search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy science fiction, które najlepiej oglądać, NIE WIEDZĄC wcześniej, o czym opowiadają

Są takie filmy fantastyczno-naukowe, których uprzednia znajomość fabuły, mogłaby pozbawić je fabularnej magii.

Odys Korczyński

24 lutego 2023

REKLAMA

„Stalker” (1979), reż. Andriej Tarkowski

Czy to jest film science fiction? Dla wielu widzów tak, dla wielu zupełnie nie. Wolą oni widzieć w nim kino psychologiczne, jakby miano SF oznaczało coś złego, jakąś deprecjację Tarkowskiego. Tak nie jest. Fantastyka ma wiele twarzy i przeszła od początku kina długą drogę. Tak jak Stalker. Lepiej jednak zbyt szybko nie dowiedzieć się, co jest na jej końcu. Generalnie filmy drogi, niezależnie od gatunku, zostały nakręcone po to, żeby jak najdłużej trzymać widza w niepewności, aż w końcu zagadka się rozwikła, albo i nie. Nie będę teraz zdradzał zakończenia Stalkera, ale warto poczekać, co kryje się w zonie. Warto nic o niej nie wiedzieć i np. skupić się na psie.

„Ciemna gwiazda” (1974), reż. John Carpenter

Zanim jeszcze John Carpenter nakręcił swoje największe dzieła, popełnił coś takiego jak komedia science fiction pt. Ciemna gwiazda. Film specyficzny i nie dla wszystkich, nawet jeśli są miłośnikami fantastyki. Nie do końca nazwałbym produkcję kinem fantastyczno-naukowym, chociaż zawiera jego elementy. Rozumiem, że dla wielu widzów nie do zniesienia będą montażowe dłużyzny, surrealizm w kosmosie, zrobiony ze śmieci instrument – na którym gra jeden z kosmonautów – prycze załogi oraz wyjątkowo niesforne bomby ze sztuczną inteligencją. Niespodziewanie John Carpenter nakręcił klasykę pastiszu fantastyki naukowej, który jest ciągle aktualny, chociaż zapewne dla niektórych zbyt dziwny, żeby okazał się interesujący.

„Niebo o północy” (2020), reż. George Clooney

Kiedy tylko myślę o dobrym, współczesnym kinie science fiction, od razu przypomina mi się Niebo o północy. Polecam więc je każdemu widzowi głodnemu emocji bez strzelania laserami i analiz, jak zaprogramować roboty tak, żeby przeszły test Turinga. To spokojna historia o ludzkich słabościach, które pokonywać uczymy się nieraz całe życie, a udaje się nam ta sztuka dopiero pod jego koniec. Technologia i kosmos są tu uzupełnieniem historii, tłem, tapetą, na której rozgrywa się opowieść. Lepiej jej nie znać, bo twist kulminacyjny wtedy lepiej zadziała i może chociaż na chwilę wzruszy, jak „niebo o północy” – spoglądając na nie, można poczuć się nieco mniejszym niż za dnia w lustrach przemawiających do nas zadufanym w sobie głosem.

„Rollerball” (1975), reż. Norman Jewison

Wersja z 2002 roku w reżyserii Johna McTiernana nie ma już takiego punkowego i fantastycznego klimatu jak ta Normana Jewisona z połowy lat 70. To były czasy bardzo analogowe jeszcze, a kino science fiction posiłkowało się teraźniejszością w tworzeniu futurystycznych modeli na podstawie zupełnie znanych nam, nieraz zwykłych czynności i aktywności. Rollerball to nie science fiction o robotach i sztucznej inteligencji, lecz bardziej fantastyka społeczna i sportowa. To rodzaje SF mniej znane i poważane, sam film zaś niesamowicie mimo wszystko wciąga. Widza przykuwa do ekranu to połączenie futbolu na wrotkach, wyścigów motocyklowych i starć gladiatorów. Znajomość tej fabuły jednak aż tak nie wciąga, tym bardziej, jeśli ktoś stara się ją opowiedzieć albo gdy czyta jej streszczenie. Lepiej w tę niesportową walkę zagłębić się z pozycji widza, nic o niej nie wiedząc.

„Za czarną tęczą” (2010), reż. Panos Cosmatos

Fabułę tego filmu da się streścić albo niesprawiedliwie szkicowo, albo tak abstrakcyjnie, że będą to jedynie nic nieznaczące słowa, które ktoś może odebrać jako wyjątkowy przerost formy nad treścią. A chodzi o to, żeby swoimi własnymi zmysłami doświadczyć tego oniryzmu, wysmakowania kolorystyki planów zdjęciowych, napięcia w relacji między głównym bohaterem a bohaterką – relacji pan-niewolnica, niewolnik-pan jednocześnie. Wspominałem już o takich filmach, które pozostawiają coś w rodzaju piętna albo miłości, albo nienawiści. Z Za czarną tęczą tak jest. Lepiej nie znać jej fabuły więc, żeby nie ryzykować, że chociaż uzna się tę opowieść za genialną, to nie będzie się chciało do niej wracać.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA