HISTORIE NIEMIŁOSNE. Ekranowe romanse bez happy-endu
Droga do szczęścia
Podobne wpisy
Gdyby wybrać filmową parę, której nie jest pisane szczęśliwe zakończenie, to byliby to Kate Winslet i Leonardo DiCaprio. Jeśli stwierdzić, iż to nie ich wina, że Titanic zatonął (chociaż względy klasowe też nie rokowały na przyszłość), to Droga do szczęścia usłana jest tłuczonym szkłem i cierniami. Sam Mendes jeszcze raz powraca na amerykańskie przedmieścia, by przez sztafaż nastrojowej historii z lat 50. opowiedzieć o ludziach, dla których to nie jest tylko obszar zamieszkania, a przede wszystkim stan umysłu, który sami sobie nawzajem stworzyli. Romantyzm pierwszych spotkań szybko kończy się w izolatce z frustracji czy niezrealizowanych pomysłów na życie. Młodzi, sympatyczni Wheelerowie są niczym spełnienie marzeń o idealnych sąsiadach i przyjaciołach, jednak ich romantyczna myśl, że jeszcze nie jest za późno i wszystko można odmienić, zostaje postrzegana jako niedojrzałe szaleństwo. Być może z mentalnej klatki odrobinę drobnomieszczańskiego życia (nie tylko amerykańskiej klasy średniej) nie można uciec, bo zawsze znajdą się czynniki weryfikujące, takie jak lepsza propozycja pracy? Jak długo można tkwić w złudzeniu, że jest się lepszym od tych wszystkich ludzi wokoło, a gdzieś tam (na przykład w Paryżu, mgliście pamiętanym z młodości i opowieści) jeszcze jest szansa na bycie szczęśliwym? Film Mendesa pozostawia bardzo gorzki posmak po bólach, radościach i niespełnieniach młodego małżeństwa, które przez moment miało szansę wyrwać się ze schematów.
Miłość
Michael Haneke jest bezwzględnie bliski filmowanemu tematowi – odziera on zarówno śmierć fizyczną, jak i śmierć relacji ze wszystkich ugrzecznień i przemilczeń. Widz, zamknięty wraz z dwójką bohaterów na przestrzeni ich mieszkania, nie ma gdzie odwrócić wzroku. Reżyser z chłodnym wyrachowaniem, ale bez zbędnego okrucieństwa, które zapewne osłabiałoby wymowę tego filmu, powoli rejestruje i bada każdy kolejny etap odchodzenia. Georges nie może pogodzić się z faktem, że towarzyszka jego życia, z którą dzielił uczucia, pasję i przeszłość, powoli zmienia się w niedołężne, schorowane ciało, jakby pozbawione osobowości. Anna, póki jest jeszcze świadoma, prosi go o szybką śmierć. On odmawia, chociaż wie, że będzie już tylko gorzej… Jednak czy podjęcie jakiejkolwiek decyzji byłoby aktem łaski i miłości wobec ukochanej, czy może egoistycznym czynem, który uwolni go od ciężaru opieki nad nią? Fizjologia umierającej kobiety staje się nieodłącznym elementem odmierzającym czas, bo historia Georges’a przekształca się w historię czekania (czy może przeczekiwania?) na nieuchronność losu. Pośrednio Haneke Happy Endem dopisuje post scriptum do Miłości, ale jednak najważniejsze pytania pozostawiają bez odpowiedzi, wołając do widza z ekranu, to najbardziej znaczące z nich: a ty? Jak byś się zachował?
W kręgu miłości
Historia Elise i Didera to opowieść o tworzeniu sobie enklawy w świecie: stawianiu domu na ranchu wyjętym niczym z wyobrażeń o amerykańskich prowincjach, realizowaniu muzycznych marzeń i wspólnym pokonywaniu trudności, takich jak choroba dziecka. Jednak zło, które zdarza się w raju, ma tym bardziej porażające skutki. Felix Van Groeningen nie ma dla widza cienia litości – marność życia i jego wyniszczający potencjał wkrada się nawet w świat marzycieli. Bez stosowania taniego romantyzmu czy prostych fabularnie chwytów udaje mu się wykreować filmową rzeczywistość, w której oglądający chciałby się zadomowić na czas seansu, bo nie ma w niej nawet cienia guilty pleasure. Zarazem niczym jak w Manchester By the Sea, są sytuacje, po których świat już nie wygląda tak samo i po których nie można się otrząsnąć. Reżyser doprowadza swoich bohaterów do punktu granicznego, gdzie w takim samym stopniu nie mogą ze sobą żyć i nie mogą żyć bez siebie. Czy egzystencja, jaką się wiodło na początku, była w ogóle realna wobec naznaczonej dramatem i ignorowaną niezgodą rzeczywistości?
korekta: Kornelia Farynowska