FINANSOWE KLAPY, KTÓRE OKAZAŁY SIĘ FAJNYMI FILMAMI. Lata 2010-2018

Król Artur: Legenda miecza
A skoro już przy legendach jesteśmy, to trudno o jedną z bardziej popularnych w kinie niż arturiańska. Brytyjski mityczny władca regularnie pojawia się na srebrnym ekranie. Zatem czemu nie zrobić by z niego kolejnej marki na miarę naszych czasów? Takim rozumowaniem kierowali się zapewne włodarze studia Warner, które podeszło do tematu w iście komiksowym, wręcz superbohaterskim stylu. Czyli najpierw geneza postaci i zdobycie nadludzkiej siły/artefaktu, a następnie kolejne questy i rozszerzanie świata przepełnionego tyleż realizmem epoki, co magią. Po wpadce, na której stracono około 150 milionów, zapał zdecydowanie ostygł i kolejne uniwersum przestało istnieć, w czym największa zasługa znowu nieprzekonującej, suchej promocji. Tymczasem pierwsza i zapewne jedyna odsłona Artura może nie jest filmem idealnym, ale na pewno co najmniej intrygującym. Duża w tym zasługa zwłaszcza specyficznego stylu reżysera – Guya Ritchiego – któremu z prostej i doskonale znanej historii udało się zrobić atrakcyjne widowisko, które przypuszczalnie pozostanie jedynym w swoim rodzaju.
Kryptonim U.N.C.L.E.
Podobne wpisy
„Ekipa z WUJA” to oryginalnie stary serial telewizyjny, o manierze podobnej do Mission:Impossible. O ile jednak ten drugi twór udało się z sukcesem przekuć w serię kinową, tak tutaj filmowcom już powinęła się nieco noga. W głównej mierze dlatego, że z projektem bawiono się w chowanego już od lat 90., czyli właśnie od momentu, w którym mógł stanowić konkurencję dla przygód Ethana Hunta. Tak się jednak nie stało i obecnie mamy do czynienia jedynie z uroczą ciekawostką, która zgrabnie wpisała się w trend stylizacji retro i powrotów do (u)znanych marek. Znamienne, że takie wpadki przyciągają cały czas tych samych ludzi, tu też bowiem za produkcję odpowiedzialne było Warner Bros., a za kamerą stanął Ritchie. Znowu wyszły zatem przede wszystkim niekonwencjonalna gra formą oraz przyjemne patrzydło z całkiem fajnym humorem. I raz jeszcze nie udało się tego dobrze sprzedać. Szczęśliwie, z uwagi na dość niski w porównaniu do innych tytułów budżet, porażka nie była tutaj aż tak dotkliwa i studio cały czas nie wyklucza możliwości sequela. Ciekawe tylko, czy znowu trzeba będzie czekać na niego x lat. Byłoby głupio.
Żywioł: Deepwater Horizon
Na koniec kino katastroficzne. I to nie tylko naprawdę dobre – czyli sprawnie zrobione, trzymające w napięciu, efektowne i z dającymi się lubić bohaterami – ale też oparte na faktach, dotykające aktualnych problemów, a nie wymyślnych klęsk całej planety. Te wszystkie rzeczy powinny gwarantować nie tylko sukces filmowi Petera Berga, ale także stałe miejsce w kanonie gatunku. Tymczasem kosztująca ponad sto milionów historia, choć recenzje zebrała dobre, zatonęła w kinach niczym miejsce akcji, które przedstawia. Pomijając, raz jeszcze, dość miałką promocję, która poza kilkoma miejscami w USA była wręcz anonimowa, to główna wina leży tym razem w samym budżecie filmu – zdecydowanie zbyt dużym jak na tak, mimo wszystko, kameralną opowieść. Poza tym Deepwater Horizon nie miał też szczęścia do (kosztującej o wiele mniej) konkurencji. Nie pomogły dwie nominacje do Oscara – straty były godne zaprezentowanej na ekranie tragedii. Szczęśliwie obyło się bez ofiar śmiertelnych.