search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy z LAT 80., które są dziś NIEOGLĄDALNE

Po nieoglądalnych filmach z lat 90. przyszedł czas na lata 80.

Odys Korczyński

19 czerwca 2024

REKLAMA

Podobnie jak w przypadku filmów z lat 90., filmy z lat 80. są nieoglądalne z wielu różnorodnych przyczyn. Zmieniająca się estetyka, życia twórców, młodsi widzowie, którzy tamtych czasów nie znają i dysponują innym rozumieniem sztuki, będąc jednocześnie zsocjalizowanymi innym typem kina, rozwój efektów specjalnych, a dodatkowo czas. Inaczej można go nazwać zapomnieniem. Duża część nawet z tych 10 filmów poniżej jest już dzisiaj zapomniana. Nikt po nie nie zechce sięgnąć, bo nie dowie się, że istnieją. A nawet jeśli się przypadkiem dowie, to z tego powodu, że ich wcześniej nigdy nie widział, a za to widział współczesne tytuły o podobnych gatunkach i tematyce, nie zainteresuje się tymi starszymi. Będą one dla niego tak inne, niedoskonałe i często nawet niedosłowne, że staną się NIEOGLĄDALNE.

„Trzech mężczyzn i dziecko”, 1987, reż. Leonard Nimoy

Mój gust się chyba zmienił. Podobnie jak filmów o zwierzętach, nie cierpię filmów o małych dzieciach. Nie dlatego, że małych dzieci nie lubię, chociaż w sumie nie lubię, z wyjątkiem swoich. Chodzi o tę samą pretensjonalną metodę stosowaną przez twórców zarówno w filmach o dzieciach, jak i o zwierzętach – usilne ich uczłowieczanie. Nie twierdzę, że małe dzieci nie są ludźmi, ale jeszcze nie myślą w ten sposób, w jaki się sugeruje. A te sugestie są tak sztuczne, że nie jestem w stanie tego dzisiaj znieść. O dziwo wyreżyserowany przez Leonarda Nimoya film Trzej mężczyźni i dziecko ze Steve’em Guttenbergiem, Tedem Dansonem i Tomem Selleckiem w rolach głównych zarobił w 1987 roku zdumiewające 240 milionów dolarów. Pełny był jednak w tamtych czasach popularnych stereotypów na temat facetów.

„Nico – ponad prawem”, 1988, reż. Andrew Davis

Do stwierdzenia, że Steven Seagal jest jednym z najkoszmarniejszych i pozbawionych talentu aktorów w historii kina, jak również wyjątkowo odstręczającym człowiekiem dojrzewa się nieraz całymi dekadami. Nico – ponad prawem był kiedyś hitem video, ale to nie jest żadne osiągnięcie. W historii kultowego kina akcji tytuł ten nie ma znaczenia. To film udający wysoką jakość. Seagal spóźnił się z wejściem do kina akcji. Nie stworzył w nim żadnego archetypu, a jeśli już to aktorskiego beztalencia i bufonady, co nad wyraz mocno przypieczętował, biorąc udział w SNL, czego widzowie i twórcy programu gorzko pożałowali. To był początek lat 90. Dzisiaj jest tylko gorzej, chociaż wydawało się, że nie może już być. O Seagalu najlepiej zapomnieć. Niech sobie będzie gwiazdą zacofanych cywilizacyjnie krajów typu Azerbejdżan. Do tamtejszej Alei Gwiazd pasuje najlepiej.

„Kosmiczny obóz”, 1986, reż. Harry Winer

Tani pomysł, ale w kinie SF wiele razy się takie sprawdziły. Nie tym razem. O ile pamiętam, to bardzo młodzi albo wręcz nastoletni bohaterowie produkcji trafiają do kosmicznego obozu dla adeptów astronautyki. Problem w tym, że pewien osobliwy komputer dosłownie bierze pragnienia jednego z nich i organizuje uczestnikom obozu wycieczkę poza Ziemię. Niestety, przy takim budżecie i scenariuszu w 1986 roku ten dość prosty pomysł na realizację komediowego SF nie chwycił. Dzisiaj, gdy gatunek fantastyki jest tak wysoko rozwinięty, tym bardziej. Tak więc najbardziej interesującą kwestią w tej produkcji wydaje mi się teraz oczekiwanie na moment, kiedy Kelly Preston się rozbierze. Nie twierdzę oczywiście, że to zrobiła.

„Czerwona Sonja”, 1985, reż. Richard Fleischer

Niewątpliwie był potencjał. Był nawet Schwarzenegger. Zabrakło jednak głównie budżetu. Montaż, efekty wizualne, zbyt mała liczba dubli. Akcja filmu rozgrywa się w tym samym świecie, co Conan, w którym z sukcesem wystąpił także Schwarzenegger. Czerwona Sonja nie dostała jednak takiej szansy. Dzisiaj nie jest nawet guilty pleasure. Z każdym seansem jest duże rozczarowanie. W rzeczywistości Schwarzenegger uważa to za swój najgorszy film. Twierdzi nawet, że za karę każe go oglądać swoim dzieciom. Potwierdzam jego opinię. Jeszcze w latach 90. dało się ten film obejrzeć jako typową b-klasę, ale dzisiaj zbyt dużo lepszych b-klas w tematyce fantasy zostało nakręconych.

„Żelazny orzeł”, 1986, reż. Sidney J. Furie

Nakręcono aż trzy części – niestety na podobnym poziomie. Niekorzystnym zbiegiem okoliczności dla Żelaznego orła była premiera Top Gun. Odbyła się ona kilka miesięcy później i uświadomiła widzom, jak wiele ma słabości tytuł Sidneya J. Furiego. Dotyczy on nie tyle dialogów i ogólnie scenariusza, ile strony wizualnej. Żelazny orzeł nie potrafił oddać kunsztu i technologicznego piękna samolotów F-16; ani nawet F-21 symulujących MIGi-23. Za to Top Gun jak na tamte czasy, i co najważniejsze, wciąż jak na dzisiejsze, ukazał F-14 wręcz kultowo, nie wspominając już o ich przeciwnikach, czyli F-5. Dzisiaj mamy już sequel Top Guna oraz wiele innych filmów prezentujących powietrzne starcia myśliwców, a Żelazny orzeł na ich tle wydaje się tanią zabawką.

„Wszystkie chwyty dozwolone”, 1989, reż. Thomas J. Wright

Pamiętam, jakim powodzeniem cieszyły się w latach 90. programy o wrestlingu. Były chyba nadawane w niedzielę, a następnie w sobotę, albo jakoś tak. Dzieciakom z szarej rzeczywistości postransformacyjnej aż oczy wychodziły z orbit, gdy oglądały, co potrafią ze sobą wyprawiać przeciwnicy na ringu. To nie tylko był sport, ale i teatr. Byli w nim lepsi i gorsi aktorzy. Hulk Hogan wybił się z tej grupy aż do świata filmu, jednak na wielkie kino umiejętności mu zabrakło. Poza tym co innego cieszyć się wrestlingiem z formie programu, a co innego oglądać o nim film fabularny. I tak programy wrestlingowe stały się przeżytkiem, tym bardziej filmy takie jak Wszystkie chwyty dozwolone, których charakterystyczną dla tej formy zapasów dowcipność i umowność zamieniły w dramatycznie patetyczną akcję.

„Kaczor Howard”, 1986, reż. Willard Huyck

Nie wiem, czy pamiętacie, ale jest taka scena w filmie, która może przyprawić o mocną konfuzję. Rozgrywa się między Kaczorem a Beverly (Lea Thompson). Bohaterka przechadza się wokół Kaczora tylko w skąpych majteczkach. On na nią patrzy, gdy poprawia łóżko, wypinając pośladki. Potem kobieta zaprasza go do łóżka i wdzięczy się przy nim. Howard się opiera, aż… Wszystkiego nie zdradzę, bo może są jeszcze tacy czytelnicy, którzy nie widzieli tej „superprodukcji”. Abstrahując jednak od sceny międzygatunkowej erotyki, Kaczor Howard jest nieoglądalny ze względu na efekty specjalne i charakteryzacyjne użyte do stworzenia jego postaci.

„Purpurowy deszcz”, 1984, reż. Albert Magnoli

W moim starym aucie dość długo woziłem płytę z muzyką z tego filmu. Była dobra do dojazdów do pracy, ale już nie na trasę. Kto wie, może jeszcze kiedyś w nowym powtórzę sobie Purple Rain, ale jeszcze nie teraz. Na Prince’a przychodzą fale. To specyficzny twórca, który w swojej muzyce przemycił dużo ze swojego pozerstwa, a na to trzeba mieć nastrój. Trudno sobie również wyobrazić, jak kiczowato ta teatralność i zadufanie w sobie może wyglądać w filmie, który Prince zechciał nakręcić. Z czasem widać to bardziej. Dzisiaj nie da się już tych jego muzycznych megalomańskich wyczynów ze spokojem oglądać. Purpurowy deszcz jest filmem nakręcony wyłącznie dla zaspokojenia miłości siebie Prince’a.

„Wielka przygoda Pee Wee Hermana”, 1985, reż. Tim Burton

Wielka, a i owszem. I to jest właśnie ten Tim Burton zupełnie przekręcony w stronę pastiszu, ale w którym gagi nie mają większego sensu. Pee Wee to osobliwy człowiek – nazwałbym go neurastenikiem, osobowością nie z tej planety, pokraczną, a jednocześnie abstrakcyjną. Można go traktować jako ciekawostkę, ale jej atrakcyjność trwa bardzo krótko. Pee Wee śmieszyć może co najwyżej dzieci liczące na rozrywkę opartą na śmiesznej pantomimie. Im więcej jednak czasu mija od pierwszego seansu, tym bardziej Pee Wee staje się osobą nieoglądalną. Po prostu denerwuje, powoduje coś w rodzaju osobliwego zażenowania swoim stosunkiem do świata – jest ono ni to dziecięce, ni to banalne. Może gdyby inaczej się ubierał, a nie jak przebieraniec z cyrku lat 30.

„Superman III”, 1983, reż. Richard Lester

Tak szczerze wam powiem, że akurat do tej części mam mniejsze zaostrzenia niż do pierwszych dwóch. Fakt złych ocen krytyków, pogarszających się wraz z mijającymi dziesięcioleciami, jest jednak faktem. Wspomina się o Supermanie z 1978 roku, a zaraz potem dla kontrastu podaje się przykład Supermana 3 jako superbohaterskiego koszmarku z aktorem, który jest główną przyczyną tej klapy – Richardem Pryorem. W latach 80. zapewne sądzono, że po dwóch dość poważnych w swojej wymowie częściach warto teraz spróbować zluzować klimat. Richard Pryor wydawał się dobrym pomysłem, jednak dzisiaj widzowie zupełnie nie rozumieją tej konwencji. Zapewne dlatego, że kino superbohaterskie jest tak naprawdę patetycznym dramatem.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA