FILMY LGBT+, które powinien zobaczyć każdy homofob
Trylogia Nefandus
„Są rzeczy, o których nie można wspominać, czyny, które są dawniejsze niż język, nazwy, znaczenia, żądze, które wymykają się opowieściom, instynktowne, nieracjonalne momenty człowieczeństwa. Są rzeczy, które dzieją się i istnieją poza kulturowymi kontekstami”. Tymi słowami rozpoczyna się Nefandus, pierwszy z trzech krótkich rozdziałów z trylogii filmowej Carlosa Motty. Tytuł pierwszego nie bez przyczyny oznacza słowo „bluźnierca”. Motta w swoich filmach podejmuje temat kulturowej kolonizacji krajów Ameryki Południowej przez Hiszpanię i Portugalię. Skupia się przede wszystkim na dyktowanej moralnością przemocy kolonizatorów wycelowaną w homoseksualistów. Opowiada o formach represji, z jakimi ci musieli się mierzyć. O ich demonizacji, dehumanizacji, o szamańskich plemiennych perwersjach i o walce z wyswobodzenia się z ram bycia „niemożliwą istotą”. Inkwizytorzy w historii Motty wykorzystują seks jako przedmiot subordynacji i religijnej propagandy. Równocześnie narrator snuje historie o seksualnej niezależności i różnorodności wplecionej w tożsamość oraz historię krajów Południowej Ameryki sprzed kolonizacji. Zwraca uwagę na starożytne rzeźby kamienne przedstawiające homoerotyczne czyny. Samą miłość oraz seksualność zaś przedstawia jako terminy wymykające się odgórnie nałożonym ramom obyczajowym. Z tej narracji wysuwa się na wierzch opowieść o Luizie Delgado, Portugalczyku żyjącym w XVII wieku, który mimo zakazów angażował się w związki homoseksualne, będące w swej naturze szczere, zmysłowe, nie zaś bluźniercze czy perwersyjne. Filmy Carlosa Motty są medytacyjną podróżą w głąb zapomnianej historii, której towarzyszą malarskie, sensualne obrazy dziewiczej przyrody krajów południowego kontynentu.
Wymazać siebie
Jest wiele filmów, które opowiadają historie osób homoseksualnych przez pryzmat religijnego fanatyzmu. Modlitwy za Bobby’ego, Złe wychowanie Cameron Post. Wszystkie one sprowadzają się do jednej rzeczy – do próby zmiany czegoś, co niezmienne. Kolejnym przykładem takiego filmu jest Wymazać siebie w reżyserii Joela Edgertona. Opowiada on o Jaredzie, 19-latku wywodzącym się z poważnej, konserwatywnej rodziny, synu pastora, który jest gejem. Kiedy prawda wychodzi na jaw, rodzice wysyłają chłopaka na terapię konwersyjną, na której w brutalny, homofobiczny sposób sprowadza się młodzież na jedyną słuszną drogę heteroseksualności. Można by pomyśleć, że w tym temacie powiedziano już wszystko, niemniej jeśli wciąż kolejne osoby bronią się przed homoseksualnością religijnym moralizatorstwem, każdy film jak ten stanowi ważny i istotny głos w tym sporze. Nawet jeśli film Edgerton popada momentami w przesadny dramatyzm i jest odgórnie przewidywalny. Historia ukazana w Wymazać siebie uderza tam, gdzie powinna. Przedstawia dramat rodziny, która mimo swoich zastygłych poglądów musi dostosować się do odmienności syna. Ale, co więcej, opowiada również o głównym bohaterze, który musi stoczyć walkę z samym sobą oraz z uprzedzeniami, które zostały mu zaszczepione. Jednym z najbardziej dobitnych fragmentów filmu jest finałowa rozmowa Jareda z ojcem. Człowiek, który przez całe życie był wpatrzony w swój obraz postrzegania świata, decyduje się przekształcić swoje ideały, wychodząc na drogę akceptacji. Wymaga to dużego poświęcenia, ale jest gotowy się tego podjąć w obawie przed utratą syna. Wymazać siebie nie jest, patrząc na pozostałych, filmem wyjątkowym, ale potrafi w emocjonalny, angażujący sposób opowiedzieć o dramacie, z którym borykają się miliony rodzin. I pokazuje, że zawsze jedynym słusznym wyjściem jest zrozumienie oraz akceptacja tego, na co ani człowiek, ani religia nie mają wpływu. Bo miłości i pożądania nie da się upchnąć w sztywne ramy.
Życie Adeli
Życie Adeli to film wyłamujący się z ram, jeśli patrzeć na pozostałe produkcje z listy. Nie ma na celu o niczym przekonywać ani uświadamiać. Jest po prostu czułym, zmysłowym filmem o miłości i jestem pewna, że tego typu produkcje LGBT+ również skutecznie potrafią wpłynąć na zmianę postrzegania miłości homoseksualnej przez osoby im nieprzychylne. Tak samo film Tamte dni, tamte noce, którego subtelność i ekscytująca brzoskwiniowa słodycz wakacyjnej miłości sprawiają, że widz rozpływa się przed ekranem. Życie Adeli Abdellatifa Kechiche’a jest o tyle ważnym tytułem, ponieważ mało który film o podobnej tematyce zdobył aż taki rozgłos oraz przychylność publiczności, zgarniając Złotą Palmę na festiwalu w Cannes w 2013 roku. Film jest kroniką pewnej miłości. Opowiada o inicjacji seksualnej tytułowej Adeli, która przez związek z Emmą, niebieskowłosą studentką sztuk pięknych, wstępuje w nieodkryty wcześniej świat zmysłowych pragnień. Najbardziej wyraziste i sugestywne są tu sceny erotycznych zbliżeń, które wręcz zadziwiają swoim realizmem i intymnością, momentami ocierając się nawet o soft porno. Mimo wszystko jednak to nie sceny seksu, a emocjonalny wymiar opowieści oddziałuje najbardziej na widza. Długie rozmowy Adeli i Emmy, ich intensywne, czułe spojrzenia, wyznania miłości oraz wspomnienia wspólnych chwil pełnych bliskości nie tylko cielesnej. To wszystko sprawia, że miłość kobiet jawi się widzowi jako coś czystego, delikatnego i pięknego – bądź co bądź dalekiego od zboczenia, grzechu czy dewiacji.