Horrory UKOCHANE przez widzów, ale ZNIENAWIDZONE przez krytyków
Gusta widzów i zawodowych krytyków nierzadko mocno się rozmijają i w zależności tego, kogo zapytamy o opinię, wynika to z: A) powierzchownego odbioru oglądanych przez widzów produkcji oraz reprezentowanego przez nich braku znajomości języka filmu i historii kina; B) nadęcia i zblazowania krytyków filmowych, którzy już dawno temu zapomnieli, co to rozrywka. Tak naprawdę powodów częstego dysonansu między opiniami tych dwóch grup jest więcej, a bywa, że z perspektywy czasu okazuje się, że to widzowie mieli rację (jak było w przypadku początkowo krytykowanego filmu Coś Carpentera). Z jakiejś przyczyny opisywana niezgoda często dotyczy horrorów – te co bardziej interesujące zwykle bywają mieszane z błotem przez widzów, podczas gdy objeżdżane przez recenzentów festiwale jump scare’ów, przegiętego gore czy bezlitosnego wałkowania wątków opętań zdają się cieszyć wśród nich sporą popularnością. W tym zestawieniu opisałem najważniejsze przykłady horrorów, które w najlepszym razie nie przypadły do gustu krytykom, a mimo to znalazły niemałą grupkę wyznawców. Niektóre z nich dziś uważane są za udane produkcje także przez publicystów i filmoznawców, zmuszonych przyznać rację głosowi ludu. Inne nie zasługują na niczyją uwagę, a jednak dostają jej mnóstwo – teraz także dzięki mnie.
Seria Piła
Dawny król sezonu halloweenowego i sztandarowy przykład współczesnego torture porn. Niewiele w tych filmach strachu i przerażenia, a większość napięcia wynika z morderczego wyścigu z czasem. Danie główne to obrzydliwe i potwornie brutalne sceny tortur i groteskowych śmierci – nietrudno zrozumieć, dlaczego niewielu krytyków przepada nawet za najbardziej stonowaną pierwszą częścią tego cyklu. Psychologiczny aspekt tej produkcji (i poniekąd także sequeli) nie jest jednak na tyle rozbudowany, by posiadać większą wartość, a tandetnie sensacyjny montaż często przywodzi na myśl serial telewizyjny (spoza menu HBO i platform streamingowych). Krwawa rozrywka ku uciesze gawiedzi okazała się jednak na tyle interesująca dla widzów, że pozwoliła twórcom na nakręcenie aż siedmiu kasowych sequeli (ósmy będzie miał premierę w tym roku). Ludzie z wielką chęcią chodzą na kolejne odsłony Piły i wystawiają im wysokie noty na portalach internetowych, niezależnie od utyskiwań krytyków, i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić.
Silent Hill
W tym przypadku jednym z podstawowych powodów kiepskiego odbioru filmu przez krytyków był ich brak znajomości gry, której Silent Hill jest adaptacją. Recenzenci zarzucali fabule chaotyczność, a wiele scen określili mianem zbędnych i niepotrzebnie wydłużających czas trwania. Mimo to wielu fanów uznało Silent Hill za jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) ekranizacji gry komputerowej. Produkcja ta ewidentnie została nakręcona przez kogoś, kto zna i kocha materiał źródłowy, a także próbuje za wszelką cenę oddać jego wyjątkowość. Większość narzekań krytyków dla fanów nie miała większego znaczenia, osobiście uważam też, że film wcale nie jest tak dezorientujący, jak twierdzili niektórzy (a nigdy nie grałem w żadną część serii). Nie sposób też nie pochwalić umiejętnie budowanej atmosfery i świetnej ścieżki dźwiękowej. W ostatnich latach coraz częściej mówi się, że to mocno niedoceniona produkcja (co przyznają także niektórzy krytycy), natomiast o sequelu na szczęście wszyscy zdążyli zapomnieć.
Seria Oszukać przeznaczenie
Zanim powszechne obrzydzenie zaczęła budzić Piła, na ekranach kin mogliśmy podziwiać fantazyjne zgony i koszmarne komputerowe efekty specjalne w serii Oszukać przeznaczenie. Połączenie konwencji młodzieżowego slashera z absurdalnym gore i intrygującym konceptem fabularnym wzbudziło ogromne zainteresowanie u widowni i przewracanie oczami recenzentów. Obiektywnie patrząc, ci drudzy mieli rację – to są naprawdę kiepsko zrealizowane filmy, pełne fatalnego aktorstwa, obrzydliwego CGI i zwyczajnej głupoty. Nie sposób jednak zaprzeczyć, że świetnie sprawdzają się w roli prostej rozrywki (choć raczej z gatunku guilty pleasure) i to właśnie dlatego cała seria liczy pięć odsłon, a niedługo ma się doczekać rebootu. Co ciekawe, jedyna względnie pozytywnie oceniona część, to ta… ostatnia. Niesłychanie rzadkie zjawisko w świecie horrorowych sequeli!
Ukryty wymiar
Podobne wpisy
W kwestii pierwotnych ocen Ukrytego wymiaru (który, nawiasem mówiąc, zapewnił 6-letniej wersji mnie kilkutygodniową traumę jakieś 21 lat temu) jestem w kropce. Jasne, Paul W.S. Anderson nie posiada poczucia dobrego smaku, a jego zabiegi montażowe i operatorskie bywają bardziej kiczowate niż atrakcje na Jarmarku Dominikańskim (to gorsze piekło niż to na pokładzie Event Horizon), ale ten film absolutnie nie zasługiwał na baty, które otrzymał. Czytając niezwykle negatywne opinie krytyków, można odnieść wrażenie, że tempo akcji i przerażające gore, jakiego pełno w drugiej połowie dzieła, spowodowały, że oni się zwyczajnie na tę produkcję obrazili. Wiele przytyków dotyczyło niepotrzebnej głośności (?) i brutalności drugiego i trzeciego aktu, w którym cała fabuła rzekomo traci sens. Myślę, że to przykład dysonansu między oczekiwaniami a rzeczywistością – początek jest bowiem chwalony, jednak z zaznaczeniem, że zapowiada inny film niż ten, który dostaliśmy. To ciekawe, bo współcześnie wiele dzieł łamiących konwencje i ewoluujących gatunkowo w trakcie przebiegu akcji spotyka się z dużym uznaniem (Gość, Hereditary. Dziedzictwo, ba, nawet Parasite). Widzowie okazali się mieć bardziej otwarte umysły i z miejsca pokochali Ukryty wymiar, który dziś często wymieniany jest jako jeden z lepszych horrorów science fiction.
Dom 1000 trupów
Kino Roba Zombiego to istny cyrk dziwadeł i zmora krytyków, ale zarazem obiekt kultu umiarkowanie licznych, ale wiernych grupek widzów. Dom 1000 trupów z 2003 roku to pierwsza reżyserska próba muzyka i zarazem hołd dla amerykańskich grindhouse’ów lat 70. Można powiedzieć, że Rob Zombie w jakimś stopniu wyprzedził swoje czasy, bo znacznie lepiej przyjęty Grindhouse (przy którym Zombie także pracował) miał premierę dopiero cztery lata później. Krytycy, a współcześnie także sam twórca, uważają, że to niezwykle chaotyczny film, pełen rozmaitych błędów. Ci pierwsi naturalnie atakowali także przemoc i przekraczanie granic dobrego smaku (które miały odwracać uwagę od nieistniejącej historii), widzowie jednak cenią tę produkcję między innymi za te rzeczy. Całości uroku dodaje także południowa estetyka i niezwykle barwna scenografia – w ostatecznym rozrachunku Dom 1000 trupów zdecydowanie wyróżnia się z tłumu, czego nie można powiedzieć o kolejnych historyjkach o złowrogich / złowrogo nudnych demonach.