Mam wielką nadzieję, że młodsze, nienaznaczone jeszcze malkontenctwem grono widzów doceni z czasem Anihilację. Jestem świadomy dość miałkiego intelektualnie zakończenia i nie mogę zrozumieć, jak przy tak wysoko utrzymanym poziomie całej produkcji mogło dość do takiej wtopy w finale. Najwidoczniej od samego początku nikt nie miał pomysłu na zakończenie historii. Czasem jednak warto zacząć nie od początku, a od napisania zakończenia. Co do zaś wszystkiego, co je poprzedza, nowe pokolenia widzów nieskażone rozrosłą do granic rozsądku metaforyką w stylu Odysei kosmicznej być może docenią Anihilację oraz wszelkie inne bardziej kameralne, bazujące na suspensie i drodze produkcje science fiction. Życzyłbym sobie, żeby klasyczne stały się produkcje bez nabzdyczonych męskich postaci. Czas na kobiety w fantastyce.
Pamiętam z filmu ujęcia nieżyjącego już Chadwicka Bosemana, gdzie otaczało go takie charakterystyczne światło, którym przyozdabia się z reguły już od dawna nieżyjących świętych z katolickich obrazków. Spike Lee był więc dość złowrogim wieszczem. Dzisiaj Boseman faktycznie nie żyje i są pomysły, żeby stawiać mu nawet pomniki. Generalnie Pięciu braci nie znalazłoby się w tym zestawieniu, gdyby nie śmierć „Czarnej Pantery”. Spodziewam się, że przez te właśnie ujęcia Bosemana, jakby już nie żył, film może stać się dla jego fanów klasykiem, magicznym elementem wypełniającym filmografię aktora jako łącznik między życiem i śmiercią. Dopiero na drugim miejscu jest wartość najnowszej produkcji Spike’a Lee dla kina afroamerykańskiego czy też w ogóle kina zaangażowanego w obronę praw wszelkich mniejszości etnicznych. Niemniej dla każdego, kto interesuje się filmami walczącymi, taki kąsek na Netfliksie powinien być pozycją obowiązkową.
Jako fan wszelkich już powstałych i jeszcze nieistniejących części Johna Wicka sądzę, że mam pełne prawo wytknąć mu pewną słabość. Jak na kino eksploatacji, Wick jest zbyt kulturalny. Mocny i interesujący, lecz za mało dosadny. Nie bez kozery zatem nazwałem go kiedyś nierozprawiczonym kogucikiem, gdy postawi się go obok Duncana Vizli (Mads Mikkelsen). Co ciekawe, zacząłem tak myśleć dopiero, gdy poznałem świat przedstawiony w Polarze. Film idealnie trafił w mój niski i świński gust. Dla mnie Polar już jest klasykiem eksploatacji, a każdy, kto interesuje się tym typem kina, powinien produkcję Åkerlunda znać i regularnie oglądać. Polar mógłby stać się klasykiem ze względu na odważne połączenie trzech jakże konstytutywnych dla kina eksploatacji cech – kiczowatej pulpowości, brutalności i seksizmu. Owa święta trójca przymiotów, których w kinie raczej z osobna nie poważam, w Polarze zapewnia wyśmienitą rozrywkę bez metafizycznego bóldupienia.