FILMY AKTORSKIE, które Disney mógłby przerobić na BAJKI
…lub generalnie filmy animowane. Bez wątpienia łatwiej by było wybrać produkcje animowane do przerobienia na filmy aktorskie. Odwrotna praca wymaga znacznie więcej zastanowienia, jak w postaci animacji przedstawić nierzadko skomplikowaną, aktorską fabułę, no i przede wszystkim jak niektóre tematy uprościć, żeby były zrozumiałe dla młodszej widowni, a jednocześnie nie zostały zbanalizowane. Kolejną trudnością jest to, że dzisiaj bajki oglądane są nie tylko przez dzieci. Taki więc film aktorski przerobiony na bajkę musiałby zmierzyć się z dorosłymi widzami, a dodatkowo z miłośnikami nierzadko kultowych historii zaprezentowanych niegdyś przez aktorów. Ryzyko niepowodzenia jest więc duże, ale jeśliby się udało pokonać trudności i przekonać widownię, świat animacji mógłby wzbogacić się o nowe tytuły, mające szansę na legendarny status.
Tron (1982), reż. Steven Lisberger
Podobne wpisy
Dla wielu fanów pomysł ten może się wydać świętokradztwem i wyrazem popularnej dzisiaj odtwórczości polegającej na masowym robieniu remake’ów zamiast wymyślania nowych historii. Poza tym serial animowany już był (Tron: Rebelia), z tym że produkcja ta nie miała nic wspólnego z unikalnym klimatem filmu Stevena Lisbergera. Co najwyżej niewprawnie go symulowała. Pytanie, zresztą całkiem zasadne, dla jakiej grupy odbiorców byłaby przeznaczona ewentualna animacja. Odpowiedź może jeszcze bardziej zatrwożyć fanów – dla młodszych. Środowisko Trona jest wymarzonym miejscem do dziecięcej zabawy. To piaskownica, której twardzi fani science fiction nie powinni zawłaszczać. Ich dzieci przecież również mogą zostać do niej stopniowo wprowadzone za pomocą odpowiednio przerobionych formalnie bajek fantastycznonaukowych.
Uczeń czarnoksiężnika (2010), reż. Jon Turteltaub
Głównym problemem tej produkcji nie była fabuła, antagoniści ani nawet Nicolas Cage, lecz mało przekonujący Jay Baruchel jako młody adept sztuk czarnoksięskich. Jego filmowe nierozgarnięcie było zbyt sztuczne, by widzowie uwierzyli zarówno w nie, jak i paradoksalnie w to, że w końcu stał się pełnoprawnym uczniem czarnoksiężnika. Pełnometrażowa animacja o charakterze bajkowym, a nie odtwarzającym aktorską fabułę, mogłaby nieco lepiej skupić się na procesie nauczania młodego czarnoksiężnika, co w filmie Jona Turteltauba zostało potraktowane z lekka po macoszemu. Na bajkowości z pewnością nie straciliby także antagoniści, wręcz mogliby zyskać. Wszystko zależy od dopracowania dubbingu i połączenia gwiazd podkładających głosy z graficznymi projektami postaci. W aktorskiej wersji byli przecież zaprezentowani z widocznym przymrużeniem oka.
Pollyanna (1960), reż. David Swift
W tym przypadku bajka jest niezbyt fortunnym określeniem. Lepiej by było nazwać remake Pollyanny pełnometrażowym filmem animowanym skierowanym bardziej do widzów od 15. roku życia oraz dorosłych. Owa zmiana podyktowana jest m.in. tym, że serial na motywach powieści Eleanor Porter mieliśmy już w 1986 roku, a kilka filmów aktorskich nie wniosło nic nowego do ciekawego wymiaru psychologicznego opisanego, trochę nieświadomie, przez pisarkę. Efekt Pollyanny działać może przecież nie tylko pozytywnie. Animacja powinna pokazać ten skryty, mroczny wymiar masochistycznego poszukiwania przyjemności w najgorszych doświadczeniach. Tylko czy Disney byłby w stanie zrealizować tak przewrotną, nieklasyczną wersję Pollyanny, przez niektórych zapewne określoną jako kontrowersyjną i niewychowawczą? Jestem prawie pewien, że nie. Disney musiałby więc albo sprzedać licencję jakiemuś odważnemu studiu producenckiemu, albo spróbować nakręcić „grzeczną” wersję książki Porter, tyle że wzbogaconą na przykład o równościową tematykę.
Pogromca smoków (1981), reż. Matthew Robbins
Smoki w bajkach zawsze robiły karierę – na przykład smoczyca w Shreku. Z tym że ona była raczej komediowa niż straszna, a smok z Pogromcy smoków przedstawiał klasyczną mieszankę dystyngowania, straszności, potęgi i wiedzy niedostępnej dla zwykłych ludzi. Jakże wiele zyskałby zapomniany już dzisiaj film Matthew Robbinsa w typowo bajkowej, dopracowanej animacji 3D. Nie ma sensu kręcić aktorskiego remake’u, gdyż ryzyko niepowodzenia mogłoby być zbyt duże. Zagorzali fani fantasy mogliby wytykać nowej wersji, że poświęca zbyt wiele uwagi na przykład efektom specjalnym, które powinny być takie, a nie inne. Oczywiście tylko gdybam. Tak naprawdę nie mam pojęcia, czy nawet znalazłoby się tyle fanów starej wersji Pogromcy smoków, których dezaprobata lub ewentualna aprobata zostałyby w ogóle odnotowane. Zrobienie animacji o charakterze bajki z pewnością więc zostałoby zauważone już z powodu formy, a poprzez tak odmienny rys wizualny może i stara wersja zaczęłaby żyć na nowo.
Tajemnice lasu (2014), reż. Rob Marshall
Przyznaję, że z aktorską wersją miałem zawsze problem. Nie z jej tematycznym synkretyzmem, ale z musicalowością. Świetny pomysł nadania nowego życia starym i już nieco wyświechtanym bajkowym archetypom został dosłownie zniszczony przez wierność musicalowej wypowiedzi. Z Tajemnic lasu pozostała zbyt trącąca kiczem opowieść w amerykańskim stylu „dla każdego”, a więc tak naprawdę w tym przypadku dla nikogo. Piosenki o wiele lepiej w takim synkretycznym stylu sprawdziłyby się w animacji. Nie tej klasycznej, którą Disney już na stałe zamknął w swoich muzealnych sejfach, ale nowoczesnej, olśniewającej wizualnie wysokiej jakości teksturami, efektami świetlnymi i doskonałością mimiki postaci. Pomysł złączenia bajkowych wątków był znakomity, więc Tajemnicom lasu należy się teraz odpowiednia bajkowa oprawa.