search
REKLAMA
Recenzje

SMOK DIPLODOK. Być przez chwilę tą zaczarowaną myszą i powrócić do fantazji

„Smok Diplodok” pozwala docenić siłę wyobraźni, która daje nam tak wiele szczęścia w dzieciństwie, w dorosłym życiu zaś pcha nas z siłą wodospadu przez jego zakręty.

Odys Korczyński

4 października 2024

REKLAMA

Obawiam się takich adaptacji nie tylko ze względu na sentymenat, ale i na czas, jaki upłynął od ich pojawienia się – w tym przypadku na papierze. Leżą właśnie koło mnie ważne kawałki mojej dziecięcej wyobraźni, wydana przez Młodzieżową Agencję Wydawniczą w 1986 roku Podróż smokiaem Diplodokiem oraz Antresolka profesorka Nerwosolka, ale ten album już z 2018 roku od Wydawnictwa Ongrys. Na końcu tego drugiego znajdziecie ciekawe wywiady z Tadeuszem Baranowskim i reżyserem Smoka Diplodoka Wojciechem Wawszczykiem, które przeczytałem i zignorowałem, nie wierząc, że projekt się kiedykolwiek uda. Tadeusz Baranowski rysował komiks trudny do ekranizacji, jeśli się nie ma wyczucia, który rysunek, przetworzony w ruchomy obraz stanie się nagle kiczem, a który celnie zagra na emocjach. Właściwie trzeba było tę historię dla ekranu wymyślić na nowo, łącząc Podróż smokiem Diplodokiem z Antresolką profesorka Nerwosolka, a na dodatek zadbać o unikalną formę graficzną. Dzisiaj po seansie wróciłem do tych wywiadów i pokiwałem z zadowoleniem głową, przyznając się do pomyłki. Smok Diplodok Wojciecha Wawszczyka pozwala z radością docenić siłę tkwiącą w wyobraźni, która daje nam tak wiele szczęścia i ochrony w dzieciństwie, w dorosłym życiu zaś pcha nas z siłą wodospadu przez jego zakręty. Wszystko to po to, żeby dojrzałość nie zjadła całkiem naszej dziecięcej beztroski, bezpowrotnie pozbawiając ją drogocennych kolorów ducha.

Wiem, że tytuł tej recenzji może być enigmatyczny, ale mysz to bardzo ważny bohater filmu Smok Diplodok. Jest łącznikiem między światem komiksu a rzeczywistością, w której znajduje się autor. Znakomicie zagrał go Piotr Polak, prezentując zmagania autora z rynkiem oraz własnym niespełnionym talentem. Partnerowała mu Helena Englert, bardzo wkurzająca postać, której alter ego był różowy kotek, strzelający laserami ze ślepiów, żeby wszystko zamienić w coś słodkiego. To właśnie cały wątek fabularny, kręcony – o ile pamiętam – w jakiejś suterenie w Brnie, i mieszający się z animacją w sposób dla mnie zaskakująco przemyślany, spójny i wzmacniający przekaz głównej linii fabuły. A polega ona na podróży smoka Diplodoka w poszukiwaniu źródeł tajemniczej Bieli, która zabrała (a dosłownie wymazała) mu rodziców i generalnie wymazuje cały komiksowy świat. W realnej rzeczywistości ma ona twarz Heleny Englert, która w bardziej ogólnym sensie jest metaforą wymuszonej komercją sztampy, zjadającej talent i indywidualizm artystyczny autorów – czyli kultura masowa. Paradoksalnie Tadeusz Baranowski i jego twórczość są dowodem na to, że masowość również może być sprzedajna, unikalna i wartościowa nie w sensie walutowym.

W swojej abstrakcyjnej podróży Diplodok spotyka „najlepszego” maga świata, Hokusa Pokusa oraz profesorka Nerwosolka wraz z jego energiczną asystentką Entomologią. Gdzieś przewija się również mól książkowy, który przez cały film chce coś zjeść, oraz mnóstwo innych znanych i nieznanych z komiksów Baranowskiego postaci, łącznie z samym autorem. Jego wejście jest szczególne. Pieczętuje całość filmu, najważniejszym przyzwoleniem, które powinno nieco przyciszyć ewentualne głosy niezadowolenia. W sumie nie wiem, na czym one miałyby polegać – na krytyce, że Smok Diplodok nie trzyma się komiksowego pierwowzoru, pomijając wiele scen oraz nawet postaci? Że w niektórych elementach animacyjnych, nie jest pixarowską superprodukcją, chociaż nasi koledzy z Czech i Słowacji i tak kluczowo wsparli polską ekipę animacyjną, nareszcie dając szansę polskiemu kinu na zrobienie dobrego, pełnometrażowego filmu animowanego, opartego na kultowym tytule literackim.

Po Kajku i Kokoszu, chociaż to serial, mocno zwątpiłem, czy nasza kinematografia jest gotowa na takie wyzwanie. Tak więc, gdy czytam w sieci te peany na temat tego, jak polscy twórcy daleko zaszli, niemal za mityczny Rubikon, kręcąc Diplodoka, to się lekko uśmiecham, bo zbyt łatwo recenzenci i wszelcy inni komentatorzy zapominają o kluczowej pomocy zarówno artystycznej, jak i finansowej ze strony naszych południowych sąsiadów. Polacy łatwo obrastają w piórka, więc czuję się w obowiązku kilka z nich im regularnie wyrywać, będąc równocześnie bardzo dumnym z naszych polskich twórców. Ich rola jest wielka oraz toruje drogę innym w naszej małej, nadwiślańskiej historii filmu animowanego. To również będę podkreślał, gdy będzie tylko szansa przypomnieć Smoka Diplodoka w czasie pisania o sztuce filmowej w ogóle.

Czuję się wciąż zaskoczony i poruszony seansem, ale to chwilowe i przejdzie, jak wszystkie świeże emocje. Najważniejsze jednak, że mam również takie poczucie, że nie ma znaczenia, czy pochwalę scenariusz, muzykę w stylu elektro, animację, osobowość Hokusa Pokusa, zdjęcia części aktorskiej Piotra Sobocińskiego Jr., dubbing Mikołaja Wachowskiego, Borysa Szyca, Małgorzaty Kożuchowskiej i Arkadiusza Jakubika, pomysł na rozwiązanie Bieli, żarłocznego mola, zagubioną w komiksie mysz, montaż części aktorskiej z animowaną i tak jeszcze mógłbym długo wymieniać. Ma natomiast znaczenie największe, że siedząc w kinie, czując na ramieniu głowę mojej córki i doskonale wiedząc, że ma mokre oczy i pociąga nosem ze wzruszenia, a po chwili szepcze, żebym jej te komiksy przeczytał, bo je już przeglądała przed seansem, doświadczam identycznych emocji. Skoro dwa pokolenia, które dzieli 37 lat, zachowują się tak samo, oznacza to, że wszystko się udało, a uśmiechający się z ekranu Tadeusz Baranowski może być dumny z siebie, że narysował tak wspaniałe komiksy.

Dzięki takim filmom jak Smok Diplodok chce się wziąć ten zaczarowany ołówek do ręki i na nowo narysować świat, chociaż to całkowicie niemożliwe. To chwilowe zapomnienie daje jednak tyle zabawy i otuchy, że bez takich emocji trudno sobie wyobrazić dorosłość, która nabiera wymiaru prawdziwego dopiero wtedy, gdy próbujemy swoim dzieciom podpowiedzieć, jak ją najlepiej przeżyć, a one i tak muszą to zrobić na swój niezależny sposób.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA