search
Zestawienie

HORRORY, przez które ODECHCE CI SIĘ świętować

„Noc Dziękczynienia” Eli Rotha już od piątku w kinach! Idźcie i świętujcie!

Przemysław Mudlaff

22 listopada 2023

Duża liczba powstałych w minionych dekadach horrorów, których akcja rozgrywa się w okresie przeróżnych celebrowanych na całym świecie świąt, skłoniła teoretyków kina do stworzenia osobnego podgatunku filmowego – horroru świątecznego. Skąd wzięła się ta dość osobliwa fascynacja twórców kina grozy do łączenia nierzadko obrzydliwych, krwawych obrazów z kojarzącymi się przede wszystkim ze spokojem, rodziną i radością świętami? Horror kocha ironię, a wprowadzenie elementu strachu do sielskiej świątecznej atmosfery jest przecież doskonałą formą posługiwania się nią. W niniejszym zestawieniu przedstawimy wam horrory świąteczne, które są nie tylko świetnymi filmami, ale także sprawiają, że odechciewa się fetować przeróżne uroczystości.

Święto Dziękczynienia – „Noc Dziękczynienia” („Thanksgiving”, 2023)

Noc Dziękczynienia

Dzień Dziękczynienia to jedno z najważniejszych świąt celebrowanych w USA oraz Kanadzie. W Stanach Zjednoczonych obchodzi się je w czwarty czwartek listopada i wielu Amerykanów fetuje je zdecydowanie bardziej aniżeli np. Boże Narodzenie. Dzień Dziękczynienia kojarzony jest przede wszystkim ze spotkaniami z najbliższymi, najlepiej przy bogato zastawionym stole, na którym nad pozostałymi potrawami króluje imponujący, złocisty pieczony indyk. Chociaż Święto Dziękczynienia ma miejsce w czwartek, to nieodłącznym jego elementem jest również poświąteczny piątek nazywany Czarnym Piątkiem. Black Friday to największy dzień zakupowy w USA.

Dobrze! Mam nadzieję, że zrobiło wam się nieco cieplej na sercu i w żołądku, a także, że macie przed oczami wszystkie te rzeczy, które kupilibyście, gdyby Czarny Piątek w Polsce wyglądał tak samo, jak w Stanach Zjednoczonych. Czas zburzyć tę przyjemną wizję i wprowadzić do niej nieco krwawego zamieszania. W tym miejscu z pomocą przychodzi mi Eli Roth i jego horror Noc Dziękczynienia (2023). Noc Dziękczynienia stanowi rozwinięcie fałszywego zwiastuna autorstwa Rotha zamieszczonego w projekcie Grindhouse (2007) Quentina Tarantino i Roberta Rodrigueza, a także fascynacji reżysera świątecznymi filmami grozy oraz kultowymi slasherami. W swoim najnowszym projekcie twórca Hostel surowo karze wszystkich tych ludzi, którzy w świąteczny czwartek siadają przy wspólnym stole, udają serdeczność, życzliwość i oczywiście wdzięczność, a następnego dnia są w stanie zabić drugiego człowieka w wojnie o atrakcyjnie przecenioną gofrownicę. Tak! Noc Dziękczynienia to film zawierający komentarz społeczny. Krytyka konsumpcjonizmu przybiera tu jednak formę momentami wręcz oburzająco brutalnego gorefestu i mrocznej komedii. Jestem przekonany, że wielu Amerykanów, którzy zdążyli już obejrzeć w kinach horror Rotha (światowa premiera miała miejsce 16 listopada), zdecydowanie bardziej docenią czwartkowe uroczystości rodzinne aniżeli czarnopiątkowe zakupowe szaleństwo. No chyba że nie przeszkadza im ognisty podmuch piekarnika, który przypali ich skórę na złocisty kolor.

Boże Narodzenie – „Czarne święta” („Black Christmas”, 1974)

Czarne święta

Być może Czarne święta nie są najstraszniejszym horrorem bożonarodzeniowym, jaki kiedykolwiek powstał ani tym bardziej najbardziej krwawą tego typu produkcją, ale to tak ważny dla historii gatunku grozy film, że po prostu musiałem go w tym miejscu wymienić. Dzieło Boba Clarka stanowiło przecież inspirację dla pełnoprawnego slashera Halloween (1978) Johna Carpentera. Interesujący w tym kontekście wydaje się wywiad z reżyserem Czarnych świąt, w którym ujawnił, że zafascynowany jego filmem Carpenter zapytał go kiedyś, czy Clark chciałby nakręcić sequel swojej opowieści. Bob odparł podobno, że nie jest tym zainteresowany, ale zdradził twórcy filmu Coś, jak wyobrażałby sobie początek drugiej części Czarnych świąt. Według wywiadu miał powiedzieć Carpenterowi, że Billy zostałby ujęty i umieszczony w zakładzie psychiatrycznym, z którego zdołałby uciec, aby wrócić do domu i zacząć wszystko od nowa. Co więcej, cała akcja drugiej części przygód Billy’ego miałaby rozgrywać się w noc Halloween. Brzmi znajomo?
Wróćmy jednak do samego filmu. Antagonistę Czarnych świąt zagrało kilku aktorów, ale żaden z nich nie został wymieniony w napisach końcowych. Dlaczego? Otóż postać mordercy nie pojawiła się nigdy na ekranie w całej okazałości. Słyszymy więc głównie jego niepokojący głos. Nie przeszkodziło to jednak twórcom zaprezentować kilku ujęć z punktu widzenia przeciwnika. Warto nadmienić, że technika POV była na tamte czasy propozycją wręcz rewolucyjną. Chociaż imię „Billy” pada w filmie Clarka kilkakrotnie, to tutaj też nie możemy mieć do końca pewności, że oto tak właśnie nazywa się morderca dziewcząt. Tak naprawdę widz do końca nie zdaje sobie sprawy, kim lub czym (jego głos czasami nie przypomina ludzkiego) jest przeciwnik ani jakie są motywacje jego działań. Zbrodnie Billy’ego stają się zatem przerażającą, niewytłumaczalną zagadką. Istnieją przesłanki, podług których coś diabolicznego albo choroba psychiczna (schizofrenia?) zmusza antagonistę do przerażających czynów, jednak żadna z tych teorii nie zostaje w filmie potwierdzona. Pomysł nieujawniania tożsamości psychopaty okazał się strzałem w dziesiątkę, albowiem dzięki takiemu zagraniu antagonista z Czarnych świąt przeraża jeszcze bardziej. Pobudza przecież wyobraźnię odbiorcy i uaktywnia jego największe obawy i fobie.
Boże Narodzenie to święta baśniowe, pełne szczęścia i miłości. Jeśli nie chcesz, by ten obraz świąt zmienił się w twojej głowie, lepiej nie oglądaj brutalnie realistycznego, nieprzyjemnego i sadystycznego filmu Boba Clarka. Działa on bowiem niczym plastikowa torba, która owija twarz i nie pozwala zaczerpnąć powietrza.

Sylwester/Nowy Rok – „Terror w pociągu” („Terror Train”, 1980)

Terror w pociągu

Niewiele jest w historii kina grozy horrorów, których czas akcji przypada na sylwestrową noc. Spośród nich na uwagę zasługują może dwa. Jednym z nich jest niesłusznie zapomniany klasyk z 1980 roku Terror w pociągu wyreżyserowany przez Rogera Spottiswoode’a. Terror w pociągu działa do dziś z kilku powodów, do których należą: świetny występ Jamie Lee Curtis, królowej krzyku, i Harta Bochnera, klimatyczne pokazy magicznych sztuczek samego Davida Copperfielda oraz przede wszystkim lokalizacja, czyli wagony pociągu ciągniętego przez parową lokomotywę. Film Rogera Spottiswoode’a nie zaskoczy fanów horrorów typu slasher. Ci bowiem raczej szybko odgadną tożsamość mordercy. Nie zmienia to jednak faktu, że Terror w pociągu to świetna, sprytna oraz trzymająca w napięciu, klaustrofobiczna zabawa w kotka i myszkę. A jeśli ktoś, tak jak ja ma pietra, gdy tylko zobaczy człowieka w karykaturalnej masce (w filmie jest to m.in. maska przypominająca twarz Groucha Marxa), to zapewne odechce mu się wychodzić w sylwestra na przebieraną imprezę.

Walentynki – „Moja krwawa walentynka” („My Bloody Valentine”, 1981)

Moja krwawa walentynka

Obok Halloween oraz Bożego Narodzenia Walentynki to święto, które twórcy kina grozy wykorzystują najchętniej jako tło dla ich strasznych opowieści. Być może związek z tym ma fakt, że jak wykazali w 2021 roku amerykańscy naukowcy tzw. hormon miłości, czyli oksytocyna, może również generować w nas strach oraz niepokój. Spośród wielu powstałych zwłaszcza w XXI wieku walentynkowych horrorów w moim przekonaniu wciąż najlepszą produkcją tego rodzaju pozostaje slasher z początku lat 80. XX stulecia: Moja krwawa walentynka. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że tytuł George’a Mihalki wyróżnia się unikalnością w obrębie wspomnianego podgatunku, po drugie zaś posiada efektownego i efektywnego w straszeniu głównego antagonistę. To dość dziwne, ponieważ doprawdy trudno wytłumaczyć, dlaczego maska gazowa i hełm górnika budzą wśród odbiorców aż taką grozę. A może cały strach powoduje tutaj kilof? Nie, to jednak ten strój i walentynkowe pudełeczka z serduszkiem. W każdym razie fabuła produkcji maluje się następująco. Dwadzieścia lat przed właściwymi wydarzeniami z filmu w miasteczku Valentine’s Buff doszło do straszliwej tragedii. W wyniku nieostrożności przełożonych w dzień hucznie obchodzonych w miejscowości walentynek nastąpił wybuch metanu w lokalnej kopalni. Wypadek przeżył tylko Harry Warden, który w celu przetrwania pod ziemią uciekł się do kanibalizmu, co odznaczyło się na jego psychice. Po rocznym pobycie w szpitalu psychiatrycznym Harry zemścił się na winnych eksplozji, dokonując na nich mordu. Przez dwadzieścia lat wspomniane wydarzenia przeistoczyły się w miejską legendę, uznano też, że chyba już wreszcie czas zbudować nową normalność. Idealną do tego okazją wydawały się oczywiście walentynki w Valentine’s Buff, które znów przybrały nieoczekiwanie straszliwy obrót. Czy to Harry znów zaatakował? A może ktoś inny?
Poza fascynującym antagonistą Moja krwawa walentynka straszy wymyślnymi scenami morderstw, imponującym gore, litrami krwi i mrocznym humorem. Nie wiem, kto chciałby to zrobić, ale po filmie Mihalki z pewnością nie zabierzecie swojej drugiej połówki na walentynkową randkę do kopalni.

Dzień Świętego Patryka – „Trzeźwe potwory” („Grabbers”, 2012)

Trzeźwe potwory

Najmocniej przepraszam wszystkich Irlandczyków, ale Dzień Świętego Patryka kojarzy mi się praktycznie wyłącznie ze spożywaniem alkoholu. Spożywanie alkoholu z kolei kojarzy mi się raczej z wesołą atmosferą, ale również potwornym kacem następnego dnia. Wybór Trzeźwych potworów w opozycji do wszystkich innych zawartych w zestawieniu tytułów nie ma za zadanie was przestraszyć i tym samym spowodować, że odechce wam się świętowania Dnia Świętego Patryka. Trzeźwe potwory robią zupełnie coś innego. Rozweselają odbiorcę i powodują, że ten ma ochotę napić się alkoholu. Produkcja Jona Wrighta to ostateczny dowód na to, dlaczego obce cywilizacje wybierają głównie Amerykę Północną na cel swojej inwazji. Tam po prostu kiepsko piją! Chcecie zobaczyć, co dzieje się z przedstawicielem gatunku innej planety, gdy ten chlapnie sobie kieliszek ludzkiej krwi z dużą zawartością alkoholu? Śmiało! Ostrzegam tylko, że wy też podczas seansu będziecie mieli ochotę na kielonka i na pewno nie skończy się na jednym.

Wielkanoc – „Easter Bunny, Kill! Kill!”, 2006

Easter Bunny Kill Kill

Właściwie to dobrze, że trochę sobie popiliście przy okazji wspomnianych wyżej Trzeźwych potworów, ponieważ wielkanocną horrorową propozycję, którą dla was przygotowałem, dość trudno przetrawić bez kilku głębszych. W sumie wszystko zależy od waszych żołądków. Easter Bunny, Kill! Kill! to niezależny film grozy wyreżyserowany za marne pieniądze przez Chada Ferrina. Autor projektu doskonale zdawał sobie sprawę, jakimi środkami dysponował i co chciał z ich pomocą widzom przedstawić. W rezultacie otrzymujemy absolutnie szalony, wulgarny slasher, na który każdy kulturalny człowiek machnie ręką, a który każdy kulturalny człowiek zafascynowany oldschoolowym gore i z poczuciem humoru stąpającym  na granicy cienkiej jak igła wbijająca się w oczodół, przyjmie z otwartymi ramionami. Dyskomfort, jaki wzbudza Easter Bunny, Kill! Kill!, każe mi polecić obejrzenie tego filmu długo po spożyciu białych kiełbas. Brak zastosowania się do zaleceń stwarza ryzyko, że już nigdy nie będziecie chcieli jeść tego rarytasu w czasie Wielkanocy.

Uroczystość Wszystkich Świętych – „Miasto żywej śmierci”, 1980

Miasto żywej śmierci

Ze względu na fakt, że Halloween to najbardziej eksploatowane przez filmowców grozy święto, postanowiłem pominąć je w tym zestawieniu i zamiast niego skupić się na zdecydowanie bliższej naszej kulturze Uroczystości Wszystkich Świętych i filmie, który do tego święta się odwołuje. Padło na Miasto żywej śmierci Lucio Fulciego. W tej włoskiej produkcji właśnie na 1 listopada zapowiedziano koniec świata, a raczej miasteczka Dunwitch, w którym po samobójczej śmierci miejscowego księdza otwierają się bramy piekieł. Miasto żywej śmierci inspirowane jest twórczością H.P. Lovecrafta. Film wypełnia mnóstwo makabrycznych scen, które nawet do dziś mogą skutkować odwracaniem głowy widza od ekranu. Wylewająca się ze ścian i oczu krew, wwiercająca się w czaszkę wiertarka czy obierana niczym pomarańcza skóra z ludzkiej głowy, to tylko niektóre pomysły Fulciego i jego współpracowników. Dodajcie do tego trochę surrealizmu, kilka mogących wywołać halucynacje scen i otrzymacie kompletnie zwariowane dzieło jednego z najbardziej niedocenianych włoskich wizjonerów.

Przemysław Mudlaff

Przemysław Mudlaff

Od P do R do Z do E do M do O. Przemo, przyjaciele! Pasjonat kina wszelkiego gatunku i typu. Miłośnik jego rozgryzania i dekodowania. Ceni sobie w kinie prawdę oraz szczerość intencji jego twórców. Uwielbia zostać przez film emocjonalnie skopany, sponiewierany, ale też uszczęśliwiony i rozbawiony. Łowca filmowych ciekawostek, nawiązań i powiązań. Fan twórczości PTA, von Triera, Kieślowskiego, Lantimosa i Villeneuve'a. Najbardziej lubi rozmawiać o kinie przy piwku, a piwko musi być zimne i gęste, jak wiecie co.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA