Connect with us

Publicystyka filmowa

FILMY, które możesz OGLĄDAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ

FILMY, które możesz OGLĄDAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ to zbiór niezapomnianych tytułów, które bawią i zaskakują za każdym razem. Idealne na każdą okazję!

Published

on

FILMY, które możesz OGLĄDAĆ W NIESKOŃCZONOŚĆ

Są takie. Długie i krótkie. Mniej i bardziej rozrywkowe. Oryginalne i ciągnące stare pomysły. Ale zawsze dobre – na tyle, że nigdy nie odmawiamy seansu, choć przecież oglądaliśmy je już wielokrotnie. I zawsze gdy się kończą, najchętniej ponownie wcisnęlibyśmy play. Oto filmy, które można oglądać do tak zwanego za… brudzenia pieluch. Zestaw sponsoruje stojąca nieskończoność, czyli liczba 8 (choć ten film z nagłówka spokojnie mógłby być dziewiątym). Oczywiście komentujcie własnymi typami.

Advertisement

Dzień świstaka

Znamienne, że taką listę otwiera pozycja o zapętlającej się fabule, której powtarzalność pozornie zamienia życie głównego bohatera w piekło bez wyjścia. Ale spokojnie – komedii nieodżałowanego Harolda Ramisa z absolutnie rewelacyjnym Billem Murrayem oraz… Philem z Punxsutawney zdecydowanie bliżej jest do kinomańskiego nieba aniżeli wiecznych męczarni.

Świetnie łączy w sobie ambicje z rozrywką, a punkt wyjścia oparty na efekcie déjà vu wymusza bezustanną uwagę, wciągając za każdym razem tak samo łatwo. I tak też bawiąc. Warto zaparzyć sobie więc gorącej czekolady i (po raz kolejny) zapuścić w odtwarzaczu jeden z najmądrzejszych, najciekawszych i najoryginalniejszych filmów naszych czasów. A potem warto zrobić dolewkę i puścić go sobie jeszcze raz. A potem…

Advertisement

Stopień nieskończoności: zawinięty w sreberko.

Jak rozpętałem drugą wojnę światową

Coś z polskiego podwórka, czyli jedna z najlepszych, nie tylko rodzimych, komedii. A nawet, biorąc pod uwagę osobliwy podział na części, trzy świetne komedie w jednej! Doskonała rola Mariana Kociniaka, który swojską, typowo cwaniakowatą rolą zjada na śniadanie wszystkich Kurtzów i Corleonów tamtych lat. Zresztą film aż błyszczy od doskonałych kreacji wielkich polskiego kina.

Advertisement

Świetny humor, cięte dialogi, które już dawno weszły do mowy potocznej i ani jednej, błędnej nuty w tym niespełna czterogodzinnym fresku – przewijającym się przez całą, ogarniętą wojną Europę niczym Lawrence przez pustynię – sprawia, że jest to rzecz nie do zapomnienia, o co wszak regularnie dba nasza telewizja. Ale w przeciwieństwie do kilku innych pojawiających się nieprzerwanie w jej ramówce kultowych komedii Rzeczypospolitej Ludowej, ta jedna nie ma prawa się znudzić. Być może dlatego, że z sercem prawi o czymś tak prozaicznym, jak powrót do domu – a tam zawsze najlepiej.

Stopień nieskończoności: przypadkowy, jak cały ten bigos.

Advertisement

Król Lew

Tak, nawet w kontekście wyglądu świeżutkiego remake’u oryginał pozostaje wzorową animacją, która idealnie kumuluje w sobie wszelkie emocje. Przepięknie narysowaną (no, może z wyjątkiem tych nieszczęsnych krokodyli, które tym samym stały się dodatkową atrakcją filmu Disneya), znakomicie obsadzoną głosowo (także, a może nawet przede wszystkim, w dubbingu polskim), doskonale wyważoną dramaturgicznie, jak i pod względem przemycającej sporo dorosłych wątków fabuły, oraz wypchaną po brzegi kultowymi już cytatami i nieśmiertelnymi piosenkami. Efektem tego jest idealna symbioza, którą aż chce się powtarzać raz za razem, nawet gdy znamy ją na pamięć.

Stopień nieskończoności: zamknięty niczym krąg życia.

Advertisement

Rio Bravo

Western złożony ze schematów, banałów, klisz i czarno-białych charakterów (acz nie relacji między nimi!). A jednak działa. I to działa tak dobrze, że można go uznać za kwintesencję gatunku, a w jego ramach za opowieść kompletną, spełnioną, wręcz małe arcydzieło.

Wszak stworzyć coś tak angażującego z tak wyświechtanych, ogranych elementów to też nie lada sztuka. A sprawić, że pomimo czasu trwania (prawie dwie i pół godziny!) oraz znania na wyrywki całej intrygi, emocje jej towarzyszące i radość z seansu pozostają niezmienne, to już w ogóle mistrzostwo świata. Być może dlatego to jeden z tych nielicznych fresków Dzikiego Zachodu, które przemawiają także do nielubującej się w podobnych treściach publiki.

Stopień nieskończoności: gwiazdorski, zakrapiany alkoholem.

Advertisement

Avengers: Wojna bez granic

Już w samym tytule jest wszak nieskończoność – d’oh! Poza tym wiem, że niektórzy z was na pewno by mogli wałkować to w kółko. I w kwadrat. Ja osobiście wyżej cenię jednak pierwszych Avengersów – ale żeby tak na okrągło? Hulk, please!

Stopień nieskończoności: nieskończony.

Advertisement

Serenity

Kosmiczny blockbuster oparty na serialowym kulcie wielkości znanego wszechświata. Nie wymaga jednak znajomości oryginału, nawet zakładając, że takowa tylko dodaje seansowi rumieńców. Produkcja niesiona znakomitym wyczuciem czasu, świetnie rozpisaną dychotomią między przesympatyczną zgrają gwiezdnych piratów oraz bezbłędną akcją. Mimo swoistej wagi historii będąca lekka jak piórko – czy też raczej: jak liść niesiony wiatrem. Pozostaje tylko patrzeć jak pięknie szybuje! Nawet n-ty raz z rzędu.

Stopień nieskończoności: shiny!

Advertisement

Scott Pilgrim kontra świat

Edgara Wrighta młodzieżowo-komiksowo-rockowe, wielce pstrokate kino z przekozaczką obsadą i o dynamice godnej wyścigu Formuły 1.

Napisać, że ten film żyje niczym dobrze skonstruowany organizm, to jak nie napisać nic. A stwierdzić, iż jest to jeden z najlepszych i zarazem najoryginalniejszych filmów o dojrzewaniu, jest tylko przyklepaniem faktu. Nie powinno zatem dziwić, że Scott i nuda się nie dodają (nie znam zresztą znaczenia tego słowa).

Advertisement

Jeszcze mniej konsternacji wywołuje jego niedająca się przezwyciężyć wartość powtórna. Tak wiele tu bowiem żartów, żarcików, ciętych ripost i smaczków, że za pierwszym razem nie sposób wszystkiego ogarnąć. A gdy już to zrobimy, gdy już ekscentryczność realizacji dodamy do ulubionych, to już nie ma przebacz – oto miłość na całe życie. Można by nawet pokusić się o teorię, wedle której ten film będzie się starzał niczym najlepsze wino. Ale cała rzecz w tym, że on się nie starzeje.

Stopień nieskończoności: niesamowity.

Advertisement

Szklana pułapka

Wydaje się, że jakiekolwiek zestawienie bez obecności Die Hard to rzecz niemożliwa. Nie przez przypadek działa na tak wielu poziomach, choć przecież nie wychodzi poza zwykłe kino akcji. To jak dobry i jak znakomicie wyważony jest ten film, wręcz zmusza do refleksji nad tym, jaki świat musiał być pusty przed narodzinami Dżona Maklejna. I nieważne jest nawet to, że po latach on sam zdołał się dosłownie sprzedać, zeszmacić, popkulturowo stłamsić, by nie rzec wprost: skurwić. W swej pierworodnej formie to nadal archetyp protagonisty, surowa forma współczesnego mitu o ostatnim sprawiedliwym oraz swoisty, przepocony wzór do naśladowania. Jego walka o przetrwanie bez obuwia w wielkim mieście jest więc niemal osobistym przeżyciem, niezmiennie trzymającym na krawędzi fotela, z którego zwyczajnie nie chce się wstawać. Yippee ki-yay!

Stopień nieskończoności: wysoki jak Nakatomi.

Advertisement

Wściekłe gacie

Na koniec coś krótszego i oscarowego. To zdecydowanie najciekawsza odsłona przygód plastelinowych dzieci Nicka Parka – Wallace’a i Gromita. Daje też najwięcej radochy. Dowcip, energia, idealne tempo, mnóstwo serca, brak jakichkolwiek zbędnych kadrów, wiele pozornie niezauważalnych – i nieraz absurdalnych! – szczegółów poklatkowego świata przedstawionego, no i w końcu pomysłowość starannie ulepionej inscenizacji. Niepozbawionej wpadek technicznych, jakie tylko dodają temu szortowi uroku. To angażujące, niezwykle zabawne opowiadanie obrazem, zwieńczone jedną z najlepszych scen pościgu w historii kina (i cóż z tego, że nie mającą żadnego sensu?). Wręcz szkoda, że tak szybko mija przy nim czas. Po to jednak wymyślono przewijanie.

Stopień nieskończoności: nabity w butelkę.

Advertisement

Bonus: filmy Wesa Andersona

Trudno wybrać ten jeden jedyny, bo wszystkie dzieła tego twórcy charakteryzują się tym samym bogactwem świata przedstawionego, pieczołowitością wykonania, detalami ruchomego obrazu wszystkich możliwych planów; zbiorem ekscentrycznych, lecz sympatycznych postaci oraz gatunkową mieszanką skąpaną w jednoznacznie optymistycznym, często nienachalnym humorze, jaki serwowany jest praktycznie bez przerwy. Brzmi męcząco? A jednak efekt jest zupełnie odwrotny i są to filmy niezwykle rozluźniające, z którymi chce się obcować i do których pragnie się wracać, gdyż hipnotyzują.

Stopień nieskończoności: idealnie symetryczny.

Advertisement

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *