Historia fantastyczna dziejąca się… na Helu. To właśnie tam, z dala od zgiełku wielkiego świata, mieszkają w poniemieckich bunkrach Jan Frodowski (Marcin Dorociński) oraz jego kumple – lubująca się w paleniu zioła, piciu bromków i rubasznych uciechach niewielka społeczność karłów. Pewnego dnia w trakcie rodzinnej imprezy „Frodo” dostrzega, że jego wujek Bilbosz (Janusz Chabior) nie tylko wygląda zaskakująco dobrze, jak na żula pamiętającego jeszcze pruskie zabory, ale też zaczyna świecić na dzielni złotem z importu. Traf chce, że w tym samym czasie na bibę przybywa dobry przyjaciel Froda, obwoźny handlarz włoskich trunków – Gandalfini (Andrzej Grabowski). Gość, nazywany w środowisku „czarodziejem”, od razu wyczuwa, że towar jest trefny. Okazuje się, że to część zagubionej kolekcji świecidełek pewnego mafioza o ksywce Oczko. Z pomocą kilku telefonów i zaufanych ziomali Gandalfini decyduje, że trzeba zwrócić świecidełko i zgarnąć znaleźne. W tym celu formuje się drużyna, która udać ma się do serca największej mordowni słowiańskiego świata – na Śląsk. Lecz Oczko już rozesłał po kraju swoich pomagierów – skąpanych w czerni, złowrogich kibiców piłkarskich o reputacji prawdziwych nazguli…
Pozornie nie jest to konik Vegi. Krytycy są jednak zachwyceni tym, jak zgrabnie łączy elementy fantasy z szarą codziennością – na przykład nieskazitelnie piękną, eteryczną potomkinię prastarej rasy, Nataszę Arwenesteńską (Agnieszka Dygant), z botoksem. Rozbuchany budżet, idący w miliony dolarów australijskich, twórca wykorzystuje na wykreowanie rewolucyjnych efektów specjalnych różnych fantastycznych bestii, które nie wiadomo, jak znaleźć w chaosie akcji, a które nierzadko padają ofiarą dosadnych żartów (na przykład wielkiego orła, który podrzuca bohaterów na stację benzynową, Frodo wyzywa od śmiesznych wróbli). Wybredna publika wskazuje na wiele dziur w scenariuszu, brak zamknięcia historii oraz nadmierny product placement pewnej marki piwa. Lecz zyski są i tak astronomiczne, więc powstaje decyzja o nakręceniu całej trylogii. Niestety produkcję kolejnych dwóch części wstrzymuje pozew sądowy z zagranicy, gdyż najwyraźniej doszło do poważnego plagiatu pewnej książki. Tym samym film zostaje wycofany z kin i do dalszej dystrybucji wprowadzony pod zmienionym tytułem: Kierownik biżuterii.
Klasyczny cytat: „Mellon!” (tu: pokaźna suma pieniędzy)
To najambitniejsze przedsięwzięcie Vegi, więc tytuł bez zmian. Ziemia dalej jest obiecana, choć już nie w kontekście historycznym, który ginie pod futurystyczną wizją Zjednoczonego Królestwa Polskiego bliżej nieokreślonej daty. W nim to trzech ziomali – wywalony z korpo Karl Boro, muzułmański Niemiec i były taksówkarz Maksamir oraz żydowski antysemita Welt Dysnei (wyłonieni podczas ogólnopolskiego castingu naturszczycy) – próbuje żebrać o kredyt na własną spółkę bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. Kiedy banki kolejno im odmawiają, stawiają na crowdfunding, ale bez sukcesów. W końcu zmuszeni są wejść na pełnego nielegala, a następnie na drogę czystej oraz zbrodni, acz w dobrej wierze. Lecz, ku własnej rozpaczy, nawet to partaczą. A mimo to otwierają fabrykę… Jak, kurwa? – zdaje się pytać publika. Pół godziny wyciętych scen, zbyt śmiałych, aby pokazywać je w kinach, niestety nie przynosi odpowiedzi. Zresztą czujący się w temacie jak robak w wódzie reżyser nie tylko w tej kwestii znacząco odchodzi od literackiego oryginału.
Pojawiają się więc narkotyki, pedofilia, nielegalny handel emigrantami, skorumpowani policjanci, interaktywna telewizja satelitarna i motyw niezawisłości sądów, a po fabryce ni stąd, ni zowąd zaczynają biegać spłoszone konie (te same, co w Evie) – w czym krytycy upatrują metafizycznego ducha Kieślowskiego i przyznają Vedze Złotą Kaczkę za pomocą manipulacji głosami w plebiscycie odrodzonego magazynu „Film”. Budzi to oczywiste kontrowersje oraz prowadzi do debaty politycznej na temat tego, czym właściwie jest ziemia obiecana i jak długo można ją obiecywać za pieniądze podatników. Pokaźne wpływy z kin, DVD, VOD i z piątkowej premiery na TVN dopełniają obrazu tego dzieła totalnego, które błogosławi nawet Kościół. Podobnie jak oryginał Andrzeja Wajdy, ląduje ono na szczycie listy najlepszych polskich filmów wszech czasów, a także naszych czasów.
Klasyczny cytat: „Ja nie mam nic, ty masz pięć dych na debecie, a ty to już w ogóle przejebane. To możemy robić biznesa”.