FILMY BEZ KOBIET. Plemniki górą!
Lawrence z Arabii (1962)
Ciągniemy temat, gdyż znów mamy osadzony w historycznym kontekście fresk wojenny, raz jeszcze wymagający małej erraty. Otóż na ekranie miga tu przez moment niejaka Barbara Cole w roli pielęgniarki. Przymknijmy jednak oko na ten drobny epizod, niemający zupełnie wpływu na fabułę i zajmujący ledwie ułamek czasu trwania filmu. Cała reszta to już pełną gębą mężczyźni. Co jest zresztą uwarunkowane tym, że akcja dzieje się albo w skromnym, zamkniętym gronie brytyjskich oficerów albo pośród Arabów, w świecie muzułmańskim, gdzie kobiety nie mają prawa głosu i z reguły trzymane są z dala od oczu osób postronnych. Zatem 90 procent tego filmu stanowią faceci biegający w piżamach po pustyni i walczący o wolność. Z drugiej strony, kto wie – może wśród tych wszystkich setek statystów skrytych za abajami udało się przemycić jakąś niewiastę? Na handel, rzecz jasna.
Niemy wyścig (1972)
Ta ekologiczna odyseja kosmiczna jest z początku rozpisana na czterech aktorów i roboty. Wskutek dramatycznych wydarzeń ostatecznie pozostaje tylko jeden mężczyzna – bohater Bruce’a Derna – oraz roboty. Wykonane tradycyjnymi metodami, niezgrabne droidy, podobnie jak ich kuzyn, R2-D2, także skrywały w sobie ludzi, w tym wypadku niepełnosprawnych. Jednym z nich operowała kobieta, Cheryl Sparks, ale ponieważ roboty same w sobie płci nie mają, trudno jakkolwiek uznać tu jej skrytą obecność. Jest więc w dużej mierze film Douglasa Trumbulla popisem osamotnionej jednostki, którą w pielęgnacji natury wspomaga bezosobowa, lecz jakże ludzka technika. Ale jest również miłym wyjątkiem od reguły (propagowanej zwłaszcza obecnie), wedle której mężczyźni tylko niszczą świat. Tutaj usiłują ratować jego resztki, płacąc za to najwyższą cenę.
Skarb Sierra Madre (1948)
Klasyka Johna Hustona to historia o chciwości, dziejąca się pośród prerii, na której trzech śmiałków poszukuje złota. Ich przeciwnikami Meksykanie, bezlitosna natura oraz ich własna, ciemna strona, która dochodzi do głosu, gdy stawką jest bogactwo. Kobiet próżno szukać w takich warunkach, więc nawet jeśli na moment migają gdzieś w tłumie, to pozostają bez znaczenia. Do biednych wszak nie lgną, a na pustkowiu trudno trafić na jakąś laskę, którą można by było wykorzystać. Przedmiotowe traktowanie na bok, bo w sumie taki ozdobnik mógłby wprowadzić do fabuły jakieś urozmaicenie na zasadzie kolejnej przeszkody i zarazem pokusy. Pytanie, czy potrzebnej. Huston uznał najwyraźniej, że nie. I trudno się z nim kłócić.
Wielka ucieczka (1963)
Materiał oparty o książkę napisaną na kanwie rzeczywistych wydarzeń, do których doszło na ziemiach polskich w trakcie II wojny światowej. Wtedy to z obozu dla jeńców wojennych w Żaganiu doszło do tytułowego opuszczenia na skalę masową miejsca otoczonego drutem kolczastym. Ostatecznie uciekło z niego 81 osób, w tym sześciu Polaków. Później rozstrzelano 50 z nich, w tym sześciu Polaków. A ponieważ na wojnie walczyli głównie mężczyźni i nie istniały jenieckie obozy mieszane, to w imponującej obsadzie filmu Johna Sturgesa nie ma żadnej kobiety. Mało tego! Nie licząc odrębnej ekipy muzyków odpowiedzialnych za ścieżkę dźwiękową, na liście płac również ich nie znajdziemy, co czyni Wielką ucieczkę jednym z unikalnych, bo całkowicie męskich tworów – w pełni zasłużenie i nie bez podstaw.
Wstęp wzbroniony (1992)
Podobne wpisy
Na koniec mały pojedynek międzyrasowy. Dwóch białasów poszukuje skarbu na terenie opuszczonej i oddalonej od miasta fabryki, gdzie w tym samym czasie dochodzi do porachunków czarnych gangsterów. Ci ostatni nie są skorzy do puszczenia nieproszonych gości wolno. W tym nieco już dziś zapomnianym krwawym boju doszło do zjednoczenia dwóch znajomych Johna McClane’a z sequela Szklanej pułapki. Zabrakło jednak miejsca dla odpowiednika Holly. Czy to dobrze, czy źle, trudno orzec. Z jednej strony historia ta nie daje za bardzo miejsca na wciśnięcie jakiegokolwiek obiektu westchnień, który mógłby stać się zakładnikiem ciemnoskórych drani. Z drugiej strony spokojnie można byłoby tu dodać jakąś odpychającą heroinę pokroju Grace Jones. Ba! Gdyby „white power” zamienić tu na „white woman power”, mogłoby dojść do ciekawej dychotomii – wszak nie dość, że panie znalazłyby się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, to jeszcze wisiałaby nad nimi perspektywa gwałtu, a cała konfrontacja rozbijałaby się nie tylko o rasę, lecz stanowiłaby istną batalię płci. Nie przeczę, taką wersję również chętnie bym zobaczył – i tutaj potencjalny remake miałby sens, w przeciwieństwie do wielu innych, obecnie trzaskanych ponad normę. Co nie zmienia faktu, że w obecnej formie Trespass (tytuł oryginalny, oznaczający dosłownie „wtargnięcie”) niczego nie brakuje.