Polacy nie gorsi, swoich mistrzów mają. Tym obecnie może być tylko jeden (zwłaszcza po tym, jak emerytowany Marek Kondrat zaczął rozbijać się po bankach). Od Janka Kosa z kultowej serii Czterej pancerni i pies po Kler wyklęty – Gajos jak mało który polski aktor wybornie radzi sobie z ustrojowymi transformacjami i sinusoidą jakościową nadwiślańskich hitów. Stąd nawet w tych mniej wybrednych produkcjach, pokroju zabawnego Fuksa, czy w nielicznych serialach pozostaje znakiem godnym jakości Teraz Polska (czy też raczej ona jest godna jego). Mając na koncie blisko sto różnorakich ról – nierzadko przełomowych w rodzimej kinematografii – Gajos już nawet nie musi grać. Wystarczy, że pojawi się przed kamerą i film od razu staje się lepszy, a widz dowartościowany. Oby jak najdłużej.
To wbrew pozorom nie tylko magia pierścienia, któremu jako Aragorn oparł się w trylogii Władca Pierścieni. Już na długo przed tym występem – jaki z pewnością pomógł mu w dalszej karierze – Viggo zadziwiał, nawet jeśli przez lata jedynie w epizodach i na drugim planie. W świadomości widzów zaznaczył się już jako solidny partner dla Harrisona Forda w Świadku, a przełomem był dla niego Indiański biegacz, w którym pokazał, jak bardzo fizycznym, niebojącym się swojej cielesności jest aktorem. I jak bardzo zaangażowanym w to, co robi. To przekłada się na wartość jego ról, które zawsze są przynajmniej solidne – nieważne, w jak niszowych albo mało wymagających projektach przychodzi mu grać (a tych trochę było – vide straszaki Więzienie czy Teksańska masakra piłą mechaniczną 3).
Młoda, ale zdolna i ogarnięta. Tak w skrócie podsumować można osobę Carey, która debiutowała w 2005 roku u boku Keiry Knightley w Dumie i uprzedzeniu, a już niedługo potem zgarnęła oscarową nominację za dramat Była sobie dziewczyna. Nie gra dużo, ale dobrze i, co ważniejsze, głównie w równie udanych produkcjach, które dobiera starannie, więc ma ich na razie zaledwie 18 (czyli można ironicznie stwierdzić, iż właśnie osiągnęła aktorską pełnoletniość). Niby zawsze wypada w nich podobnie, jako lekko przygaszona, nieśmiała, porządna dziewczyna, ale też za każdym razem ta transformacja jest odpowiednio inna, acz zawsze w punkt, tak samo chwyta za serce. Biorąc pod uwagę, że Mulligan ma „tylko” 33 lata, zapewni nam jeszcze z pewnością wiele dobroci aktorskiej.
Prawdziwy kameleon, z uwagi na specyficzną fizjonomię mogący doskonale lawirować pomiędzy seksualnością swoich postaci. To zapewne pomaga Tildzie utrzymać fason oraz zainteresowanie producentów/widowni, gdyż nie będąc klasyczną pięknością, nie musi oglądać się na trendy, a kiedy chce, to potrafi stać się piękna, a nawet hipnotyzować nieoczywistym erotyzmem, jak to miało miejsce na przykład w jej pierwszych rolach drugiej połowy lat 80. i następnej dekady. Od tego czasu przyszło jej zagrać multum zróżnicowanych bohaterów w ponad 60 filmach – od prawniczek, zwykłych mam, przez skąpane w dworskich kostiumach muzy i kochanki, na aniołach i starożytnych mistrzach skończywszy. I w każdym z tych wcieleń po prostu… była sobą, co dodaje jej wiarygodności nawet w najbardziej abstrakcyjnych epizodach.
Na tym tle nie sposób zapomnieć o dwóch ikonach kina, które właśnie w 2018 roku postanowiły przejść na aktorską emeryturę. Redford przez niespełna sześćdziesiąt lat kariery wystąpił w blisko pięćdziesięciu produkcjach (i dziewięć wyreżyserował). Day-Lewis z kolei bardziej oszczędnie dobierał role, w ostatnich czterech dekadach pojawiając się w zaledwie dwudziestu filmach. Niezależnie jednak od przebytych mil planów zdjęciowych u żadnego z tych panów po prostu nie znajdziemy kreacji, którą można by określić mianem „słabej” lub nawet będącej poniżej ich poziomu. To się nazywa prawdziwa klasa, że o stylu, w jakim pożegnali się z kinem, nie wspomnę. Tych gigantów będzie nam teraz bardzo brakować.