Polowanie na prezydenta
Wyrażenie „fińskie kino akcji” tylko pozornie może wydawać się śmieszne, bo choć prawdą jest, że tamtejsza kinematografia nie słynie z dzieł tego gatunku, to właśnie z Finlandii pochodzi jeden z czołowych reżyserów filmów sensacyjnych. W latach 90. Renny Harlin dał się poznać jako wyjątkowo utalentowany spec od widowisk dynamicznych i brutalnych, a kręcąc w śnieżnej scenerii takie filmy jak Szklana pułapka 2, Na krawędzi oraz Długi pocałunek na dobranoc z pewnością czuł się jak ryba w wodzie. Jego kariera już od dobrej dekady przypomina równię pochyłą, co nie zmienia faktu, że nadal pozostaje jedynym urodzonym w Finlandii twórcą, który przebił się do Hollywood.
Tej sztuki próbuje teraz dokonać jego rodak, Jalmari Helander, autor dobrze przyjętego horroru Rare Exports sprzed kilku lat. Ma o tyle ułatwione zadanie, że jego najnowszy film Polowanie na prezydenta, choć nakręcony na fińskiej ziemi i za fińskie pieniądze, ma w obsadzie amerykańskich aktorów oraz odznacza się zadziwiająco wysokim poziomem realizacji. Gorzej z całą resztą.
Tradycja nakazuje, aby w swoje trzynaste urodziny Oscari (Onni Tommila) wziął do ręki łuk, poszedł do lasu i upolował wielkiego zwierza. Sztuki tej dokonali wszyscy mieszkańcy wioski, również ojciec chłopca – jego rodzic powrócił z wyprawy z głową niedźwiedzia jako wielki myśliwy. Oscariemu do szczęścia wystarczyłaby sarna, choć wielu powątpiewa, czy jego jednodniowa wyprawa ma jakikolwiek sens, skoro nie umie on nawet napiąć łuku. Traf jednak chce, że w pobliżu jego obozowiska ląduje kapsuła ratunkowa z prezydentem Stanów Zjednoczonych (Samuel L. Jackson) na pokładzie. Po tym, jak terroryści wespół ze zdradzieckim agentem Secret Service zestrzelili Air Force One, jedyną szansą na ratunek dla głowy amerykańskiego narodu staje się uparty trzynastolatek.
Po takim opisie niemożliwe jest traktowanie Polowanie na prezydenta całkiem serio. Film Helandera to dziecko kina lat 80., zawieszone między naiwnością, wręcz absurdem sytuacji wyjściowej, a obrazowaniem typowym dla filmów dla dorosłych.
[quote]Fabuła jest tu pretekstowa, bo twórcy nie dbają ani o realizm, ani o sens całej historii. Liczy się przygoda i dreszczyk emocji. [/quote]
Problem jednak polega na tym, że reżyser i jednocześnie scenarzysta nie umie nabrać stosownego dystansu do całej opowieści. Przykłada się do tego, aby jego film był widowiskowy, nawet jak na amerykańskie standardy, zapominając o lekkości, która powinna cechować historię o niezwykłym spotkaniu małego Fina z prezydentem Stanów Zjednoczonych.
Zresztą interakcje między nimi wydają się być najciekawsze, bo obaj są niechętni, aby okazać własne słabości. Oscari nie przestaje udawać twardego, chcąc dorównać swojemu ojcu, w rzeczywistości czując, że może go zawieść. Prezydent Moore zaś broni się tylko swoim stanowiskiem, maskując tym swoją niemoc i strach. Jest w tym jakaś czułość, a nawet prawda. Szkoda, że cała reszta bohaterów prezentuje się jednowymiarowo i nieciekawie. Mamy zatem przerysowanego terrorystę, który chce wypchać prezydenta i najwyraźniej umieścić go nad kominkiem, agenta-zdrajcę z odłamkiem po kuli blisko serca i motywacją godną telenoweli, sztab kryzysowy z Jimem Broadbentem jako starym wygą CIA, wiceprezydentem bez nazwiska oraz Felicity Huffman w roli… No właśnie. Nie mam bladego pojęcia kogo gra ani jak się nazywa, a nie wierzę w to, co podaje IMDb. Jest też Ted Levine jako standardowy w takich sytuacjach generał, bo jakiś generał zawsze musi być pod ręką, gdy prezydent jest w niebezpieczeństwie.
Największym grzechem Helandera jest nieumiejętność zespolenia familijnego wręcz obrazu z sensacją o terrorystach, jakkolwiek karkołomnym wydaje się to pomysłem. Bywa zabawnie póki na ekranie są tylko Tommila i Jackson, jednak nigdy nie trwa to za długo. Kino akcji bierze górę nad przygodowo-humorystyczną opowieścią i czar pryska.
Nie wiedzieć czemu, reżyser jest niechętny do uczynienia z filmu nieco bardziej zwariowanego i weselszego doświadczenia, choć pomysł wyjściowy nie tylko na to wskazuje, ale i do tego zachęca. Jest tak, jakby sam Helander nie był świadomy tego, co napisał i jak daleko może się posunąć. Scen takich jak zjazd w zamrażarce czy kluczowe wystrzelenie strzały z łuku jest zdecydowanie za mało. Stąd też Polowanie na prezydenta wydaje się zmarnowaną szansą na film, jakiego od dawna nie było – bliższy formule kina nowej przygody niż obecnym komediom sensacyjnym, m.in. Matthew Vaughna, opartym na wulgarnym humorze i krwawych popisach.
[quote]Helander chciał być jak Renny Harlin, ale mu nie wyszło.[/quote]
Nakręcił kino efekciarskie, dodatkowo angażując Jacksona, który z twórcą Na krawędzi nakręcił wcześniej aż trzy filmy, ale nie rozumiejąc, że akurat do tego projektu przydałby się inny wzór do naśladowania. Zabrakło wyobraźni, wyczucia konwencji, wigoru. Nawet pełna patosu muzyka w Polowaniu na prezydenta sprawia, że widzowi odechciewa się takiej przygody. Lepiej obejrzeć zwiastun – jest krótszy, żywszy i zdradza wszystkie najlepsze momenty.
korekta: Kornelia Farynowska