search
REKLAMA
Fantastyczny cykl

ISTOTA Z INNEGO ŚWIATA. Po 70 latach od premiery pierwowzór filmu „Coś” wciąż ważny dla science fiction

Istota z innego świata to kolejny film science fiction, który został zbudowany na lęku przed nagłym atakiem nieznajomego.

Jakub Piwoński

30 kwietnia 2021

REKLAMA

Skąd w fantastyce lat 50. i 60. wzięła się ta dziwna fascynacja roślinami? Trudno powiedzieć. Sklepik z horrorami, Dzień tryfidów, Inwazja porywaczy ciał czy w końcu Istota z innego świata to filmy, które łączy jeden element – groza przybiera w tych filmach formę strąków, kłączy, kwiatów czy uczłowieczonej marchewki. Być może odpowiedź jest banalna i odnosi się po prostu do promującego ekologię komunikatu, mającego dawać do zrozumienia, że krzywdzenie ekosystemu może wkrótce odwrócić się przeciwko ludzkości. Może też chodzić tu o klasyczną hiperbolę, mającą na celu wyolbrzymienie organizmu bezbronnego do formy agresywnej, by postawić przed bohaterami iście niecodziennego przeciwnika.

Jak by na to nie spojrzeć, da się zauważyć, że science fiction tego okresu służyło twórcom i publice przede wszystkim do tego, by dawać upust drzemiącym głęboko lękom. Jak pamiętamy z historii, lata 50. i 60. to bardzo niepewne, sparaliżowane strachem czasy. Z jednej strony cywilizacyjny rozwój, dzięki któremu człowiek zdołał poszybować na orbitę okołoziemską i wkrótce po tym postawić stopę na Księżycu. Z drugiej strony technologia oraz wypadki II wojny światowej, z naciskiem na to, co stało się w Hiroszimie i Nagasaki, przyczyniły się do wszczęcia niebezpiecznej gry o dominację, zwanej zimną wojną. Świat podzielił się wówczas na pół – na blok kapitalizmu i komunizmu, czyli na wolność, demokrację, indywidualizm stojące w kontrze do politycznego i kulturowego totalitaryzmu. Z dużą umownością można zauważyć, że tkwi w tym podziale do dzisiaj.

 width=

Istota z innego świata to zatem kolejny film science fiction, który został zbudowany na lęku przed nagłym atakiem nieznajomego. Kosmici w twórczości SF, szczególnie w tamtych latach, mieli dwa zadania – symboliczne i dosłowne. Symbolicznie odnosiły się do nas samych i naszej względem siebie odmienności, różnorodności oraz do ciemnych stron naszej psychiki. Dosłownie z kolei reprezentowali zagrożenie, jakie może płynąć z kosmosu, który na skutek postępujących badań stał się obszarem tak ogromnym, tak bezkresnym, że sprowadzał Ziemię i jej mieszkańców do poziomu mrowiska. W ten sposób skutecznie zadano kłam wpisanemu w judeochrześcijańską kulturę antropocentryzmowi, który przez stulecia zakładał, że wszystko, łącznie ze słońcem, kręci się wokół człowieka. Podczas gdy było dokładnie odwrotnie.

To może budzić fascynację, ale jednocześnie także strach. Istota z innego świata zabiera widzów do mroźnej strefy bieguna południowego. W okolicy stacji badawczej spadł meteoryt. Ekipa, w której skład wchodzą żołnierze, naukowcy i jeden dziennikarz, zmierza do miejsca upadku ciała niebieskiego. Znajdują tam rozbity statek kosmiczny wraz z pilotem. Po jego rozmrożeniu zaczynają się na stacji dziać niepokojące rzeczy, ponieważ osobnik wyglądem i fizjologią przypominający roślinę przejawia agresję względem ludzi. Niemal natychmiast wyłania się konflikt natury etycznej – jedni uważają, iż istota stanowi zagrożenie i należy ją niezwłocznie wyeliminować, drudzy z kolei widzą w niej szansę na epokowe odkrycie naukowe.

 width=

Istota z innego świata opowiada zatem o pewnym dualizmie postaw, który wyodrębnił się w czasie zimnej wojny. Wspominałem już o podziale politycznym, w tym wypadku mamy jednak do czynienia z podziałem na zwolenników ryzykownego, acz istotnego względem rozwoju cywilizacji postępu naukowego oraz na wyznawców chłodnego i bezwzględnego militaryzmu, mającego zapewnić ludzkości bezpieczeństwo. Trzeba raz jeszcze przypomnieć kontekst historyczny – Istota z innego świata to film, który powstał w trakcie trwania tzw. czerwonej gorączki, czyli paranoicznego lęku przed komunizmem. Swego czasu sam Stephen King (w książce Danse Macabre) dostrzegał w filmie z 1951 apoteozę Stanów Zjednoczonych jako zbawcy i obrońcy świata przed zagrożeniem płynącym z komunistycznego bloku wschodniego. Nie da się ukryć, że w sposobie przedstawienia naukowców w Istocie z innego świata można zauważyć odbicie tej właśnie paranoi, trawiącej ówczesne społeczeństwo amerykańskie. Nikt nie kwestionował bowiem potrzeby naukowego postępu, ale jak pokazała historia, może on prowadzić tak do rozwoju, jak i do zagłady. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób pociągniemy sznurkami naszej ciekawości.

Personifikacją zimnowojennych lęków jest tutaj kosmita. Zachowując chronologię gatunku science fiction, Istotna z innego świata to pierwszy film opowiadający o najeździe obcej rasy z kosmosu, a dokładnie z Marsa. Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia miał premierę w tym samym roku, ale kilka miesięcy później. Z kolei Wojna światów, będąca konceptem wzorcowym w tym wypadku, doczekała się adaptacji dwa lata później, w 1953. Co warte podkreślenia, Istota z innego świata także posiada swój literacki odpowiednik, a jest nim opowiadanie Kto tam idzie? z 1938 autorstwa Josepha W. Campbella, zasłużonego wydawcy „Astounding Science Fiction”, na którego łamach debiutowało wielu pisarzy SF.

Z kolei wielu późniejszych reżyserów lubujących się w fantastyce uznawało Istotę z innego świata za film wzorcowy i źródło inspiracji. Tak znamienici twórcy jak Ridley Scott, John Frankenheimer, Tobe Hooper i oczywiście John Carpenter wymieniali film z 1951 jako determinujący ich twórczość. Jak doskonale wiemy, w 1982 roku Carpenter ponownie wziął na warsztat swoje młodzieńcze fascynacje, przerabiając je na własną modłę. Tak powstał pamiętny film Coś, czyli kolejny milowy kamień w rozwoju gatunku, a właściwie gatunków, bo to przecież doskonały przykład filmu łączącego science fiction z horrorem. Wyróżnikiem remake’u jest odejście od politycznych aluzji oraz postawienie na zmiennokształtną wersję obcego, co wyniosło tę historię na wyżyny przerażenia.

 width=

Ta groza jest też zresztą odczuwalna także w oryginale. Ciekawostkę stanowi fakt, że potwór (w sposób wyraźny i świadomy nawiązujący wyglądem do potwora Frankensteina) pojawia się w filmie dopiero po godzinie seansu. Wcześniej czas filmu upływa na żywych dyskusjach na temat znaczenia wydarzenia, w którego centrum stoją bohaterowie. Podczas gdy kosmita leży bezpiecznie w bryle lodu, postacie znajdują czas na rozmowy, żarty, a nawet flirt. To bardzo osobliwa cecha Istoty…, gdyż ubarwia ona obcowanie z filmem w sposób znaczący, nadając wyraźnie obyczajowy charakter. Są to też elementy charakterystyczne dla stylu reżysera tego wyjątkowego dzieła. A kto nim jest? Celowo zostawiłem sobie tę informację na później, gdyż wymaga ona osobnego wyjaśnienia.

Otóż jak się okazuje, sprawa reżyserii Istoty z innego świata pozostaje do dziś niejednoznaczna. Choć w napisach końcowych widnieje nazwisko Christiana Nyby’ego, to jednak historycy są zgodni co do tego, że faktyczny i decydujący wpływ na kształt tego widowiska miał producent, którym był nie byle kto, bo sam Howard Hawks (nomen omen, wychodzi więc na to, że Nyby był w filmie na niby – wiem, słaby żart). Z przypisywaniem reżyserii Hawksowi nie zgadzał się jednak James Arness, odtwórca roli istoty, który zwrócił uwagę na to, że choć Hawks dużo czasu spędzał na planie, to jednak Nyby miał film reżyserować. Niejednoznaczność tej sytuacji udzieliła się Johnowi Carpenterowi, który przyznał niegdyś, że 1971 roku zapytał Hawksa o to, kto właściwie reżyserował Istotę…, na co ten miał odrzec, że dał Nyby’emu tylko kilka sugestii i się więcej w reżyserię nie mieszał. Carpenter zauważył jednak, że Hawks zaczął z biegiem lat przypisywać sobie coraz większe zasługi za reżyserię filmu, który, jak się mu lepiej przyjrzymy, ma znacznie więcej znaków firmowych Hawksa (zwłaszcza w sposobie prowadzenia narracji) niż późniejsze dzieła Nyby’ego.

 width=

Znaczenie Istoty z innego świata dla SF jest niepodważalne – to już wiemy. Ale jeszcze jeden element filmu pozostawił swój trwały ślad w kulturze. Mowa o ostatniej linijce dialogu, wypowiadanej przez dziennikarza zdającego relacje z wydarzeń na stacji badawczej, w celu poinformowania ludzkości, by ta od teraz „nie przestawała obserwować nieba” (ang. „keep watching the skies”). Kwestia ta (obok „Klaatu barada nikto” z Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia) z miejsca stała się kultowym cytatem, swoistym hasłem, wielokrotnie później przetwarzanym na potrzeby filmów, programów telewizyjnych, piosenek i sztuk teatralnych. Dla science fiction lat 50. jest to cytat niemalże symboliczny, gdyż odwołujący się do wspomnianego w tekście strachu przed nagłym, niespodziewanym, nuklearnym atakiem. Dziś bardziej adekwatne byłoby sparafrazowanie tego cytatu tak, by wciąż działał w kulturze zanurzonej w lęku.

Nie przestawaj oglądać nieba, nie przestawaj oglądać się za siebie. I najważniejsze – uważaj czym oddychasz. „Coś” czyha.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA