając ciężki sprzęt na ramieniu. Jak sam twierdzi, wtedy może lepiej na bieżąco reagować na akcję i być z nią w bliższej, wręcz organicznej, reakcji.
Człowiek, którego nie było (2001), reż. Joel Coen, Ethan Coen
Billy Bob Thornton, a raczej jego postać narysowana w stylu silhouette (często używana technika w tym filmie), a w tle oświetlona mocnym rozproszonym światłem Frances McDormand czyta w kąpieli gazetę. Thornton prowadzony przez korytarz do celi śmierci, która jest biała, jakby imitowała niebo, a droga do niego usłana kontrastowymi światłocieniami raz po raz przesłaniającymi mu twarz, dosłownie jak życiowe wzloty i upadki. Te dwie sceny wystarczą, żeby zobaczyć jak przy rzemieślniczej dokładności pracy Deakinsa Człowiek, którego nie było właściwie nie potrzebuje wielu słów, żeby przekazywał emocje; żeby te nieliczne wypowiedzi dały się przełożyć w konkretną treść. Świetnym zabiegiem było nakręcenie filmu najpierw na taśmie kolorowej dla zapewnienia mu szerszej tonalności, a później usunięcie koloru. Dzięki temu prócz wysokiej jakości kontrastu uzyskano wiele półtonów w cieniach, a to właśnie odcienie szarości mają znaczenie dla operatora. Wracając do symbolicznej sceny z krzesłem elektrycznym, owe półcienie odgrywają w niej nie mniej ważną rolę niż bardzo kontrastowy mężczyzna w garniturze, który jest współczesnym katem. Średnie tony szarości są obecne na widowni sali egzekucyjnej, jakby symbolizowała ona coś, co zupełnie nie ma znaczenia obiektywnie dla widza, natomiast dla skazańca subiektywnie mówi mu wiele o rzeczywistości, którą opuszcza – tam, gdzie zaprowadzi go krzesło, nie ma szarych ludzi. Być może fryzjer więc znaczy też coś więcej i ma w końcu te cholerne 10 000 dolarów na własny niebiański biznes.