FRANK CAPRA. Żywy amerykański sen

Frank bardzo szybko otrzymał szansę artystycznej rehabilitacji – i ponownie pomocną dłoń wyciągnął ku niemu Harry Cohn, zarządzający skromnym jeszcze wówczas Columbia Pictures. Wytwórnia zajmowała się w tamtym okresie krótkimi metrażami i dwurolkowymi komediami, służącymi jako wypełniacze wyświetlane pomiędzy seansami dużych, pełnometrażowych produkcji. W tamtym okresie od wytwórni takich jak Columbia w Hollywood aż się roiło, a rejon, przy której siedzibę miała spora część tych firm, określana była mianem Poverty Row, czyli ulica biedy. Jednak tak, jak w sporcie początkujący zawodnicy szlifują talent i ogrywają się w mniejszych klubach, tak Capra postanowił zapracować na swoją renomę u Harry’ego Cohna, któremu tak wiele zawdzięczał. I tak rozpoczęła się trwająca 11 lat współpraca, która zaowocowała 25 filmami i pięcioma Oscarami, w tym trzema dla samego Franka za reżyserię. Choć w swych po-Columbijskich czasach Capra wciąż tworzył ważne i doceniane filmy, tamten okres powszechnie uznawany jest za najlepszy w jego karierze. To dla Columbii nakręcił m.in. Ich noce (1934) z Clarkiem Gable i wspomnianą Claudette Colbert, do dziś stanowiące niedościgły wzór dla wszystkich komedii romantycznych, Pan z milionami (1936) czy Cieszmy się życiem (1938), inne perły kina lat 30. i niezwykle ważne pozycje w dorobku męskich gwiazd tych filmów, Gary’ego Coopera i Jamesa Stewarta.
Podobne wpisy
Twórczość Capry w latach 30., a więc okresie wielkiego kryzysu w USA, była dla Amerykanów sposobem na ucieczkę od biedy i problemów dnia codziennego, zwłaszcza że Frank od zawsze zainteresowany był mitem amerykańskiego snu – tak w filmie, jak w życiu. Kreował nie tylko historie (był autorem lub współautorem scenariuszy do większości swych dzieł), ale i samego siebie, co w późniejszych latach odkrywali jego biografowie. Wówczas jego autokreacyjne tendencje nie miały jednak żadnego znaczenia – liczyło się tylko to, że zapewniał Amerykanom moc wzruszeń i radości, a przede wszystkim przynosił wytchnienie, którego w mrocznych czasach ekonomicznej zapaści tak bardzo potrzebowali. Choć pochodził z Sycylii, w czasach swych największych sukcesów niemal gardził swoimi korzeniami (można znaleźć wypowiedzi Capry, w których wyraża swą niechęć do samego terminu roots, czyli korzenie właśnie), dokładając najwyższych starań, by stać się wzorem amerykańskiego filmowca-patrioty. I chyba najbardziej zbliżył się do tego w swym ostatnim przedwojennym filmie, Pan Smith jedzie do Waszyngtonu (1939), z popisową rolą Jamesa Stewarta w roli obrońcy konstytucji. Recenzentom trudno było uwierzyć, że najdoskonalszy wówczas (a może także i dziś) amerykański film patriotyczny stworzył imigrant z sycylijskiej prowincji. Kto wie, czy to nie właśnie perspektywa człowieka z zewnątrz pomogła Caprze w tak dogłębnym zrozumieniu istoty amerykańskiego patriotyzmu. Mało brakowało, a film w ogóle by się nie ukazał – oficjele w Waszyngtonie obawiali się, że przedstawiona w Pan Smith jedzie… korupcja polityków źle wpłynie na morale europejskich sojuszników USA, które rozważało zaangażowanie się w II wojnę światową. Decyzja Harry’ego Cohna była bardzo ryzykowna, ale opłaciła się – film zebrał 11 nominacji do Oscara i choć w roku, w którym musiał rywalizować z Przeminęło z wiatrem i Czarnoksiężnikiem z Oz, ostatecznie zdobył jedynie statuetkę za najlepszy scenariusz oryginalny, został powszechnie uznany za hymn ku czci amerykańskiego ducha.
W 1941 roku Capra nakręcił kolejny słynny, choć już nie tak dobry film – Obywatel John Doe na podstawie scenariusza swojego wieloletniego współpracownika, Roberta Riskina. Opowiadający historię amerykańskiego everymana, który staje się bohaterem narodowym, film Capry znowu zapracował na uznanie widzów, choć w sytuacji, w której Amerykanie wciąż nie byli pewni słuszności decyzji o zaangażowaniu się w wojnę, zawarte w Obywatelu… wezwanie do działania mogło podziałać na widzów zniechęcająco. Stało się jednak inaczej i Frank mógłby kontynuować swą zwycięską passę także w pierwszej połowie lat 40., gdyby nie… wyrzuty sumienia. To właśnie one skłoniły Caprę do ponownego wstąpienia do armii, gdzie przyznano mu stopień majora. Reżyser czuł się winny, ponieważ gdy amerykańscy chłopcy ginęli na froncie, on opływał w coraz większe dostatki, a poza tym jego wewnętrzna potrzeba dowodzenia patriotyzmu wobec nowej ojczyzny wciąż nie została zaspokojona. Capra miał za zadanie stworzyć filmy poprawiające morale w szeregach żołnierzy i wyjaśniający im, „dlaczego, do cholery, noszą mundur”, jak mawiał reżyser.