search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

HORROROWE PODSUMOWANIE 2017. O horrorach w mijającym roku

Krzysztof Walecki

26 grudnia 2017

REKLAMA

Termin jednak szybko został podchwycony przez innych i poszerzony o kolejne tytuły, często stojące w opozycji do zaproponowanej przez autora definicji: Coś za mną chodzi, Uciekaj!, Mięso czy właśnie Zło we mnie. Sam natomiast odrzuciłbym Personal Shopper i A Ghost Story – oba korzystają z motywów typowych dla kina grozy, horrorami jednak nie będąc. W pierwszym filmie Kristen Stewart próbuje porozumieć się ze swoim zmarłym bratem, aby mieć pewność, że po śmierci coś na nas czeka, jednocześnie stając się obiektem zainteresowania szaleńca; w drugim zaś zmarły Casey Affleck pojawia się jako przebrany w prześcieradło duch, obserwując swoją pogrążoną w żałobie żonę.

Da się zauważyć zbieżne elementy dla tych produkcji – w większości zrealizowane są niezależnie, przez twórców młodych, nierzadko debiutujących, nie tyle wykraczają poza horror, co korzystają z gatunkowego inwentarza w sposób niebanalny, nie unikając, a wręcz skupiając się na kwestiach społecznych oraz egzystencjalnych, dotyczących seksualności i cielesności, zwłaszcza wśród młodych ludzi. Ktoś powie – ale to już było! Echa George’a A. Romero, Johna Carpentera oraz Davida Cronenberga słychać w tych filmach bardzo głośno, lecz jednocześnie ich stylistyczna świeżość, oryginalność rozwiązań fabularnych, a także zaskakujący tragizm momentu transgresji (przekraczanie granic oraz przemiana są ważnymi – jeśli nie głównymi – motywami w post horrorach), każą nam potraktować te pozycje jako nowy głos w kinie grozy.

<em>To przychodzi po zmroku<em>

W To przychodzi po zmroku Treya Edwarda Shultsa obserwujemy trzyosobową rodzinę, która mieszka w środku lasu, w sporych rozmiarach domu, z dala od cywilizacji, broniąc się przed nieznaną śmiertelną chorobą. Wkrótce dołącza do nich inne małżeństwo z dzieckiem, aby wspólnymi siłami radzić sobie w trudach tego nieco postapokaliptycznego życia, lecz brak szczerości i zaufania prowadzi do tragedii. Koszmar na jawie przenika sny głównego bohatera, którym jest nastoletni Travis, nie tylko wstrząśnięty sytuacją, w jakiej się znalazł z rodziną, ale też odizolowaniem, brakiem kontaktu z innymi. Dodatkowo przyjazd nowych ludzi budzi w nim wątpliwości dotyczące autorytetu swojego ojca oraz hormony. Wszystko to miesza się w jego snach – oniryczne obrazy stanowią świetny kontrapunkt dla realistycznej i bardzo pesymistycznej wizji, w której strach o bliskich sprowadza na bohaterów śmierć i potępienie.

Tak jak dreszczowiec Shultsa odznacza się bardzo posępnym klimatem, wyczerpując widza fatalizmem ostatnich scen, tak Uciekaj! Jordana Peele’a błyskotliwie łączy horror z satyrą, co zaowocowało nominacją filmu do Złotego Globu w kategorii najlepszej komedii lub musicalu, ku niezadowoleniu samego reżysera. Głównym bohaterem jest Chris, czarnoskóry mężczyzna, który czuje się co najmniej nieswojo w otoczeniu rodziny swojej białej dziewczyny, gdy oboje przyjeżdżają na weekend do wielkiej posiadłości za miastem. Wszyscy są dla niego przesadnie mili i życzliwi, reagując na jego kolor skóry bynajmniej z agresją lub rezerwą, lecz dziwną aprobatą.

<em>Uciekaj<em>

Peele żyje w zupełnie innej Ameryce niż George A. Romero, gdy ten kręcił Noc żywych trupów, chyba najsłynniejszy amerykański horror, w którym kwestie rasowe tak głośno wybrzmiewają. W tamtym filmie czarny był znienawidzonym kolorem, obecnie jest pożądanym. W obu jednak główny bohater jest ofiarą swoich czasów – dzisiaj rasizm to przede wszystkim myślenie stereotypami oraz zazdrość, wciąż jednak nie wyzbyte traktowania innej rasy jako pozbawionej jakichkolwiek praw. Horror i komedia ujawniają się równocześnie, jak tylko Chris zaczyna wyłapywać najróżniejszego rodzaju niuanse oraz nietypowe zachowania właścicieli, służby, innych zaproszonych gości; z każdą kolejną sceną humor i poczucie zagrożenia rosną nieubłaganie, aż do krwawego rozwiązania. Reżyser kończy Uciekaj! widowiskowo i niegłupio, choć efekt szoku poznawczego przemija już na 30 minut przed finałem.

Tego samego błędu nie popełnia za to Julia Decournau w Mięsie, najlepszym horrorze nie tylko tego roku, ale ostatnich lat. Tutaj finałowa scena, a nawet ostatnie sekundy filmu sprawiają, że widzowi włos jeży się na ciele, zabierając nas jeszcze głębiej w otchłań autentycznego przerażenia. A ma się czego bać główna bohaterka, rozpoczynająca studia weterynaryjne Justine, wegetarianka, która już pierwszego tygodnia nauki zostaje zmuszona zjeść kawałek króliczej nerki w ramach szkolnego rytuału inicjacyjnego. Wkrótce dziewczyna odkrywa w sobie pociąg do surowego mięsa, najpierw tylko zwierzęcego, potem również ludzkiego.

<em>Mięso<em>

Już dawno żaden film grozy nie sprawił, że oglądałem go z fascynacją i obrzydzeniem jednocześnie, a co ważniejsze, z wrażeniem dotykania tematu tabu. Horror jest gatunkiem, który oswaja nas z rzeczami niecodziennymi, niechcianymi, zakazanymi, zaś Mięso czyni to w sposób autentycznie niepowtarzalnym, jakbyśmy po raz pierwszym w swoim życiu poznali znaczenie słowa kanibalizm. Oczywiście błędem byłoby zamykać debiut Decournau tylko w kategorii horroru cielesnego – przerażenie i szok biorą się nie z samych obrazów, lecz ich umiejscowienia w historii dwóch sióstr i ich dzikiej walki między sobą, z własną naturą, ale również otoczeniem, w jakim przyszło im funkcjonować. Jednocześnie obok dramatu jest też miejsce na specyficzne poczucie humoru, często będące preludium do prawdziwie przerażającego momentu. Mięso posiada opętańczy, niemożliwy do zatrzymania rytm i zrozumienie bohaterów, których czyny odbiegają od cywilizowanych norm. Można go odczytać jako metaforę rodzącej się seksualności bądź jako obraz buntu przeciw nakazom i naukom, jakie wynosimy z domu. Po raz pierwszy „na wolności” stajemy się panami własnego życia, choć ostatecznie może być to bardzo iluzoryczne wrażenie.

Sądzę, że Rose w swoim artykule dostrzegł faktyczną zmianę warty wśród twórców kina grozy, ale bez właściwych narzędzi poznawczych, i wiary w horror jako gatunek, podał nam bardzo uproszczoną, by nie rzec błędną, definicję zjawiska. Czas zweryfikuje, ile miał racji, choć nawet intuicyjnie da się wyczuć inność podanych wyżej tytułów od straszaków, jakie wciąż najczęściej oglądamy. Póki co post horrory wydają się przełamywać schematy, szukając grozy tam, gdzie jest ona wręcz efektem ubocznym poruszanych tematów.

REKLAMA