JAK NAS WIDZĄ. Wielki dramat małych ludzi
Słowa zachwytu nad serialem w pierwszej kolejności chciałbym zatem skierować w kierunku aktorów, a w szczególności, jak się okazuje, kluczowej dla recepcji całej historii kreacji Jharrela Jerome’a, który zagrał tak młodego, jak i dojrzałego Koreya. Wow, co to za rola! Począwszy od umiejętnej adaptacji głosu, specyficznej ekspresji i gestykulacji swego pierwowzoru (o czym wspomniał w wywiadzie), skończywszy na uniesieniu na swych barkach całego emocjonalnego ciężaru tej postaci, wyrażonego potwornymi przeżyciami. Nic dziwnego, że reżyserka produkcji, Ava DuVernay, postanowiła w całości poświęcić temu bohaterowi ostatni odcinek. W jednej z finałowych scen Korey przemierza miasto ubrany na biało, co symbolicznie ma podkreślać jego niewinność, wynosząc go tym samym do roli anioła ostatecznie niosącego wybawienie swym kolegom. Ale bez świetnej gry Jerome’a efekt ten nie byłby tak widoczny.
Podobne wpisy
Co ważne, inni od niego nie odstają. Jak nas widzą to serial, który bardzo mocno trafia w emocjonalność widza. Pierwszy odcinek mnie zaintrygował, drugi poruszył, trzeci mną wstrząsnął, ale czwarty po prostu mnie zniszczył. Wynika to, rzecz jasna, z niesamowitej historii, ale także z tego, jak ta historia została opowiedziana i zaprezentowana. Widać, że młodzi aktorzy bardzo pilnie przygotowali się do swych ról. W jednym z wywiadów poświęconych pracy na planie, w trakcie wsłuchiwania się w opowieści postaci, w które się wcielali, nadal nie potrafią kryć łez. To pokazuje, jak mocno musieli zanurzyć się w dramacie „piątki z Central Parku”, by wiarygodnie odegrać trwogę przed konsekwencjami niesłusznego oskarżenia.
Nie można zapomnieć, że to, co ci chłopacy musieli przeżyć, bardzo mocno odbiło się na ich rodzinach. Jako że sam jestem ojcem syna, bardzo mocno ujęły mnie role Michaela Kennetha Williamsa i Johna Leguizamo, wcielających się w rodzicieli dwóch osadzonych. Obaj niezwykle wiarygodnie oddali ojcowską prawdę, pokazując z bólem osobistej porażki malującym się na twarzy, jak trudno jest zająć odpowiednie stanowisko wobec kłopotów syna, kiedy stoi się w rozkroku między chęcią ochrony reszty rodziny a potrzebą wzięcia na klatę odpowiedzialności za los potomka. Antron McCray w emocjonującym wywiadzie przyznaje po latach, że do dziś nie wybaczył zmarłemu już ojcu, że porzucił rodzinę w tak trudnej chwili. Być może to właśnie jest powodem, dla którego pomimo wolności i przywrócenia dobrego imienia po latach wciąż nie może zaznać spokoju i ulega trawiącemu serce uczuciu nienawiści.
Ale dramat bohaterów Jak nas widzą nie byłby też w stanie zadziałać tak efektywnie bez idealnej przeciwwagi. Postać Lindy Fairstein jest frapująca, ponieważ do końca przejawia ona znamiona osoby, która uparcie i ślepo wierzyła, że stoi po odpowiedniej stronie barykady. Ale to była jej błędna ścieżka, z której w odpowiednim momencie nie potrafiła zejść. Odgrywająca ją wyjątkowo jaskrawo Felicity Huffman nie skłoniła mnie do jednoznacznego potępienia tej persony, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że to tak naprawdę na niej, a także na nowojorskiej prokurator Elizabeth Leader (w tej roli nie mniej sugestywna Vera Farmiga) ciąży de facto cała odpowiedzialność za cierpienie tych chłopców.
Najwyższe laury należą się jednak reżyserce Avie DuVernay. Nie tyle za to, ze nakręciła wybitny serial, ile przede wszystkim za to, że podejmując tak lepką od wszelkich politycznych i społecznych naleciałości tematykę, ustrzegła się powszechnego dziś efektu agitki. Jak nas widzą pozostawia widzowi dużo swobody w wyborze własnego stanowiska. Jasne, nie przeczę, miniserial aż kipi od emocji, które z uwagi na samą swoją naturę mogą przez wielu zostać uznane za manipulatorskie, gdyż prezentując dość radykalną postawę policji czy pracowników służby więziennej, podważają wiarę w humanizm, ludzką inteligencję, a także wzmagają w widzu bunt przeciw niesprawiedliwości.
Przy tym nie było dla mnie ważne pytanie o to, czy z grupą przyłapanych feralnego dnia chłopaków postępowano by na komisariacie inaczej, gdyby byli biali. Nie było dla mnie ważne też to, że gdyby „piątka z Central Parku” nie obracała się w kręgach czarnoskórych, nastoletnich bandziorów, którzy czasem dla zabawy dopuszczają się napaści na niewinnych spacerowiczach, pewnie nigdy nie zostałaby tak szybko zaszufladkowana. Tego rodzaju myślenie może przesadnie skomplikować postrzeganie tej sprawy, która w swojej naturze jest dość prosta.
Po seansie zostaje bowiem to, co wiadome było jeszcze przed nim, a co pozostało jeszcze trwalej w sercu osadzone. I są to wnioski dalekie od optymizmu. Bo tak oto znowu – jesteśmy niedoskonali, dokonujemy niedoskonałych decyzji, otaczamy się niedoskonałym systemem, który wyjątkowo niedoskonale dzieli ludzi na gorszych i lepszych. Samo życie z kolei jest niczym innym jak pozbawionym nadziei cierpieniem, swoistym bagnem bez dna, w którym każdy, dosłownie każdy, może utonąć. Wystarczy jeden zły wybór.
***
Dla serialu posypały się nominacje do Emmy. Wyróżniono niemal wszystkich aktorów, w niektórych kategoriach przyznając nawet po kilka nominacji aktorskich. Zasłużenie. Najbardziej jednak ciekawił mnie będzie pojedynek Jak nas widzą z Czarnobylem o miano najlepszego serialu limitowanego. Jak dobrze, że to nie ja będę musiał wskazać zwycięzcę.