FILMY AKTORSKIE, które Disney mógłby przerobić na BAJKI
Latający profesor (1961), reż. Robert Stevenson
Podobne wpisy
Dla młodszych widzów kultowy powinien być również Flubber z 1997 roku z Robinem Williamsem w roli głównej. Obydwie wersje historii są świetne i młodsi kinomani powinni je poznać jako ten kawałek disneyowskiego kina, który należy chwalić. Nie ma natomiast pełnego metrażu dla tych jeszcze mniejszych, a przecież jako temat bajki substancja energetyczna, która potrafi sprawić, że samochody będą latać, sprawdzi się zarówno edukacyjnie, jak i rozśmieszająco. Oryginalny Latający profesor nic nie straci, gdy na jego podstawie stworzy się animację w stylu, powiedzmy, O Yeti! Wymarzonym aktorem dubbingującym byłby oczywiście Robin Williams, no ale to już niemożliwe.
Most do Terabithii (2007), reż. Gábor Csupó
Chociaż film mi się podobał i pozycjonuję go mniej więcej na równi z Labiryntem Fauna, mam żal do twórców, że nieco zbyt szkicowo potraktowali świat magiczny, ten leżący za leśnym strumieniem. Pełnię jego piękna widzimy dopiero pod koniec filmu. W proponowanej nowej wersji bajka powinna w pełni ukazać rozmach Terabithii. Trzeba by jednak nieco osłabić wielopoziomową wymowę obyczajową aktorskiej produkcji, co nie oznacza rzecz jasna wypłynięcia na emocjonalne płycizny. Pewne kwestie powinny być mimo wszystko jaśniej wytłumaczone. Dziecięca widownia tego potrzebuje się nauczyć, a dorosła niejednokrotnie przypomnieć sobie podstawy.
Ucieczka nawigatora (1986), reż. Randal Kleiser
Pod względem scenariusza i fantastycznonaukowych elementów w nim zawartych produkcja do dzisiaj w ogóle się nie zestarzała. Formalnie jednak jest znacznie gorzej. Efekty specjalne wyglądają B-klasowo, przez co całości filmu nie da się traktować zgodnie z jego aspiracjami do bycia poważniejszym kinem familijnym. Ale ewentualne stworzenie na podstawie aktorskiej Ucieczki nawigatora filmu animowanego czy też, uściślając, animowanej bajki, wcale nie ma na celu ocalenie od zapomnienia wersji z lat 80. Tym razem powinna to być niezależna historia obszernie wykorzystująca główny motyw filmu, nie będąca jednak jego rysunkową wersją jeden do jednego. Ucieczka nawigatora, a dokładnie pomysł na Maxa, zaawansowaną, sztuczną inteligencję zarządzającą statkiem obcych, zasługuje na nowoczesną pełnometrażową animację.
Człowiek rakieta (1991), reż. Joe Johnston
Myśląc nawet o filmie animowanym w konwencji bajki dla dzieci od, powiedzmy, 5. roku życia, sądzę, że Disneya w temacie Człowieka Rakiety stać na coś więcej niż prościutki serial animowany spozycjonowany w kategorii od lat 2. Zarówno film, jak i komiks tworzyły w umyśle odbiorcy niesamowity klimat przekraczania granic ludzkich możliwości za pomocą umiejętności latania, czego spośród gatunków biologicznych żyjących na Ziemi nie potrafi żadne zwierzę. W kreowaniu takich magicznych, antropocentrycznych chwil Disney jest naprawdę dobry, niezależnie od tego, jak buńczuczne i nacjonalistyczne w kosmicznym sensie są to teorie. Historia Człowieka Rakiety jest jedną z najbardziej niedocenionych w świecie superbohaterów. W świecie zawłaszczonym przez Marvela, DC, a teraz Disneya czas na dużo poważniejsze podejście do animacji niż odcinkowa produkcja puszczana na Disney Junior.
Nawiedzony dwór (2003), reż. Rob Minkoff
Czasem pomysły na filmy, nim jeszcze ujrzymy je na ekranie, funkcjonują w osobliwej przestrzeni kulturowo-rozrywkowej, której raczej by się nie podejrzewało o taki potencjał. Nawiedzony dwór został zainspirowany jedną z atrakcji w Disneylandzie. Do dzisiaj się nie zestarzał. Zawiera wszystko, czym powinno się charakteryzować familijne kino przygodowe, ale nie tylko. Motyw komediowego potraktowania tematu nawiedzonego domu od dziesiątek lat świetnie sprawdza się w bajkach. Cieszą się nim i dzieci, i dorośli. Czemu więc nie nakręcić animowanej, bajkowej wersji produkcji Roba Minkoffa? Można by oprawić ją głosami Stampa i Murphy’ego, a reżyserię i napisanie scenariusza powierzyć twórcom znanym z mieszania stylów, na przykład Danowi Scanlonowi.