GDY WSZYSTKO BIERZE W ŁEB. Filmowe śluby dalekie od szczęścia
Jeszcze dłuższe zaręczyny (2012), reż. Nicholas Stoller
Zdaję sobie sprawę z tego, że ten film nie powinien znaleźć się na liście, gdyż wyłamuje się nieco ze schematu. Wszak kończy się pięknym weselem. Ale mimo wszystko postanowiłem dodać go do zestawienia z jednego ważnego, moim zdaniem, powodu. Niewiele osób zdaje sobie bowiem sprawę z tego, że droga do zaślubin jako do wielkiego finału związku często jest tak zawiła, że na pewnym jej etapie kochankowie całkowicie tracą rozeznanie – gubiąc zapał i rujnując fundamenty. Przez co w ogóle do tegoż uroczystego finału nie docierają. Dlatego wesele ukazane na końcu filmu, będące pozytywnym zakończeniem wyjątkowo długich zaręczyn, ma w tym wypadku posmak lekkiej goryczy. Goryczy doświadczeń, następujących po nieoczekiwanym rozstaniu, które było niezbędne zakochanym do tego, by zrozumieć, jak ważni są dla siebie. Ale to właśnie dzięki temu rozstaniu i tym doświadczeniom mogą być siebie tak bardzo pewni.
Wesele (2004), reż. Wojciech Smarzowski
W zestawieniu po prostu nie mogło zabraknąć przykładu z rodzimego podwórka. Bo też jest to przykład nietuzinkowy. Wesele po dziś dzień uważam za najlepszy film Smarzowskiego, a to dlatego, że wytykając największe przywary natury Polaka, reżyser czyni to bodaj najbardziej wiarygodnie oraz najbardziej kompleksowo. Największy paradoks tkwi w tym, że cały dramat umieszczony zostaje w sytuacji, która winna służyć eksplozji radości. To tylko podkreśla, na jak wielkim pozorze opiera się przedstawiony w filmie świat, znany zresztą dobrze zza okna. Ojciec weselny jest na swój sposób bohaterem tragicznym. Bije bowiem głową w mur, nie zdając sobie sprawy, że dbanie o wszelkie aspekty dodatkowe uroczystości nie czyni specjalnej różnicy, podczas gdy zaślubiny same w sobie oparte są na fałszu.
W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości (1969), Peter R. Hunt
W wielu rankingach film widnieje jako najgorszy z serii o Bondzie. Nie jestem zwolennikiem tego twierdzenia. Zgoda, Lazenbiemu brakuje charyzmy Connery’ego lub Moore’a, ale sam film wyróżnia się na tle innych kilkoma ciekawymi elementami, w tym przede wszystkim wydźwiękiem. Podczas gdy przyzwyczailiśmy się już do finałów przygód Bonda, w których wszystko kończy się dobrze, a agent rozpływa się w ramionach towarzyszącej mu kobiety przy dźwiękach muzycznego motywu przewodniego, Peter R. Hunt uderza w całkowicie odmienne tony. Przede wszystkim romans bohatera z główną postacią kobiecą iskrzy tak zaciekle i tak głęboko, że skutkuje ślubem. Niedługo trwa jednak podróż poślubna ukochanych. W ostatniej scenie panna młoda zostaje zastrzelona przez Blofielda (a dokładniej, jego wspólniczkę). W filmie poznajemy zatem wrażliwe oblicze agenta, który nie traktuje kobiety protekcjonalnie, a nawet ślubuje jej miłość. Ta jednak zostaje mu brutalnie odebrana. Można przypuszczać, że właśnie na skutek tej straty późniejsze związki Bonda będą miały tak kruche podłoże. Ten sam zresztą pomysł wykorzystany został w Casino Royale, w którym bohater także traci ukochaną kobietę, co nadaje bondowskiej ikonie rys psychologiczny.
Fandango (1985), reż. Kevin Reynolds
Film Kevina Reynoldsa opowiada o perypetiach grupki przyjaciół. W scenie finałowej jeden z nich bierze ślub i odbywa się uroczyste wesele. To oczywiście moment jak najbardziej radosny, wpisujący się w założenia happy endu. Dostrzegłem w nim jednak powiew smutku. Uroczystość weselna obserwowana jest bowiem z perspektywy Gardnera, postaci granej przez Kevina Costnera. Swego czasu darzył on pannę młodą głębokim uczuciem. Choć w jego sercu jątrzy się rana – musi biernie patrzeć, jak dawna sympatia wychodzi za innego – to jednak potrafi pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Ułatwia mu to pożegnalny taniec, który w tym wypadku nabiera symbolicznego wymiaru. Para po raz ostatni ma bowiem okazję do pofolgowania zmysłowości; ma okazję do splotu, będącego namiastką dawnych uczuć. To niezwykły moment, przeszyty goryczą i radością jednocześnie, zamykający stary rozdział i otwierający kolejny, pełen nadziei.
Melancholia (2011), reż. Lars Von Trier
Duńczyk przyzwyczaił nas już do siania defetyzmu. Generalnie jakiekolwiek idei by nie podjął, swoją rolę widzi w tym, by zadać jej kłam. Nie inaczej jest z miłością i – będącym jej wyrazem – ślubem. W Melancholii (którą osobiście uważam za najlepszy film reżysera) uroczystość ślubna wykorzystana została do tego, by podać w wątpliwość sens istnienia rytuałów w obliczu zbliżania się ostatecznego końca. Przywdzianie sukni ślubnej przez główną bohaterkę jest symbolicznym momentem nowego początku, który na skutek przedłużającego się stanu melancholii w ogóle nie jest dostrzegany. Śmiertelność została obnażona, stąd powolne zatracanie się w atmosferze końca. Wszystko to marność – zdaje się mówić reżyser. A nam z każdą minutą robi się coraz bardziej smutno; dzielimy uczucie beznadziei z bohaterką.
Gnijąca panna młoda (2005), reż. Tim Burton, Mike Johnson
To zestawienie nie byłoby pełne bez animacji Burtona z 2005 roku. Właściwie to cały jej koncept zbudowany został na potrzebie ukazania radykalnie negatywnego obrazu wszystkiego tego, co związane jest z rytuałem ślubu. Ślubu, który jest niechciany, a już tym bardziej nie jest traktowany poważnie. Ślubu, który miast dawać życie, to je odbiera. Najbardziej pesymistyczne jest bowiem to, że w myśl burtonowskiej wizji, panna młoda może odnaleźć miłość dopiero… po swojej śmierci. Czyżby za życia było to niemożliwe?
Łowca jeleni (1978), reż. Michael Cimino
I na koniec jedno z bardziej pamiętnych i, jeśli można tak rzec, jedno z bardziej spektakularnych wesel zarejestrowanych na celuloidowej taśmie. W trwającej ponad dwadzieścia minut sekwencji zawarta została cała radość weselnej uroczystości, czyniąc ją momentem o iście kulturowej wadze. Ale i tu uświadczyć można powiewu smutku. Gdy jako widzowie podchodzący do dzieła Cimino ponownie zdamy sobie sprawę z tego, jak potoczą się losy grupki przyjaciół, ukazana na początku filmu euforia szybko straci na wartości. Wesele stanie się wówczas wstępem do dzielącego bohaterów, wojennego bólu. Przy każdym kolejnym seansie Łowcy jeleni będziemy chcieli niczym sufler rzec z oddali do bohaterów: „Cieszcie się tą beztroską chwilą, bo nim się obejrzycie, zostanie wam odebrana”.
korekta: Kornelia Farynowska