JAK NAS WIDZĄ. Wielki dramat małych ludzi
Życie to nieustanna próba odpowiedzenia sobie na pytanie „co by było gdyby?”. Kiedy jadę do pracy, mam okazję wyprzedzić jadącą przede mną panią na rowerze. Nie robię tego. Ale gdybym to zrobił, zdążyłbym na zielone światło. To jednak banał. Nie umiem sobie wyobrazić, jak wielką wagę miało to pytanie dla Koreya Wise’a, który przez całe życie musi już tkwić w pułapce jednej myśli – że gdyby nie poszedł tego feralnego dnia, 19 kwietnia 1989, z kolegami do parku, nie trafiłby na trzynaście lat do więzienia.
W dzisiejszych czasach niezwykle łatwo popaść w tanią propagandę. Przewrażliwione polityczną poprawnością media częstokroć epatują komunikatem nasączonym ideologicznie, przez co rzekomo dobroczynny i słuszny charakter tego komunikatu ustępuje miejsca nachalnej próbie zawracania rzeki kijem. Jakże odświeżająco na tym tle wypada miniserial Jak nas widzą. Może i główni bohaterowie to ciemnoskóre chłopaki niesłusznie skazane na więzienie przez białych oskarżycieli, a gdzieś w tle tej historii pobrzmiewa krytyka polityki Trumpa, ale produkcja platformy Netflix w głównej mierze opowiada o bezradności. Bezradności ludzi połkniętych, przetrawionych i zwróconych przez system.
Podobne wpisy
Serial przytacza historię słynnej „piątki z Central Parku”. Tak media nazywały nowojorskich nastolatków, którzy w 1989 roku zostali skazani za napaść i gwałt na Trishy Meili. Antron, Yusef, Kevin, Raymond i Korey zostali jednak skazani niesłusznie. Problem w tym, że swoje odsiedzieć musieli. Podstawą do wymierzenia im kary były ich zeznania. Przyznali się do winy, więc według nadzorującej oskarżenie Lindy Fairstein sprawa mogła zostać zamknięta. Ale obrona jasno wskazywała, że podczas przesłuchania dopuszczono się licznych nieprawidłowości. Chłopcy byli bici i zastraszani. Nie dano im możliwości skorzystania z prawa do adwokata, ba, nie dopuszczono do nich nawet rodziców. Zeznania zostały im niejako wmówione, perspektywa dania spokoju oskarżonym zaburzyła bowiem ich ocenę sytuacji. Za zamkniętymi drzwiami dokonał się wówczas sąd na duszach młodych chłopaków, których cała wina polegała na zadawaniu się z niewłaściwymi ludźmi, przebywaniu w niewłaściwym momencie w niewłaściwym miejscu i posiadaniu niewłaściwego koloru skóry.
Mimo że echo słowa „winny” do dzisiaj pobrzmiewa w głowach całej piątki, największy dramat przeżył wspomniany już przeze mnie Korey Wise. Po pierwsze dlatego, że jako najstarszy z grona (w momencie sprawy miał już ponad szesnaście lat) trafił od razu do zakładu karnego dla dorosłych, a nie jak jego koledzy najpierw do poprawczaka. A po drugie dlatego, że w tej historii znalazł się niejako przypadkowo. Nie planował z kolegami nocnego wypadu po parku, przyłączył się do grupy w pełni spontanicznie. W wykluczających się nawzajem zeznaniach Antrona, Yusefa, Kevina i Raymonda okazał się jednak niezbędnym spoiwem i tak też przez policję został wykorzystany.
Niesamowity wręcz paradoks tej postaci polega jednak na tym, że chłopak okazał się także dla swych kolegów wybawicielem – to on bowiem natrafia w więzieniu na Matiasa Reyesa, mordercę odsiadującego dożywocie, który zainspirowany postawą Koreya postanawia przyznać się do napaści na Trishę Meili. Jego zeznania ponownie otworzyły sprawę, czego finałem stało się odkupienie. Korey wyszedł na wolność w 2002 roku, dołączając do swych kolegów. Wszystkich oczyszczono wówczas z zarzutów, a po dwunastu latach po złożeniu skargi przez adwokatów niesłusznie osadzonych wypłacono im odszkodowania w wysokości 41 mln dolarów. Dużo? Lat spędzonych za kratkami oraz upokorzeń i niemożliwego do uniesienia przez nastolatka bólu nikt im już nie zwróci.