Filmowe adaptacje LEPSZE od książek
Motyl i skafander (2007), reż. Julian Schnabel
Redaktor naczelny francuskiego czasopisma „Elle” u szczytu swojej kariery doznaje udaru. Na skutek wypadku przykuty do łóżka Jean-Dominique Bauby zaczyna pisać swoje wspomnienia z bujnego życia, jakie spędził na paryskich salonach, choć pisanie to niezbyt precyzyjne określenie na aktywność, której dziennikarz się podejmuje – jego jedyną metodą komunikacji ze światem jest bowiem mruganie powieką. W ten sposób mozolnie „dyktuje” pojedyncze litery, powoli układając historię w całość. Zapiski Bauby’ego z gehenny są poruszającym podsumowaniem życia, ale wpisują się nurt pierwszoosobowej narracji o chorobie. Inaczej ma się sprawa z filmem, nakręconym przez Juliana Schnabla – reżysera i malarza. Jego adaptacja to popis realizatorski Janusza Kamińskiego, który imitując skrajnie ograniczony punkt widzenia chorego, w nowatorski sposób portretuje „syndrom zamknięcia”. Opowieść naczelnego „Elle” staje się dzięki temu traktatem o życiu, mniej o śmierci, z onirycznymi retrospekcjami i bolesną codziennością, ubarwianą spotkaniami z przyjaciółmi i rodziną. Filmowy Motyl i skafander to inne spojrzenie na komunikację, gdzie głównym narzędziem staje się język wizualny, którym biegle posługuje się Schnabel. W porównaniu do tekstu film wydaje się bogatszy, pełniejszy i zostaje z odbiorcą na dłużej.
Nocny kowboj (1969), reż. John Schlesinger
Niewielu prawdopodobnie usłyszałoby o książce gdyby nie nagrodzone Oscarem za reżyserię arcydzieło Johna Schlesingera. Historia Joe Bucka, ta spisana na kartkach przez Jamesa Leo Herlihy’ego, to surowa i tragiczna proza, która, choć napisana prostym językiem, nie należy do najłatwiejszych lektur. Co więcej, los niektórych literackich postaci Herlihy’ego jest nam zupełnie obojętny – patrz Ratso, przyjaciel głównego bohatera, wzbudzający mieszane uczucia. Co innego próba Schlesingera. Wspomniany Ratso w wykonaniu Dustina Hoffmana to jedna z najlepszych ról w dorobku aktora. Wydaje się być najbardziej samotnym człowiekiem na świecie, skonfliktowanym ze sobą i traktującym ulicę jak wieczny labirynt, z którego nie ma wyjścia – przypomnijmy sobie choćby w pełni improwizowaną scenę na światłach. Filmowym kompanem Ratso jest prostolinijny i szczery Joe, tytułowy nocny kowboj. W jego przypadku również dostajemy legendarną rolę, być może najlepszą w karierze Johna Voighta. Wracając do samej książki, ta wydaje się w pierwszym rzędzie dość przygnębiającą obyczajówką, stawiającą na demistyfikację amerykańskiego snu. Z kolei obraz to traktat o pięknej i bezinteresownej przyjaźni w zaskakująco nie tak pięknym Nowym Jorku. Punkt dla kina.
Zaginiona dziewczyna (2014), reż. David Fincher
Zaginiona dziewczyna to niekwestionowany bestseller. Możliwe, że jeden z pierwszych, w których tytułowa dziewczyna ma przyciągać jak magnes, a jej postać wpada w sam środek odsłanianej stopniowo intrygi. Dla wielu jednak książkowy pierwowzór to genialny zabieg marketingowy, gdzie nie chodzi o pisarstwo i fabułę, a szok, nachalną brutalność i napięcie. Te trzy składniki odnajdziemy, stety lub niestety, dopiero u Davida Finchera, który to zaadaptował ten kiepski kryminał, pokazując, czym tak naprawdę powinien on być. Reżyser aplikuje nam ponad dwie godziny niedopowiedzeń, żonglując czasem i retrospekcjami. To, co udaje mu się wycisnąć z materiału, zasługuje na uznanie, zwłaszcza że kolejne próby przeniesienia na ekran motywu tytułowej dziewczyny były fiaskiem – patrz Dziewczyna z pociągu. Autor Siedem jest świadomy płycizn utworu źródłowego, stawia na mocne postacie, unika banału i wodzi widza za nos. Używa swojego wypracowanego od lat reżyserskiego przepisu, czym sprawia, że Zaginiona dziewczyna już jako całość wydaje się naprawdę atrakcyjna.