Po wielkim sukcesie Titane (2021) w Cannes Julii Ducournau najpewniej nie trzeba już przedstawiać żadnemu miłośnikowi kina. Zanim jednak Francuzka zawładnęła Lazurowym Wybrzeżem, jej nazwisko znane było fanom filmów emitowanych na festiwalach filmowych w późnowieczornych godzinach. Stało się tak za sprawą Mięsa, filmu, na którego pokazach ludzie z różnych powodów mdleli lub zniesmaczeni wychodzili z kin w trakcie seansu. Takie sytuacje budują w mojej opinii kino kultowe. Zwłaszcza że Ducournau jest zbyt inteligentną twórczynią, aby epatować krwią i przemocą bez żadnego celu. Mięso poza tym, że świetnie się ogląda, to jeszcze sprawnie operuje metaforą. Czy uwierzylibyście przed obejrzeniem pełnometrażowego debiutu Francuzki, że kino kanibalistyczne może przemienić się w studium kobiecego pożądania, dojrzewającej seksualności?
Gdy sprawdziłem liczbę ocen Under the Shadow na Filmwebie, trochę się zdziwiłem. Jak bowiem tak fascynujący film, który dodatkowo dostępny jest na Netfliksie, mogło widzieć/ocenić tak niewiele osób? Spróbuję to zmienić! Debiut Babaka Anvariego wart jest waszej uwagi, ponieważ to kolejny horror, który wykorzystuje motyw relacji matki z dzieckiem (dlatego często raczej mylnie przyrównywany jest do Babadook z 2014 roku), osadzony jest w straszliwej wojennej rzeczywistości, inteligentnie posługuje się metaforą i zwraca się ku folklorowi. Under the Shadow jest szczerą, surową i bezkompromisową grą konwencjami, która potrafi wzbudzić u odbiorcy niepokój.
W ostatnich latach powstało mnóstwo filmów o przetrzymywaniu ludzi, szczególnie dzieci, w piwnicach, tajemnych pokojach czy całych domach z ogrodami. W ten dość przerażający trend wpisuje się również produkcja o dość sympatycznym tytule Miś Brigsby. Chociaż film Dave’a McCary’ego może wydawać się kolejnym sundance’owym tworem, dla mnie nosi znamiona produkcji kultowej. Po pierwsze, to dość niszowe i dziwaczne kino. Po drugie, posiada swój własny oryginalny styl. I wreszcie po trzecie, jest nie tylko czarującą historią o potędze miłości, ale również skłania do refleksji nad wpływem mediów na nasze życie.
W tym zestawieniu mieliśmy już kilka tytułów, którym wywróżyłem kultowy status dzięki unikatowemu posługiwaniu się przemocą. Dodajmy zatem jeszcze jeden. Blok 99 S. Craiga Zahlera to rzecz bardzo mocna, ale jednocześnie dość wyjątkowa. Nie chodzi mi jednak wyłącznie o same rewelacyjnie zrealizowane sceny przemocy, ale o fascynującą i niebywale intrygującą postać więźnia, Bradleya Thomasa, w którego wcielił się świetny w tej roli, Vince Vaughn. Poza aktorstwem powodem, dla którego widzę Blok 99 jako przyszły kultowy klasyk, jest także mnóstwo nawiązań do kina typu grindhouse. Jeżeli macie ochotę na artystyczne mordobicie albo po prostu porządne mordobicie i nie macie słabych nerwów, musicie obejrzeć film S. Craiga Zahlera z 2017 roku. Najlepiej kilka razy.
In Fabric łączy dwie historie. Pierwsza z nich opowiada o Sheili (Marianne Jean-Baptiste), kobiecie około pięćdziesiątki, która po rozstaniu z mężem szuka czułego, odpowiedzialnego faceta na długie spacery, a może i coś więcej. W drugiej części filmu poznajemy natomiast planujących wkrótce ślub Rega (Leo Bill) i Babs (Hayley Squires). Chociaż film Stricklanda obfituje w całkiem dużą liczbę postaci, to główną bohaterką In Fabric jest… czerwona sukienka. To właśnie ona spaja obie przedstawione historie. W jaki sposób? A w taki, że każda z opisanych wyżej postaci ma ze wspomnianą sukienką do czynienia i każda z nich przeżywa z tego powodu horror. Dzieło Stricklanda jest piękne i wystylizowane zarówno pod względem treści, jak i formy. Widać w In Fabric nawiązania do popularnego we włoskim kinie grozy lat 70. i 80. nurtu giallo. Jeżeli jednak miałbym odpowiedzieć na pytanie, czy In Fabric ma jakiś głębszy sens, to pewnie odparłbym, że nie. Jestem bowiem zdania, że dzieło Stricklanda to po prostu dobra zabawa. Brytyjczyk zaczął zastanawiać się, jakie historie noszą w sobie ciuchy ze sklepów z używaną odzieżą, i postanowił zrobić o tym film. Któż bogatemu zabroni?
Jeżeli wydawało wam się, że horror wymieszany z kinem akcji nie może już tak naprawdę niczym widza zaskoczyć, to znaczy, że nie widzieliście jeszcze Mandy Panosa Cosmatosa. To niebywale stylowy narkotyczny trip, w którym niezastąpiony Nic Cage robi to, co potrafi najlepiej, czyli gra na cienkiej granicy fałszu, nie pozwalając sobie jednocześnie na jej przekroczenie. Mandy to doświadczenie, potęgowane doskonałą muzyką nieodżałowanego Jóhanna Jóhannssona i retro scenami. Film, w którym styl zdecydowanie góruje nad treścią.
W jednej z początkowych scen produkcji Daniela Scheinerta tytułowy Richard Long zadaje swoim kumplom pytanie: „Hey, you motherfuckers wanna get weird?”. Wspólne granie na gitarach i perkusji trzech mężczyzn przemienia się wówczas w dzikie imprezowanie. Kilka scen później ni stąd, ni zowąd widzimy, jak Zeke (Michael Abbott) i Earl wiozą autem wykrwawiającego się na tylnym siedzeniu Dicka. Impreza ewidentnie wymknęła się spod kontroli. Można by powiedzieć, że to się zdarza, ale jednak coś tu nie gra, bo zamiast zawieźć i zanieść nieprzytomnego kumpla do szpitala, Zeke i Earl zostawiają go pod szpitalnym budynkiem i dają nogę. Kilka filmowych godzin później tytuł produkcji staje się faktem, Dick Long nie żyje, a widzowie pozostają z pytaniem, jak, u licha, do tego doszło. Rozwiązanie tej zagadki nie należy jednak z pewnością do tych przynoszących ulgę wszystkim zniecierpliwionym. Uwierzcie mi, tak naprawdę wcale nie chcecie poznać przyczyny śmierci Dicka Longa. To dziwne, ale milszym doświadczeniem jest słuchanie piosenek zespołu Nickelback i podglądanie poczynań dwóch totalnych głąbów, jakimi bez wątpienia są Zeke i Earl, a którzy przez śmierć Richarda znaleźli się w (nie)poważnych tarapatach. Lubię was bardzo, drodzy czytelnicy, ale nie wyświadczę wam tej przysługi i nie zdradzę, dlaczego Dick Long nie żyje. Zanim sami do tego dojdziecie, wiedzcie tylko, że produkcja Daniela Scheinerta została zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Powodzenia!
The Vast of Night to stosunkowo mało znana, niezależna perełka, którą możecie obejrzeć na Amazon Prime. Film zachwyca niepodrabialnym klimatem amerykańskich lat 50. XX wieku. The Vast of Night jest niewątpliwie tworem zrodzonym z miłości do fantastycznonaukowego kina retro. Mimo skromnego budżetu debiutujący reżyser – Andrew Patterson dla niektórych w irytujący, dla innych w efektowny sposób zbudował niezwykłą atmosferę i wprowadził napięcie trzymające widza od początku do końca obrazu. Nie chciałbym zdradzać szczegółów fabuły tego czarującego dzieła, ponieważ właściwie nie miałoby to większego znaczenia. The Vast of Night to bowiem film, z którym trzeba po prostu obcować (dobre słowo w kontekście tej produkcji), aby zrozumieć, na czym polega jego kunszt. Steven Spielberg lubi to!
Oglądając Possessora, łatwo dojść do wniosku, że Brandon Cronenberg to syn swojego ojca. 42-letni reżyser odziedziczył po Davidzie Cronenbergu fascynację brutalnością, grozą oraz erotyką, co znajduje odzwierciedlenie w jego najnowszej produkcji. Z drugiej jednak strony Brandon pokazuje w Possessorze, że ma na siebie własny, ultrabrutalny plan. Possessor to niezwykle intrygująca i interesująca propozycja. Oczywiście dla tych, którzy będą w stanie obejrzeć ten film bez chowania twarzy w dłoniach ze strachu (nie jest łatwo nawet przy powtórnym seansie). Jest tu wiele świeżych pomysłów i zdumiewających sekwencji ujęć. Tytuł traci trochę na tym, że od początku do samego końca jest śmiertelnie poważny, a reżyser zdaje się nie mieć nad odbiorcą choć krztyny litości. Może jednak właśnie czeka nas tak ponura przyszłość?
Czy zgadzacie się z moimi wyborami? Czym dla was jest film kultowy? Jakie filmy dodalibyście do tego zestawienia? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!