search
REKLAMA
Filmowy profiler

Filmowy profiler #16. Margaret White. Carrie (1976)

Karolina Chymkowska

20 marca 2017

REKLAMA

Czy tylko tyle? Nie tylko. Margaret ma też ewidentne skłonności do tak zwanej wściekłości narcystycznej. To gniewna, wręcz agresywna reakcja na to, co jest odbierane jako krytyka, faktyczna czy wyimaginowana. Krytyka przekonań jest interpretowana jako jednoznaczna z krytyką osoby, atak na nią. I faktycznie Margaret wykazuje kilka cech narcystycznej osobowości. Jedną z najbardziej widocznych jest całkowity brak empatii i nieumiejętność przyjęcia, chociażby przez moment, perspektywy drugiej strony. Arogancja, wyniosłość, eksploatowanie innych i poczucie, że jest szczególna (w tym konkretnie przypadku – nieomylna w interpretowaniu Bożego przykazu) – wszystkie te cechy również są widoczne w charakterze Margaret. Znowu jednak powtarza się poprzednio analizowana sytuacja: klasyczny narcyz jest przekonany o własnej wyjątkowości, o swoim niezwykłym znaczeniu. Jak to pogodzić z chrześcijańską pokorą? Gdy w grę wchodzi fanatyzm – owszem, jest to możliwe. Wręcz charakterystyczne, jeśli zauważyć, że niejeden guru zdaje się być przekonany, iż Bóg nie ma nic innego do roboty, niż skupiać się na panu X i każdym jego słowie, uczynku, myśli i zaniedbaniu. To zadziwiające, jak blisko mogą się sytuować narcyzm i obsesja grzechu…

Burza, reprodukcja ostatniej wieczerzy i kolacja matki z córką – to moment, który Carrie wybiera, by oznajmić matce, że Tommy Ross zaprosił ją na studniówkę. Stabilność budowanego z mozołem świata Margaret zaczyna się niebezpiecznie chwiać. Nie dość, że córka odmawia uznania siły matczynego autorytetu – po raz pierwszy w życiu! – to jeszcze przypomina Margaret niemiłą prawdę, że znienawidzony i ukochany mąż odszedł w objęcia innej kobiety (co jest dużo trudniejsze do zaakceptowania niż abstrakcyjna „diabelska pokusa”). Carrie atakuje matkę przerażającym słowem „wszyscy” (wszyscy to wiedzą, wszyscy to widzą, wszyscy, wszyscy!), wypowiadając na głos jej największe lęki i sprawiając, że stają się rzeczywiste.

Lęk Margaret przed porzuceniem, wcześniej nieoczywisty, wybucha ze zdwojoną siłą w chwili, gdy Carrie, w oczekiwaniu na Tommy’ego, szykuje się na studniówkę. Margaret uderza we wszystkie środki ze swojego repertuaru, orze sobie twarz paznokciami, bije się po głowie, szantażuje emocjonalnie… tym razem jednak nic nie działa. Carrie jest zdecydowana iść, nie boi się śmieszności i nawet nie krępuje jej dekolt eleganckiej sukienki. W oczach Margaret jest stracona… ale co gorsza, utracona. Zawirowania, jakich doświadcza osoba cierpiąca z powodu osobowości typu borderline, porównano kiedyś do tańca nad przepaścią. Taki taniec właśnie się zaczyna, dla Margaret – i niestety, również dla Carrie.

Jest jedna krótka, ale bardzo piękna scena między Carrie a panną Collins przed rozpoczęciem całej studniówkowej makabry. Nauczycielka gimnastyki przyjmuje na chwilę rolę, którą powinna wypełnić matka. Odgarnia Carrie włosy z twarzy, uśmiecha się do niej z dumą, mówi jej, że wygląda ślicznie, przytacza własne wspomnienia. Przez krótką chwilę Carrie poznaje, co to znaczy mieć nie: matkę, ale mamę… mamusię. Obejmują się w czułym odruchu, a Tommy żartuje „co pani robi z moją dziewczyną?”. Tak właśnie powinno być. Scena z innego wymiaru, z innego świata, w którym wszystko rozegrało się tak, jak należy.

Dla wszystkich, którzy kiedykolwiek w życiu poczuli się odrzuceni i wykluczeni, scena oblania świńską krwią triumfującej w roli królowej balu Carrie jest podwójnie dramatyczna, przerażająca i przejmująca. Carrie wymierza sprawiedliwość w imieniu wszystkich ofiar prześladowania, kpin i żartów. Pod jej czaszką tłuką się okrutne słowa matki, którymi poczęstowała ją na pożegnanie „wszyscy będą się z ciebie śmiali”. Znowu – wszyscy…

Jednocześnie (paradoksalnie) upokorzona i triumfująca Carrie wraca do jedynej bezpiecznej przystani – do domu. Powinna tam czekać na nią matka, która przygarnie do serca i powie, że chociaż trudno w to uwierzyć, za kilka lat nic z tego nie będzie się liczyć, że jest kochana, że jest wyjątkowa, że jest niezwykła i najdroższa na świecie. Zamiast tego widzi echa jakiegoś dziwacznego rytuału z milionem świec, ponieważ Margaret przekroczyła już granicę między prawdą a psychozą. Garnie się do matki, szuka pocieszenia, zamiast tego widzi fanatyczkę zajętą wyłącznie sobą, własnymi wspomnieniami, z obłąkańczym uśmiechem na twarzy i nożem w ręku. Nawet w tej tak bolesnej dla Carrie chwili jej matka szuka wyłącznie możliwości rozliczenia się ze sobą i z własnym grzechem, ponieważ nic, zupełnie nic poza nią samą się dla niej nie liczy. Największą grozę budzi fakt, że uśmiech na twarzy nacierającej Margaret jest niemal czuły, ciepły, rozumiejący, niczym parodia opiekuńczego gestu matki w stosunku do córki. Postawiona pod ścianą Carrie za pomocą swoich zdolności krzyżuje Margaret, a ostrza przeszywające ciało są dla tej ostatniej perwersyjną parodią penetracji i orgazmu. To nie konanie matki przeraża Carrie najbardziej, ale zmysłowa przyjemność, którą ta przy tym manifestuje, z omdlewającym jękiem i uśmiechem zastygającym na twarzy. Ostatecznie dom się zapada i pochłania je obie, uzależniającą i uzależnianą, w płomieniach (piekielnych…) – i w niepamięci.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA