HORRORY, thrillery i dziwolągi, czyli filmy CYRKOWE, których NIE ZNASZ, a powinieneś
W ostatnich latach cyrk potrafił wzbudzać wiele kontrowersji, przede wszystkim związanych z występami zwierząt. Dziś nie cieszy się już może taką popularnością jak dawniej, tym niemniej cyrk w kinie był obecny od najwcześniejszych lat istnienia tego medium. Oczywiście cyrkowe widowiska dostarczały doskonałej ikonografii i rozmachu dla języka ruchomych obrazów, ale filmy o cyrku opowiadały bardzo różnorodne historie, nierzadko takie, którym daleko do radosnego spektaklu zorientowanego na dawanie niezobowiązującej rozrywki. Przed wami wybór dziesięciu najciekawszych filmów, których akcja ściśle związana jest z cyrkowymi arenami lub samymi cyrkowcami.
Cyrk (1928), reż. C. Chaplin
Podobne wpisy
Cyrk zaistniał na wielkim ekranie jeszcze w czasach kina niemego i to za sprawą samego mistrza Charliego Chaplina, bo któż inny mógłby lepiej poradzić sobie z filmowym przedstawieniem cyrkowych gagów? W Cyrku Chaplin opowiada standardową dla siebie opowieść o Trampie, który, próbując zachować godność i jakoś przetrwać kolejny dzień, jednocześnie stara się przypodobać pięknej dziewczynie (tutaj granej przez Mernę Kennedy). Włóczęga zupełnie przypadkiem trafia do cyrku, gdzie z miejsca staje się gwiazdą, rozśmieszając tłumy, choć on sam nie zdaje sobie z tego sprawy. Choleryczny dyrektor trupy zatrudnia Trampa, a ten zakochuje się w pasierbicy przełożonego. Cyrk odchodzi nieco od charakterystycznej dla twórczości Chaplina tematyki społecznej na rzecz czystej, slapstickowej komedii, arena cyrkowa zaś okazuje się miejscem wręcz stworzonym dla Chaplinowskiego humoru. Pomysłowość reżysera-aktora w zakresie komediowego wykorzystania rekwizytów, scenografii i zabiegów inscenizacyjnych sięga tu zenitu, a wśród klaunów i akrobatów Charlie czuje się jak ryba w wodzie. Mimo że Cyrk nie porusza może tak mocno, jak choćby absolutne arcydzieło Dzisiejsze czasy (1936), to pozostaje bezdyskusyjnym mistrzostwem filmowej komedii.
Dziwolągi (1932), reż. T. Browning
Chociaż horrory z lat trzydziestych współcześnie raczej nie straszą, to seans Dziwolągów, do dziś umieszczanych w ramach tego gatunku, niezmiennie wywołuje niepokój. Bo chociaż Tod Browning nie pokazuje tytułowych bohaterów, dotkniętych chorobami i deformacjami, w taki sposób, w jaki przedstawiały ich widowiska cyrkowe, to w jego filmie „dziwolągi” nie są bezbronnymi ofiarami. Skrzywdzeni i zagrożeni, potrafią dopuścić się czynów rodem z koszmaru. Nie można jednak zaprzeczyć, że cyrkowcy z Dziwolągów nie należą do postaci negatywnych. To ludzie pragnący jedynie akceptacji i szczęścia, a reżyser udowadnia, że jest to możliwe: członkowie trupy bez trudu nawiązują przyjaźnie, zakochują się i snują plany na przyszłość. Niemniej zawsze znajdzie się ktoś, kto ich wyśmieje, wykorzysta lub będzie czuł obrzydzenie na ich widok. Kimś takim okazuje się dołączająca do filmowego zespołu Cleopatra (Olga Bakłanowa), która, chcąc zdobyć pieniądze należące do jednego z artystów, rozkochuje go w sobie, by następnie usiłować go zabić i odziedziczyć majątek. Browning się nie łudzi — prędzej czy później choroba okazuje się pretekstem do poniżania, ale bycie wobec kogoś potworem potrafi uczynić go równie bezwzględnym. Dlatego cyrkowcy w Dziwolągach trzymają się razem i chociaż ich życie nie jest proste, to nie należy mierzyć każdego jedną miarą, bo dobrzy ludzie również istnieją.
Dumbo (1941), reż. S. Armstrong, N. Ferguson, W. Jackson, J. Kinney, B. Roberts, B. Sharpsteen, J. Elliotte
W zestawieniu nie mogło zabraknąć miejsca dla tej klasycznej Disneyowskiej animacji. Dumbo to w końcu opowieść o tytułowym słoniątku będącym członkiem trupy cyrkowej. Dumbo (a właściwie Jumbo Junior, bo takie imię w rzeczywistości nosił malec) to wielce wyczekiwane dziecko jednej ze słonic występujących w cyrku, które niestety spotyka się z powszechnym ostracyzmem i szyderstwem ze względu na swoje wielkie uszy. Koniec końców Dumbo zamyka wszystkim usta, przemieniając przywarę w niespotykaną zaletę, czym dopełnia morału filmu o wyjątkowości każdego z nas i odrzucaniu bezsensownej dyskryminacji. Jednakże wizerunek cyrku w Dumbo nie należy do zbyt pozytywnych. Pracujący tam ludzie są przede wszystkim brutalni i interesowni, a przy tym zupełnie bezmyślni, traktując słonika jak zabawkę (znamienną wydaje się w tym kontekście wypowiedź jednego z klaunów, który stwierdza, że zrzucenie Dumbo z ogromnej wysokości nie jest niczym złym, bo przecież słonie nic nie czują). Widownia nie jest zresztą dużo inteligentniejsza. Także sami zwierzęcy bohaterowie potrafią być bezduszni, a wszystko to służy naturalnie uniwersalnej krytyce pewnych postaw.
Największe widowisko świata (1952), reż. C. B. DeMille
Tytuł filmu Cecila B. DeMille’a właściwie mówi sam za siebie. Zdobywca Oscara za najlepszy film w 1953 roku (pokonał między innymi legendarne W samo południe) to ponad dwuipółgodzinny wyraz podziwu i szacunku dla cyrku, jednocześnie świadomy trudności, z jakimi przychodzi zmierzyć się ich właścicielom i artystom. DeMille pokazuje widowisko cyrkowe niemal z dokładnością dokumentalisty (sam reżyser sporadycznie odzywa się wręcz zza kadru jako narrator rodem z kroniki filmowej), poświęcając kilkuminutowe sekwencje nie tylko zapierającym dech w piersiach sztuczkom i akrobacjom, lecz także żmudnemu rozstawianiu gigantycznego namiotu, transportowaniu całego sprzętu dziesiątkami wagonów kolejowych czy użeraniu się z wielkimi gwiazdami. Największe widowisko świata to dzieło realizacyjnie imponujące, ale nieuciekające od trudów cyrkowego życia. Tym samym DeMille skutecznie unika pułapki w postaci skupienia się na spektaklu kosztem solidnie skonstruowanej fabuły, na co cierpieć będzie choćby późniejszy o dwanaście lat Świat cyrku. Twórcy wprowadzają tu kilka zazębiających się wątków, z których główny jest typowym trójkątem miłosnym pomiędzy właścicielem cyrku Bradem (Charlton Heston), jego partnerką Holly (Betty Hutton) a sławnym akrobatą i uwodzicielem Sebastianem (Cornel Wilde). Wątki poboczne opowiadają zaś o sympatycznym klaunie Buttonsie (nietypowa rola Jamesa Stewarta) skrywającym tajemniczą przeszłość, burzliwej relacji treserki słoni i jej adoratora oraz powiązań trupy z lokalnymi gangsterami. Wszystko to łączy się w jedną wielką opowieść o wzlotach i upadkach cyrku w powojennej Ameryce i o tym, że za niesamowitym widowiskiem stoi ciężka praca i ludzkie dramaty.
Wieczór kuglarzy (1953), reż. I. Bergman
Film Ingmara Bergmana upływa pod znakiem upokorzenia. Tytułowi kuglarze podróżują po Szwecji, nie mając grosza przy duszy ani nawet kompletnego wyposażenia niezbędnego do występowania na arenie. Trupie przewodzi Albert Johansson (Åke Grönberg), a kiedy cyrk dociera do miasta, w którym mieszka była żona dyrektora, ten postanawia się z nią zobaczyć. W międzyczasie obecna kochanka Alberta, Anna (Harriet Andersson), nawiązuje bliższą znajomość z zarozumiałym aktorem lokalnego teatru. Bergman pokazuje ludzi podróżujących wraz z cyrkiem jako całkowicie upodlonych. To bohaterowie zagubieni, którzy, pragnąc jedynie szczęścia, nie wiedzą, czy droga do niego prowadzi przez to, co już mają, czy coś, co jest na wyciągnięcie ręki. W efekcie wszyscy, na czele z Albertem i Anną, podejmują moralnie wątpliwe decyzje (on zostawia żonę dla biednego, pozbawionego perspektyw cyrku, ona idzie do łóżka z prostackim, ale obiecującym złote góry mężczyzną), czego skutkiem jest ciąg upokorzeń, których doznają bohaterowie, oddalając się od swoich marzeń, a jednocześnie krzywdząc siebie nawzajem. Są jak małpki kataryniarza, które wykonują sztuczki, gdy rzuci się im miedziaka, ale w ich życiu próżno szukać czegokolwiek więcej.