search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy bardziej AKTUALNE DZIŚ niż w dniu premiery

Jacek Lubiński

28 stycznia 2021

REKLAMA

System, reż. Irwin Winkler (1995)

Trudno film Winklera nazwać wizjonerskim, niemniej idealnie przewidział nasze uzależnienie od komputerów oraz niebezpieczeństwa z tym związane. Szerzej rozpisałem się na ten temat w tej recenzji, zatem wspomnę tu tylko o m.in. załatwianiu wszystkiego online, życiu w izolacji od społeczeństwa (niezależnie od aktualnej sytuacji epidemicznej), kradzieży tożsamości i związanym z tym dostępem do poszczególnych dóbr oraz własnych oszczędności. Sandra Bullock doświadczyła tego wszystkiego w czasach, gdy brzmiało to jeszcze jak fantastyka naukowa. Dziś jej przygody podpadają pod fabularyzowany dokument hollywoodzki. Smutne, ale prawdziwe.

Szpital, reż. Arthur Hiller (1971)

Groteska, pastisz albo po prostu przejaskrawiona, wypełniona czarnym humorem komedia na temat publicznej służby zdrowia. W domyśle tej zagranicznej, a mimo to zmagającej się z tymi samymi problemami co rodzima – ówcześnie komunistyczna, lecz w tym odłamie systemu to bez znaczenia. Jakże więc znajome są te wszystkie przypadki, problemy i biurokracja, która nakręca medycynę w ten sam sposób co wojnę w Paragrafie 22. Pół wieku później scenariusz Paddy’ego Chayefsky’ego – autora nadmienionej wcześniej Sieci – można traktować jak szpitalny podręcznik przetrwania. Linia pozostaje bowiem prosta jak u denata. W placówkach panuje ten sam constans oraz bliska absurdu znieczulica. U Hillera znakomity George C. Scott w roli bezradnego, praktycznie osamotnionego w swych staraniach lekarza traci nerwy podobnie jak nasi beneficjenci NFZ w okienku i o mało nie wariuje od tego wszystkiego. Na jego kolejne zmagania automatyczną reakcją jest śmiech, ale jest to śmiech przez łzy – zwłaszcza w starciu z brudną rzeczywistością, w której już tak do śmiechu nam nie jest…

Trzy dni Kondora, reż. Sydney Pollack (1975)

Polityczny thriller o spisku i różnorakich teoriach geopolitycznych, które snuje rządowa komórka sklecona z młodych i zdolnych. Zajmują się oni w sumie tym, co dziś spotyka się z ostracyzmem i kpiną, czyli teoriami spiskowymi. W dodatku nie na temat przeszłych wydarzeń, tylko przyszłych następstw. Jedna z nich jest na tyle celna, iż kończy się zlikwidowaniem niemal całej komórki, zupełnym przypadkiem zostawiając przy życiu samotnego bojownika o prawdę. Dziś wiele z tych prawd, które film poruszał, już dawno mamy za sobą i wołamy na nie: historia. Acz wciąż jest tu jeszcze kilka tropów na następnych parę lat. Bardzo aktualna tematyka razi co prawda pewną naiwnością, gdyż w finale nasz Kondor szuka ratunku w prasie – wtedy jeszcze rzetelnej, zajmującej się faktami i prawdziwym dziennikarstwem, nieskażonej rządową presją ani istnieniem Internetu. Obecnie nawet gdy wrzucimy do sieci jakieś niepodważalne dowody, możemy rozbić się o beton dezinformacji, cenzury treści i oskarżeń o fałszerstwo. Ale czy sam ten fakt sprawia, że Trzy dni Kondora się w jakikolwiek sposób zdezaktualizowały? Bynajmniej. Gorzej, iż ze świecą szukać dziś odpowiedników postaci Roberta Redforda. Tak jakby na prawdzie już nikomu nie zależało…

V jak Vendetta, reż. James McTeigue (2005)

Trudno stwierdzić, na ile przykłada się jeszcze w Wielkiej Brytanii wagę do 5 listopada. Bo polskiej młodzieży nawet nie podejrzewam o pamięć względem wielu rodzinnych rewolucji przeciwko władzy i opresji. A przydałaby się ona współcześnie, gdyż zanosi się – a przynajmniej powinno – na kolejną. I to w skali właściwie globalnej. Znamienne, że film, za którym stali twórcy Matrixa, tradycyjnie spłycił trochę i złagodził realia komiksu służącego mu za podstawę. Przekaz został jednak zachowany. Każdy totalitaryzm i kontrola absolutna to zło, któremu należy się naturalnie przeciwstawiać – w masce lub bez, to nie ma znaczenia. Filmowy (super)bohater nosił swoją po to, żeby inne maski opadły. Nie mamy co prawda jego odpowiednika w rzeczywistości, ale przecież jest to tylko symbol, za którym skryć się może każdy. W końcu idea jest kuloodporna, a wolności nie można kupić – trzeba ją sobie wywalczyć. Tylko czy stać nas na to?

Wróg publiczny, reż. Tony Scott (1998)

Nie wytrzymam! Permanentna inwigilacja! Nie wytrzymam!

Ten cytat z Seksmisji dobrze oddaje clou filmu Tony’ego Scotta. Lampy w podłodze i matriarchatu co prawda nie ma, ale są za to wszędobylskie kamery, pluskwy we wszystkich możliwych miejscach garderoby i bezproblemowe namierzanie każdej niewygodnej, a nawet przypadkowej jednostki w taki sposób, że obecnie jest on już… nieaktualny, bo technika jedynie poszła pod tym względem do przodu. Można by wręcz pokusić się o stwierdzenie, że dziś bohater Willa Smitha zostałby szybciej złapany i nawet weteran Gene Hackman by mu nie pomógł. I możemy się łudzić, iż współczesne rządy nie prześwietlają w ten sam sposób swoich obywateli jak w kinie akcji sprzed ponad dwóch dekad. Prawda jest jednak taka, że możemy jedynie Smithowi pozazdrościć ówczesnej wolności, jakkolwiek sama rzeczywistość końca lat 90. została przez twórców podkręca w celu udramatyzowania wydarzeń.

Z, reż. Costa-Gavras (1969)

O tym, że polityka to brudny biznes, grecki reżyser przekonuje nas przez całą swoją twórczość. Nagrodzone Oscarem Z pozostaje przy tym jego opus magnum w temacie, pokazując spisek na najwyższych szczeblach władzy, tuszowanie dowodów, sterowanie opinią publiczną i usuwanie potencjalnie niebezpiecznych jednostek. Film powstał na faktach, od których bynajmniej się nie odcina. Był niezwykle aktualny już w momencie, gdy zbierał pochwały na światowych festiwalach, ale patrząc za okno, trudno pozbyć się wrażenia, iż obecnie dzieło to z jakąkolwiek fikcją nie ma już nic wspólnego. No, chyba że za takową uznać pewną naiwność głównych bohaterów, którzy walczą z wiatrakami, stojąc na z góry straconej pozycji. Jeśli wtedy nie było dla nich nadziei, to dziś jest jeszcze gorzej, gdyż nikt z polityków się już nawet nie kryje ze swoimi zamiarami i nawet najgorszą rzecz można nie tylko przepchnąć w biały dzień, ale wręcz sprzedać ją bez większego problemu bezwolnym masom w imię ich własnego bezpieczeństwa. Prawda, USSRA?

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA