search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

HORROROWE PODSUMOWANIE 2017. O horrorach w mijającym roku

Krzysztof Walecki

26 grudnia 2017

REKLAMA

KING

Filmowcy postanowili uczcić 70. urodziny Stephena Kinga kilkoma premierami, z których jedna okazała się być najbardziej kasowym horrorem, nie tylko roku, ale i ostatnich kilkunastu lat. To, pomimo kategorii wiekowej R, zebrało z kin na całym świecie prawie 700 milionów dolarów, przywracając modę na ekranizacje prozy słynnego pisarza (następny w kolejce ma być Smętarz dla zwierzaków). Zaledwie miesiąc wcześniej, bo w sierpniu, mogliśmy obejrzeć inny Kingowski twór, ale Mroczna Wieża okazała się być bardzo niemrawym i rozczarowującym widowiskiem, potencjalnym początkiem nowej serii, która ostatecznie raczej nie ujrzy światła dziennego. Co innego To, rozdział pierwszy (część druga pojawi się w kinach w 2019 roku) – wspaniale opowiedziana i zagrana przez dziecięcą obsadę historia pojedynku małych mieszkańców Derry ze złem totalnym pod postacią klauna Pennywise’a. Reżyser Andrés Muschietti zbyt często korzysta z efektów komputerowych, aby wywołać prawdziwy lęk, co szkodzi demonicznej roli Billa Skarsgårda, ale film nie chce być tylko straszakiem. W równej mierze jest to przygodowa historia grupki dzieciaków, które przeżywają najbardziej szalone i dramatyczne wakacje w swoim życiu, próbując sobie poradzić nie tylko z fantastycznym zagrożeniem, ale i tym codziennym, rzeczywistym, być może nawet trudniejszym do pokonania. Dzięki temu to nie sceny z klaunem, lecz z rodzicami bohaterów należą do najstraszniejszych, sugerując, że zło ma ułatwione zadanie, skoro sami dorośli są potworami bądź w najlepszym razie lekceważą swe dzieci.

<em>To<em>

Źli rodzice pojawiają się również w dwóch Netflixowych produkcjach na podstawie Kinga. W Grze Geralda erotyczna zabawa przeistacza się w walkę o przeżycie, kiedy mąż Jessie nieoczekiwanie umiera, pozostawiając kobietę przykutą do łóżka, bez szans na wezwanie pomocy. Prawda i rojenia nakładają się na siebie, podobnie jak teraźniejszość i wspomnienia, jawa i sen, horror uwięzionego ciała oraz umysłu. Prawdziwym wyzwaniem dla Jessie jest bowiem próba rozliczenia się z przeszłością, przeciwstawienie się ojcu, który molestował ją w dzieciństwie. Mike Flanagan (Oculus, Hush, Ouija: narodziny zła) po raz kolejny udowadnia, że najlepszym bohaterem horroru jest kobieta, pozornie tylko słabsza, w rzeczywistości silniejsza, niż początkowo sama przed sobą przyznaje. Carla Gugino natomiast tworzy swą najlepszą kreację w karierze – od obiektu seksualnego, przez ofiarę przypadkowości sytuacji, po skrzywdzoną psychicznie i emocjonalnie kobietą, która nie godzi się na zgotowany przez mężczyzn los. Jedynie finał pozostawia uczucie rozczarowania, nawet nie tyle przewidywalnym rozwiązaniem, ile umoralniającym tonem, jaki wybrzmiewa na koniec.

Inaczej rzecz przedstawia się w 1922, ekranizacji opowiadania Kinga w reżyserii Zaka Hilditcha. W tytułowym roku Wilfred James zabija swoją żonę, ciało ukrywa w studni na farmie i wraz z pomocą syna wmawia sąsiadom i szeryfowi, że małżonka uciekła z domu. Wkrótce jednak bohater nękany jest niepokojącymi wizjami oraz serią tragicznych wydarzeń. I tutaj dziecko staje się ofiarą rodzica, choć całość oglądamy właśnie z perspektywy sprawcy, którego powolny upadek obserwujemy. Znajomy Kingowskich ekranizacji, Thomas Jane (Łowca snów, Mgła), znakomicie się odnajduje w roli mordercy dręczonego nie tyle poczuciem winy, co koszmarnymi konsekwencjami własnych czynów. Seans dreszczowca Hilditcha jest niełatwy, męczący, miejscami sprawiający wrażenie złego snu, ale i skuteczny w ukazaniu piekła, które stało się udziałem nie tylko Wilfreda, lecz i każdego z jego otoczenia.

<em>Gra Geralda<em>

KONIEC ROKU

O ile początek 2017 roku należał do ze wszech miar udanych, o tyle kończymy go w wyjątkowo mizerny sposób. Jedynie Jason Blum może mieć powody do radości – po sukcesach wyprodukowanych przez niego Split i Uciekaj! nawet mniej ambitna i wtórna Śmierć nadejdzie dziś okazała się być dobrą propozycją na niedawne Halloween. Opowieść o rozpuszczonej studentce, która ginie, aby następnie obudzić się w pętli czasowej, nie zaskakiwała, ale i nie zawiodła jak następne kinowe premiery.

Mother! Darrena Aronofsky’ego trudno nazwać horrorem, choć posiada wystarczająco dużo elementów kina grozy, aby znaleźć się w tym podsumowaniu. Historia pary, którą w ich wielkim domu na odludziu zaczynają odwiedzać dziwne postaci, już od pierwszej sceny sugeruje ukrytą motywację postaci granej przez Javiera Bardema, a przede wszystkim samego reżysera. Całość oglądamy oczami kobiety granej przez Jennifer Lawrence, zagubionej i coraz bardziej przerażonej ingerencją przeróżnej zbieraniny ludzi, która wręcz szturmuje dom. Nie mam wątpliwości, że wypowiedź Aronofsky’ego jest szczera, bardzo bezpośrednia i bezlitosna – jako alegoria nie pozostawia dużo miejsca do interpretacji widzowi, każąc mu przyjąć punkt widzenia twórcy lub cierpieć w męczarniach przez resztę seansu. Ja, podobnie jak bohaterka Lawrence, cierpiałem. Być może o to chodziło.

<em>Mother<em>

Zupełnie innym doświadczeniem kinowym był seans Slumber, prawdopodobnie najnudniejszego horroru tego roku. Maggie Q wciela się w lekarkę zajmującą się zaburzeniami snu, ale jest wyraźnie bezsilna, gdy jej pacjentami stają się członkowie rodziny, pozornie lunatykujący. Wkrótce okazuje się, że za ich stan odpowiada demoniczna siła. Pamiętacie pierwszy Koszmar z ulicy Wiązów, a konkretnie scenę w ośrodku badania snu? Początek Slumber zapowiada, że cały film będzie rozgrywał się w takim miejscu, pośród ludzi doświadczonych, niegłupich, szukających rozwiązania problemu metodami naukowymi. Nic z tego. Wkrótce główna bohaterka opuszcza mury szacownego przybytku i postanawia pomóc rodzinie w bardzo sztampowy sposób, rezygnując ze swojego zawodowego wykształcenia. Reżyser i scenarzysta, debiutujący Jonathan Hopkins, nie umie jednak zainteresować widza w najmniejszym stopniu, nawet atrakcyjne w założeniu koncepty wizualne czyniąc wyjątkowo bezbarwnymi.

Co ciekawe, przed filmem był wyświetlony zwiastun innego horroru o snach, Dead Awake, który początkowo miał pojawić się u nas w kinach w grudniu. Dystrybutor ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu, i tylko nieliczni mogli obejrzeć dzieło Phillipa Guzmana na dużym ekranie, podczas halloweenowych maratonów grozy. Może dobrze się stało – w swojej recenzji Jarosław Kowal nie pozostawił na Dead Awake suchej nitki. Niewiele dobrego można również napisać o Redwood, brytyjskim horrorze o amerykańskim parku, który grają polskie lasy. Nasza przyroda to jeden z niewielu jasnych punktów filmu Toma Patona, który chciał tanim kosztem wykreować atmosferę grozy, ale poległ na całej linii. Historia pary młodych turystów w starciu z pseudowampirami jest nudnym przykładem zarówno realizacyjnego, jak i scenariuszowego lenistwa. Niewiele się tu dzieje, a pierwsza scena wyraźnie daje do zrozumienia, dokąd cała ta opowieść zmierza. Donikąd. Był to ostatni horror, jaki miał premierę w polskich kinach w tym roku.

REKLAMA