search
REKLAMA
Zestawienie

FILMOWY ROK, czyli 12 filmów na 12 miesięcy

Jacek Lubiński

28 grudnia 2019

REKLAMA

Chłód w lipcu (2014)

Teksas, lato 1989 roku i sensacyjna intryga z udziałem Sama Sheparda, Michaela „Dextera” C. Halla oraz Dona „Crocketta” Johnsona. Brzmi jak samograj i tak też jest w istocie. Wbrew tytułowi ta niezależna produkcja sensacyjna nie jest zimna i pozbawiona duszy – wręcz przeciwnie. Tu krew się leje, emocje buzują, atmosfera sięga zenitu, a w tle wybrzmiewa świetny elektroniczny soundtrack, który po seansie dobrze nada się jako tło dla wakacyjnych wojaży. W dodatku im za oknem cieplej, tym lepiej ogląda się tą oldskulową pozycję. Obowiązkowo z chłodnym browarkiem w ręku – a ten, jak wiadomo, najlepiej wchodzi w samym środku lata.

Sierpniowe wieloryby (1987)

Ostatni miesiąc wakacyjnego lenistwa ma w sobie lekką nutkę nostalgii związanej z przemijaniem. Ma ją też powstały na kanwie sztuki Davida Berry’ego i nominowany do Oscara film Lindsay Anderson z Lillian Gish i Bette Davis w rolach dwóch starych, samotnych sióstr spędzających lato w domku nad morzem. Zbliżając się nieuchronnie do końca życia, siostry bierze na wspomnienia i refleksje, którym wyjątkowego uroku dodaje złocisty blask zachodzącego słońca. Z kieliszkiem dobrego wina w ręku można im zatem potowarzyszyć w tych ostatnich chwilach. Zwłaszcza że i zdjęcia takie ładne, i reszta obsady nie zawodzi (m.in. Vincent Price i Mary Steenburgen), i klimat taki przyjemnie sielski…

Wrześniowy świt (2007)

Tytuł trafny o tyle, że wrzesień faktycznie kojarzy się ze świtem, kiedy to trzeba zacząć wstawać do pracy lub szkoły. O świcie zaczęła się też II wojna światowa – i ten trop również nie będzie tu niestety błędny. Ten dramat historyczny jest bowiem po części interpretacją innego krwawego wydarzenia, masakry, do której doszło w XIX wieku w Mountain Meadows, Utah. Do tego dorzucono wątek romantyczny à la Romeo i Julia oraz nieco propagandowego zacięcia. W role główne wcielają się Jon Voight i Terence Stamp, a motywem przewodnim jest religijny fanatyzm, obrazowany tu przez grupę Mormonów, których działania prowadzą do istnej rzezi niewiniątek. Rezultatem mocno kontrowersyjny film, którym można zastąpić lekcję katechezy.

Październikowe niebo [Dosięgnąć kosmosu (1999)]

Niefortunne jest niestety oficjalne polskie tłumaczenie tego filmu, który oparto o faktyczne wydarzenia z 1957 roku, dziejące się właśnie w dziesiątym miesiącu. Rzeczone niebo jest tu zarówno miejscem historycznego lotu Sputnika, który inspiruje młodego Jake’a Gyllenhaala do rozpoczęcia budowy własnych rakiet, jak też metaforą sukcesu i spełnienia marzeń (chłopak chce się wyrwać z małomiasteczkowej codzienności bez perspektyw); jeśli już, tytuł winien brzmieć Dosięgnąć nieba lub gwiazd. Z tą produkcją, w której grają też Chris Cooper i Laura Dern, powinno się to widzowi bez problemu udać – tym bardziej gdy za oknem zaczyna się jesienna plucha, a z drzew spadają liście. To po prostu inspirujące, pozytywne kino.

Słodki listopad (2001)

Tak, bez dwóch zdań słodka jest grająca tu główną rolę Charlize Theron. Paniom słodki wyda się zapewne również partnerujący jej Keanu Reeves. Ale na tym koniec słodyczy, bo reszta to rasowy melodramat ze śmiercią w tle. Tytułowy listopad jest więc miesiącem generalnie smutnym. Ale też, mimo wszystko, zachęcającym do życia – jego smakowania, przeżywania, kochania. Póki zdrowie i czas pozwala. Nie jest to zatem najlepsza oferta na jesienną depresję oraz samotność, bo wiadomo, że bez chusteczek ani rusz. Ale to i tak lepsza alternatywa od gapienia się na padający za oknem deszcz. W dodatku podwójna, bo film jest remakiem produkcji z 1968 roku, więc można od razu zrobić sobie tak zwane double feature w domowym zaciszu podczas któregoś z coraz to dłuższych wieczorów.

A Warm December [Ciepły grudzień (1973)]

Na koniec roku dzieło, które nie doczekało się dystrybucji nad Wisłą, stąd tłumaczenie własne. Ale trafne, bo ten autorski projekt Sidneya Poitiera, który nie tylko zagrał tu główną rolę, ale i stanął za kamerą, to właśnie taka skromna, ale urzekająca nastrojem, romantyczna produkcja. W całości „czarna”, ale przecież rodząca się na naszych oczach miłość nie widzi kolorów. Zresztą jest to film daleki od kina blacksploitation, a zatem pozbawiony bagażu charakterystycznego dla tego nurtu. Wybrzmiewają w nim echa Rzymskich wakacji (z akcją w Londynie), co już może stanowić pewną zachętę. Występująca u boku Poitiera Esther Anderson nie jest wszak drugą Audrey Hepburn (w końcu nie można mieć wszystkiego), ale również rozgrzewa serducho. Do kocyka i kubka gorącego kakao pasuje jak ulał. A po napisach końcowych pozostaje tylko wtulić się w partnera i zasnąć.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA