HORROROWE PODSUMOWANIE 2017. O horrorach w mijającym roku
POWROTY POTWORÓW
Rok 2017 dał nam prawdziwy wysyp sequelów, prequelów oraz remake’ów z ulubionymi stworami, psychopatami i zabójczymi lalkami w rolach głównych. Niektóre z nich trudno nazwać pełnoprawnymi horrorami – nowa Mumia miała być wstępem do uniwersum potworów, lecz chyba zakończy się na zapowiedziach, bo film z Tomem Cruisem nieudolnie próbował ubrać opowieść o starożytnym upiorze w szaty kina akcji. W Obcym: Przymierze niewiele zostało już z tajemnicy i grozy oryginału: sprowadzono kosmicznego drapieżnika do roli wynalazku oraz niejako pomagiera postaci granej przez Michaela Fassbendera. Wcześniej mieliśmy w kinach Life, inny fantastyczny horror, w którym odnaleziona forma życia sieje śmierć i zniszczenie na międzynarodowej stacji kosmicznej. Film oglądało się jak wysokobudżetową kopię jednej z niskobudżetowych kopii pierwszego Obcego. Bez satysfakcji.
Do życia wróciła Annabelle, lalka z Obecności, która otrzymała już wcześniej swój film. Na szczęście prequel Annabelle z 2014 jest dużo solidniejszym horrorem niż pierwowzór, z akcją osadzoną w latach 50. na południu Stanów Zjednoczonych. Smutny dom z dwójką rodziców w żałobie zostaje przekształcony w przytułek dla osieroconych dziewczynek, ale nie mija dużo czasu, nim jedna z nich zostaje opętana przez demona. Przez dobrą godzinę reżyserowi Davidowi F. Sandbergowi udaje się wyzyskać złowieszczą atmosferę bez nadmiernego epatowania jump scares, mając do pomocy utalentowanego operatora, Maxime’a Alexandre’a (Blady strach, Głosy, Po tamtej stronie drzwi), który nawet w zatopionych w słońcu kadrach potrafi dostrzec ślady złego. Finał to jedno wielkie bieganie i ukrywanie się przed upiorem, pozbawione już napięcia i elegancji, ale po bardzo słabej pierwszej części (której reżyser John R. Leonetti nakręcił w tym roku niepokazywany u nas Wish Upon), jak również wcześniejszym filmie Sandberga, zeszłorocznych Kiedy gasną światła, Annabelle: narodziny zła należy przywitać jako udany horror, a przy okazji zapowiedź przyszłorocznej Zakonnicy, pochodzącej z tego samego uniwersum.
Laleczka Chucky też otrzymała swój nowy film, ale nie mieliśmy okazji obejrzeć go na dużym ekranie, odkąd ostatnie dwie części wylądowały nawet w USA z przeznaczeniem do kina domowego. Niestety Cult of Chucky wyraźnie ustępuje poprzednikowi (Klątwa laleczki Chucky, 2013), umieszczając akcję w szpitalu psychiatrycznym, świeżym terytorium dla morderczej lalki, ale fabularnie nie proponując nic nowego poza ściągnięciem bohaterów wszystkich wcześniejszych części, w tym dorosłego Andy’ego Barclaya, którego Chucky prześladowała już w pierwszym filmie. Przepraszam, jest coś nowego – dzięki pomysłowości Dona Manciniego, reżysera i scenarzysty, mamy do czynienia nie z jedną, lecz aż trzema laleczkami Chucky, pracującymi w zespole. Co za dużo, to niezdrowo. Ostatecznie nowy film sprawia bardziej wrażenie wstępu do ósmej (!) części niż osobnego epizodu, nawet pomimo finału, w którym tytułowy bohater w końcu osiąga swój odwieczny cel. Prawie 30 lat później, ale chyba można mu pogratulować zawziętości i cierpliwości.
Wrócił też Smakosz, ale i w tym przypadku twórcy serii czekają chyba na rozwinięcie pomysłów w następnej części. Jeepers Creepers 3 powstał 14 lat po poprzedniku i mam nadzieję, że krócej poczekamy na kolejny film z serii pomimo tego, że tegoroczna odsłona nie jest najlepsza. W dużej mierze dlatego, że taniość i kiczowatość wyzierają z ekranu niemal przez cały seans, a historia zatrzymuje się w miejscu, które z największym trudem można nazwać finałem. Sam Smakosz wciąż posiada urok jednego z najlepszych potworów powstałych po 2000 roku, a reżyser i scenarzysta, Victor Salva, próbuje pchnąć fabułę na nowe tory, choć nie wszystkie jego pomysły należy zaliczyć do udanych. Film wyłącznie dla fanów serii, a i oni mogą się poczuć rozczarowani efektem końcowym. Tych jednak nie brakuje, co udowodnił wynik kasowy Smakosza 3 – pokazywany w Stanach Zjednoczonych tylko przez 2 dni, na kilkuset ekranach, bez żadnej reklamy zdołał zarobić ponad 2 miliony dolarów.
Niewiele lepszy powrót zaliczyła nowa Teksańska masakra piłą mechaniczną, nazwana po prostu Leatherface. Cofamy się do lat 60. w tym prequelu oryginału Tobe’a Hoopera, aby poznać genezę tytułowego mordercy, wrażliwego chłopaka, który miał nieszczęście należeć do rodziny zwyrodnialców. Ech. Film jest wystarczająco krwawy i sprawnie nakręcony, aby zadowolić fanów gatunku, choć wolałbym, aby fabularnie był czymś więcej niż kopią Bękartów diabła Roba Zombiego – tutaj również grupka psychopatów ucieka przed mściwym szeryfem, tym razem w wykonaniu Stephena Dorffa.
Podobne wpisy
Za reżyserię Leatherface’a odpowiadają Alexandre Bustillo i Julien Maury, twórcy hiperbrutalnego Najścia oraz baśniowego horroru Livide. Ten duet to nie jedyni twórcy wywodzący się z Nowej Francuskiej Ekstremy, którzy w tym roku pokazali swoje nowe filmy. Krucyfiks Xaviera Gensa (Frontière(s)) był niesamowicie nudnym doświadczeniem kinowym, jednym z tych horrorów, które przynoszą ujmę egzorcyzmom. Młoda dziennikarka jedzie do Rumunii, aby zbadać sprawę śmierci rzekomo opętanej zakonnicy; na miejscu sama wpada w sidła zła, ale na szczęście zakochuje się we właściwym księdzu. Fabrice Du Welz, autor Kalwarii, zrealizował kupiony przez Netflix Message from the King, bynajmniej horror, acz nie stroniący od brutalności oraz widoku koszmarnie okaleczonych zwłok dramat sensacyjny. Chadwick Boseman, próbując odnaleźć morderców swojej siostry, trafia na trop wyjątkowo ohydnych typów, gangsterów, gwałcicieli i pedofilów. Mocno schematyczny scenariusz bronią aktorzy (m.in. Luke Evans i Alfred Molina) oraz bezlitosne ujęcie tematu przez Du Welza. Pojawiła się również nowa odsłona cyklu o najsłynniejszym nawiedzonym domu. Nie miałem jeszcze przyjemności obejrzenia Amityville: Przebudzenie (film pojawił się u nas na DVD zaledwie kilka tygodni temu), acz obecność Jennifer Jason Leigh w obsadzie daje nadzieję na nieco lepszej jakości sequel niż poprzednie. Za reżyserię odpowiada Franck Khalfoun, protegowany Alexandre’a Aja, również twórca Maniaka z Elijah Woodem.
Po tym zestawieniu wyraźnie widać, że Francuska Ekstrema jest już coraz mniej francuska i ekstremalna – anglojęzyczne produkcje wyraźnie ustępują wcześniejszym dokonaniom twórców znad Sekwany, proponując drugorzędną przyjemność dla fanów horroru. I już wcale nie chodzi o to, że ich nowe filmy nie szokują, ani tym samym nie straszą; najgorszy jest brak oryginalności tematów, wręcz przypadkowość wyborów. O ile jeszcze Leatherface skrojony był wręcz pod Bustillo i Maury’ego, tak pozostałe tytuły mógłby zrealizować każdy podrzędny reżyser.
W kinach gościliśmy również remake Linii życia oraz Piłę: Dziedzictwo, ósmą już część makabrycznego cyklu. Pierwszy z filmów cierpi na chorobę większości nowych wersji – jest bezstylowy, przesadnie efekciarski, a przede wszystkim niepotrzebny. Obecność w nim Ellen Page jest tajemnicą większą niż sekret życia po śmierci. Nowa Piła zaś uciekła z kin, zanim miałem okazję ją obejrzeć. Ze zwiastunów film braci Spierig (Daybreakers: Świt, Przeznaczenie) wyglądał na najbardziej kinowy epizod krwawej odysei Jigsawa, z panoramicznymi zdjęciami, żywszą paletą kolorów oraz mniej histerycznym aktorstwem. Recenzje jednak sugerują ten sam specyficzny (by nie rzec schematyczny) rodzaj zabawy, który przyświecał wcześniejszym częściom serii.