Filmy, które najpierw ZNIENAWIDZONO, a potem pokochano
Żywot Briana (1979), reż. Terry Jones
Podobne wpisy
Jak to celnie ujął John Cleese, Żywot Briana wcale nie jest heretycki. On tylko pokazuje prawdę, czyli to, jak wyznawcy przeinaczyli nauki twórców poszczególnych religii oraz zawłaszczyli nawet pojęcie Boga, żeby dopieprzyć sąsiadowi, który np. w niego nie wierzy. Oczywiście te wnioski wyciągane przez Cleese’a również należy traktować prześmiewczo, jak taki żart w żarcie oparty na kolejnym dowcipie. Jeden z najsłynniejszych filmów Monty Pythona więc od samego początku został znienawidzony przez katolików, protestantów, Żydów i pewnie również Arabów. Ich najświętsze symbole zostały zbrukane do cna. Sprzeciw był tak wielki, że znalazły się kraje, które zakazały wyświetlania Żywota Briana, a ich nazwy mogłyby współcześnie zaskoczyć, bo kojarzą się nam z wysokimi standardami życia, zarówno tego materialnego, jak i intelektualnego. Polska nie jest więc aż takim zaściankiem Europy, jak się niektórym wydaje. Niektóre zakazy wyświetlania zdjęto dopiero w XXI wieku, a więc nienawiść się chyba zmniejsza, przynajmniej w części środowisk. Dzisiaj Żywot Briana jest jednym z symbolicznych filmów zwłaszcza dla młodego i zlaicyzowanego pokolenia, które uwielbia śmiać się z „ukrzyżowanka dla każdego”. Produkcja stała się kultowa dla wszystkich, którzy cenią wolność myśli i nie zgadzają się, żeby racjonalnym światem rządziły religijne bajeczki.
Mechaniczna pomarańcza (1972), reż. Stanley Kubrick
Największy hejt spadł na film w Wielkiej Brytanii. Kubricka wprost oskarżono o propagowanie przemocy. Film został usunięty z dystrybucji i nie pojawiał się na oficjalnym rynku przez wiele lat. To nie do pojęcia, jak zachodnia biurokracja i środowisko krytyków filmowych mogą być po prostu tępe, bo inaczej tej sytuacji nie da się nazwać, że nie zrozumieli przesłania Mechanicznej pomarańczy. A może właśnie zrozumieli i odnieśli je do własnej, podobno prawie doskonałej demokracji? Kubrick nie zamierzał walczyć, przemontowywać dzieła, ukrywać swoich artystycznych zamysłów. Wiedział, że czas działał na jego korzyść, chociaż pełnego docenienia Mechanicznej pomarańczy na Wyspach Brytyjskich nie dożył. Dzisiaj Mechaniczna pomarańcza jest filmem uwielbianym, chociaż nie byłbym pewien, czy jej przekaz jest rozumiany na tym poziomie, którego oczekiwał reżyser. Niekiedy otwarte pokazywanie przemocy skutecznie ukrywa antyprzemocowy metaprzekaz.
Saturn 3 (1980), reż. Stanley Donnen
Czas bardzo wiele zmienia. Niekiedy z pokolenia na pokolenie diametralnie przekształca gust, co w świecie filmu jest szczególnie widoczne. Saturn 3 w momencie premiery został odebrany jako film idiotyczny, z bezsensownym scenariuszem, obsadą z aktorskiego kosmosu, która nie pasowała do rzeczywistości science fiction, i kuriozalnym robotem skłonnym do miłosnych afektów. Czy jednak dzisiaj świat filmowej fantastyki naukowej nie udowodnił nam, że Saturn 3 wcale nie był takim złym filmem? Starocie nieoczekiwanie w tym gatunku nabierają wartości, co po 40 latach widać szczególnie np. w ocenach widzów. Niestety nie krytyków. Ci są czasem betonowi i zamknięci na zmiany, chociaż przecież powinni mieć doskonałe rozeznanie w tym, co kiedyś działo się w ramach gatunku, a co dzieje się dzisiaj. Niestety, nikt z nich nie żyje i nie jest aktywny zawodowo przynajmniej 100 lat, żeby zauważyć szerszą perspektywę. W tej perspektywie scenariusz Saturna 3 wcale nie jest głupi, a zadziwiająco pełen klasy. Role Kirka Douglasa czy Harveya Keitela są oceniane na siedem i więcej. Życzyłbym sobie, żeby ten wzrostowy trend się utrzymał, a Saturn 3 – tak, wiem, bardzo egzotyczna produkcja SF – zyskał stałe miejsce wśród klasyków dusznego kina o morderczych robotach w kosmosie, przed którymi nie potrafimy się obronić.
Labirynt (1986), reż. Jim Henson
Jakie to szczęście, że Jaretha nie zagrał Michael Jackson. Dzisiaj Labirynt byłby jednym z najbardziej znienawidzonych filmów dla dzieci w historii. David Bowie w tamtym czasie był najbezpieczniejszym wyjściem, bo w jego karierze przeminął już pierwszy kontrowersyjny okres. Podobnie jak w przypadku Łowcy androidów jednak nie można mówić o jakiejś nienawiści w okolicach premiery, jak np. w przypadku Żywota Briana albo Ostatniego kuszenia Chrystusa. Raczej o finansowej klapie. Na widzach produkcja nie zrobiła wrażenia. Umrzeć musiało jedno pokolenie, dojrzeć kolejne, żebyśmy dzisiaj wspominali Labirynt jako kino wyjątkowe, jakiego już się nie robi. Przedwcześnie zmarły Jim Henson tych czasów nie dożył. Umarł w momencie, gdy era VHS umacniała swoje panowanie, a dzięki temu Labirynt dotarł do tego grona widzów, pośród którego stał się tytułem kultowym.
The Room (2003), reż. Tommy Wiseau
Mówiło się, że Steve Jobs był tak zdeterminowany, by osiągnąć swoje cele, że specjalnie dla niego rzeczywistość się zagięła. Oczywiście Tommy Wiseau aż takiej mocy sprawczej dla swojego sukcesu nie miał, ale nie można mu odmówić determinacji. Zrobił wszystko, żeby nakręcić film po swojemu. Dzięki temu The Room stał się jedną z najbardziej obciachowych produkcji w historii kina. W chwili premiery było oczywiste, że ten filmopodobny produkt nie może zyskać popularności. Stało się jednak inaczej. The Room wykopał tak głęboki dół w dnie, że przebił się na drugą stronę, gdzie żyją widzowie spragnieni nietuzinkowych wrażeń filmowych. Czas, jak widać na tym przykładzie, podziałał na korzyć Tommy’ego. Rzecz jasna nie możemy mówić o jakiejś miłości w znaczeniu klasycznym tego słowa, ale raczej patologicznym związku, polegającym bardziej na czymś w rodzaju masochistycznego wojeryzmu. O The Room tyle się mówiło, jaki to jest zły, wszystkie te obraźliwe epitety dotykające dzieło życia podziałały jak zachęta. Krytycy zatem powinni uważać. Wieloletnie utyskiwanie na jakiś film czyni z niego dzieło tak niechciane, a przez to osobliwe, że dla wielu okazuje się to zaletą. Muszę więc poważnie zastanowić się nad moim stosunkiem do Żołnierzy kosmosu, bo jeszcze uczynię z tego gniota arcydzieło.